Dzisiejsza pogoda ostro dawała wszystkim mieszkańcom w kość, a już szczególnie bezpańskim psom. Jak na mój gust mogłaby w końcu zdecydować, czy chce nas potopić czy też woli zachować nas przy życiu. Najpierw padało pół dnia, a gdy w końcu zza chmur nieśmiało wychynęło słońce i zaczęło ogrzewać takie małe kupki futra jak ja, musiał przywlec się wielki, ciemny cumulonimbus, który przy akompaniamencie grzmotów i błyskawic zaczął wypuszczać z siebie strugi wody, zalewając tym wszystko co tylko znalazło się w jego zasięgu.
Puki co byłam bezpieczna. Siedziałam zwinięta w kłębek pod czerwonym siedzeniem w ludzkiej maszynie, która miała na imię Pociąg. W każdym razie tak mówił Maks - owczarek, który pomógł mi i mojemu rodzeństwu w opuszczeniu rodzinnego miasta. Był prawdziwym specjalistą jeśli chodzi o ludzkie rzeczy i część swojej wiedzy przekazał naszej trójce, jeszcze przed tym, nim ruszyliśmy w przeciwne strony świata. Ja ruszyłam na północ, by tam szukać szczęścia, a choć wolałabym zostać razem z mamą i rodzeństwem już na zawsze, wiedziałam, że to niemożliwe. Nasze miasto nie było wcale takie duże, za to pełne psów i kotów. Będąc małym i słabym szczenięciem nie miałam zbyt wielkich szans na przeżycie. Nie mogłam też liczyć na to, że mama zawsze przyjdzie mi z pomocą. Byłam dla niej tylko ciężarem i dodatkowym pyskiem do nakarmienia. Jednakże decyzję o opuszczeniu domu, podjęłam dopiero w tedy, gdy wśród psów zaczęła szerzyć się choroba. Nikt nie wiedział jak ją leczyć, a zarażeni umierali długą i bolesną śmiercią, zaraz po tym jak roznieśli ją dalej, by zebrała jeszcze większe żniwo. Właśnie to pomogło mi podjąć ostateczną decyzję.
Musiałam zasnąć, gdyż drgnęłam nerwowo, kiedy wielka, czarna torba wylądowała na podłodze tuż przed moim nosem. Zmarszczyłam pysk i cofnęłam się z obrzydzeniem, gdy doleciał do mnie jej zapach; śmierdziała starym kotem, dymem i ludzkim brudem. Jej właścicielem był tłusty, włochaty facet, który rozwalił się na siedzeniu tuż nade mną. Ze swojego miejsca widziałam tylko jego grube nogi, odziane w brudne spodnie i cuchnące spleśniałym serem buty. Z niezadowoloną miną, wcisnęłam się w najdalszy i najbardziej zakurzony kąt.
Może jak go ugryzę to sobie pójdzie?
Zastrzygłam uchem, wyobrażając sobie, że nie jestem małym szczeniakiem, a wielkim psem jak moja mama. Albo jeszcze większym, takim co sięgał by temu facetowi aż do jego obwisłego brzucha. W mojej wyobraźni nie zastanawiam się, tylko zaciskam silne szczęki na jego nodze i jednym ruchem ściągam go z fotela. Jego ciało uderza o podłogę z nieprzyjemnym plaśnięciem, a ja rzucam się w stronę jego gardła. Facet skomli z bólu błagając mnie o litość, a ja stoję z satysfakcją chłonąć jego cierpienie i strach... Szkoda, że jestem taka mała. Wielka szkoda. Wzdycham cichutko i kładę pysk na przednich łapkach.
Kiedy to się skończy?
Mimo, iż leżę z zamkniętymi oczami, sen nie chce nadejść. Pewnie odstrasza go Brudny Tłusty Włochacz. Znudzona do granic możliwości rozglądam się dookoła, szukając czegokolwiek na czym mogłabym zawiesić wzrok choć na chwilę. W moim zasięgu jest tylko mnóstwo kurzu, okruszków niewiadomego pochodzenia i jeden, zagubiony, różowy papierek po cukierku. Pachnie od niego truskawką. Węszę przez chwilę w powietrzu, po czym wyciągam łapki daleko przed siebie, jak najdalej, jednak do papierka brakuje mi kilku centymetrów. Niezrażona rozciągam się na całą swoją długość, lekko odpycham się tylnymi łapkami i już śmieć jest w zasięgu moich pazurków. Ha! Przyciągam go łapą do siebie, a fakt, iż papierek zaczyna szeleścić, w niezrozumiały sposób powoduje, iż na moim pysku pojawia się uśmiech. Trącam go kilka razy łapą, przygniatam, a gdy to zaczyna robić się nudne, łapię go w pysk i zaczynam gryźć. Nie jestem aż tak zdesperowana by go zjeść, choć kiszki grają mi marsza, a brzuch burczy niczym niezadowolony kot. Papier ładnie pachnie, ale smakuje jak brudna folia. Moje ostre ząbki z łatwością drą go na małe paseczki, a te na jeszcze mniejsze części. Z tego wszystkiego, nie zauważam, jak Włochacz zaczyna nerwowo się kręcić, kiedy szelest rozrywanego papieru dociera do jego odstających uszu. Niby słyszę, jak burczy coś pod nosem, ale nie zwracam na to uwagi. W każdym razie do momentu, w którym jego łysa głowa pojawia się w moim polu widzenia. Jestem tak zaskoczona, że aż zastygam z uchylonym pyszczkiem, a strzępki śmiecia upadają na podłogę. W ułamku sekundy dochodzę do siebie, zaciskam pysk i bystrym wzrokiem rzucam wyzwanie Włochaczowi,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz