[center]
[img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjkbRRSTUumwwMV9o7DeDpILUUpcVHV7Q-G_HY_FuKHJ7k7iQ3qOPewMdebKGiMWYqRiHIyeLos-X7wcl8gyNy3r-2iTxcKbgYEuKaZjDOugXYMQmQS0wYavcH8WIxiQqtMQvAhC18WOvR/s1600/gabrielbromowson.png[/img]
To było żałosne. Nie zdążyłem zrobić nic by w jakikolwiek sposób przyczynić się do pokonania wroga, gdy ten owinął mnie i resztę swoimi mackami. Poczułem jak ogromna siła ściska każdy milimetr mojego ciała do tego stopnia, że nie byłem w stanie poruszyć małym palcem u stopy. Musiałem wyglądać jak nieudana parodia mumii. Spróbowałem się poruszyć, ale byłem całkowicie unieruchomiony. Nie mogłem ani mówić, ani widzieć tego co działo się prze de mną. [i]Co za głupia śmierć.[/i] Zdążyłem pomyśleć chwilę przed tym, jak jeden z Inkwizytorów przeciął macki, uwalniając mnie i resztę. Powinienem podziękować, ale zdobyłem się jedynie na lekkie kiwnięcie głową. Pewnie i tak nikt na to nie zwrócił wagi. Nie mieliśmy czasu by zwracać uwagę na tak nieistotne szczegóły jak uprzejmość. To, że nasz wróg poszedł siać spustoszenie gdzie indziej nie oznaczało, że jesteśmy bezpieczni. Zewsząd zaczęły schodzić się potwory. Z łatwością rozpoznałem wampiry i demony oraz kilka innych gatunków, które nie były tak liczne jak te dwa pierwsze. W tamtej chwili naprawdę zacząłem żałować, że nie miałem żadnej konkretniejszej broni od sztyletu. Nie było jednak czasu zawrócić i pobiec po moją ulubioną katanę. Mówi się trudno. Zacisnąłem rękę na sztylecie i ruszyłem w stronę jednego z potworów, logicznie stojącego najbliżej mnie. Potwór obrócił się w moją stronę, a jego twarz zastygła w wyrazie złości, gdy martwy padł na ziemię. Wyszarpnąłem sztylet z jego ciała. Dwa kolejne poszły w jego ślady. Słodka woń krwi unosiła się w powietrzu pobudzając mnie do walki. Starałem się walczyć jak człowiek by żaden z walczących nie wziął mnie czasem za jednego z potworów, ale było to dość trudne biorąc pod uwagę okoliczności. Nigdzie nie było mojej pani, o którą trochę się martwiłem. Miałem nadzieję, że po prostu pobiegła w inną stronę i tam zawzięcie walczy z demonami i wampirami. Moje myśli przerwały trzy wampiry, które zaatakowały mnie od tyłu. Uskoczyłem przed ciosem jednego z nich. Szybko przejechałem spojrzeniem po ich muskularnych sylwetkach. Dwa z nich były uzbrojone w olbrzymie miecze za to trzeci miał przy sobie jedynie sztylet, którym posługiwał się jak wyszkolony nożownik. Moje oczy przybrały barwę właściwą dla mojej wampirzej części, która powoli zaczęła przejmować kontrolę nad moim zachowaniem. Zaatakowałem jednego z nich. Wielki miecz był dość ciężki, lecz wampir machał nim z równą sprawnością co człowiek łyżką. Moja marna broń nie miała zbyt wielkich szans w bezpośrednim starciu, musiałem więc zdać się na kilka sztuczek, których nauczył mnie wuj. Trzymając sztylet w prawej ręce wyprowadziłem cios, a gdy wampir chciał go odbić mieczem, przerzuciłem go do lewej reki. Sztylet nie napotykając po drodze oporu dotarł do celu. Momentalnie wyszarpnąłem go, obracając się i odbijając miecz przeciwnika. Przez moje ramie przeszła fala bólu, wampir był cholernie silny. Zanim doszedłem do siebie, miecz znów przecinał powietrze w moim kierunku. Używając większej ilości energii, zamieniłem się w mgłę. Miecz tylko mnie rozproszył, przez co nie mogłem wrócić do poprzedniej formy, lecz nadal żyłem i tylko to się teraz liczyło. Przepłynąłem między nagami przeciwników, zbierając się i materializując za ich plecami. Może i byli silni, ale nie korzystali z faktu, że jest ich dwóch. Gdyby działali zespołowo, miałbym o wiele mniejsze szanse na przeżycie, niż teraz. Poprawiłem chwyt na zakrwawionym sztylecie. Całe szczęście, że był on owinięty skórą i poprzeplatany włóknami, co zapewniało stabilność nawet w tedy gdy był mokry. Inaczej mógłby mi się wyślizgnąć w najmniej odpowiednim momencie. Wampiry zaatakowały. Uskoczyłem przed olbrzymim mieczem, który wbił się w podłogę kilka centymetrów ode mnie,co go na chwilę unieruchomiło. Płynnie przechodząc z jednego ruchu w drugi, kopnąłem drugiego wampira w rękę, wytrącając mu sztylet z dłoni, jednocześnie wyprowadzając cios drugą ręką. Mierzyłem w głowę, lecz przeciwnik zasłonił się ramieniem. Nie mogłem zatrzymać ciosu. Sztylet został unieruchomiony na kilka sekund, lecz te wystarczyły by wampir wyszarpnął go, tym samym pozostawiając mnie bez broni. Cofnąłem się do tyłu. To był błąd. Szorstkie dłonie zacisnęły się na moich ramionach, wbijając w nie swoje paznokcie. Na policzku poczułem oddech niosący ze sobą woń starej krwi i śliny od którego zrobiło mi się niedobrze. Ten cholerny potwór nie chciał mnie zabić mieczem, a zrobić ze mnie swoją kolację. Niedoczekanie. Rozluźniłem się, tak jakbym pogodził się z losem, a gdy wampir spróbował chwycić mnie inaczej, tak by łatwiej było mu wyssać moją krew, szarpnąłem sobą w przód i jednocześnie do dołu. Na moich ramionach powstały brzydkie ślady po wampirzych pazurach, ale nie zawracałem sobie tym głowy. Odskoczyłem w tył od dwóch przeciwników. Nagle w oczy rzucił mi się sztylet, który wytrąciłem z ręki potworowi. Ciekawe czy ich broń, jest w stanie je zranić? W desperacji chwyciłem narzędzie i rzuciłem w jednego z nich, celując w klatkę piersiową. Broń dotarła do celu, lecz nie wyrządziła poważniejszej szkody. Może nie działała? A może źle rzuciłem? Nie było czasu by nad tym myśleć. Zrobiłem unik przed kolejnym ciosem, a wielki miecz ponownie wbił się w podłogę, przez co został na chwilę unieruchomiony. Byłbym głupcem, gdybym nie skorzystał z takiej okazji po raz drugi. Zaatakowałem bez broni, moje ręce zacisnęły się na jego ramionach, a kły ... cóż ... odwaliły swoją robotę. Nie mogłem pić ludzkiej krwi, ale zwierzęcą i demoniczną jak najbardziej. Co prawda smak pozostawiał wiele do życzenia, ale grunt, że odzyskałem część sił, które straciłem. Wampir upadł na ziemię, a ja obróciłem się w kierunku drugiego. Tamten wyszczerzył kły, a ja odpowiedziałem tym samym, jednocześnie rzucając się do ataku. Uchyliłem się przed jego ogromnymi łapami. Jednak ten również potrafił robić uniki. Odskoczył wiec na bezpieczną odległość, zbierając się na atak. Mój wzrok przykuł nieznaczny błysk metalu na podłodze. W jednej z kałuż posoki leżał mój sztylet, jedna z broni zdolna zabić potwora. Skoczyłem w jego kierunku w tej samej chwili w której wampir skoczył w moją stronę. Upadłem na ziemię zaciskając rękę na znajomym uchwycie, jednocześnie przekręcając się na plecy. Wampir wylądował na mnie, nadziewając się na sztylet. Odrzuciłem jego ciało na bok i wyszarpnąłem broń. Dookoła mnie nadal toczyła się walka, więc wątpliwe by ktokolwiek zwracał uwagę na to, że poszedłem na całość. Choć gdybym nie był zmuszony do żywienia się krwią zwierząt i potworów, to ta walka mogła by wyglądać inaczej. Nawet ja nie wiem, dlaczego ludzka krew jest najlepsza. Ręką starłem z twarzy krew. Nie mogłem stać bezczynnie, gdyż zaczęły w moją stronę zbliżać się kolejne osobniki. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmieszek. Walczyłem od dziecka, chyba miałem to zapisane w genach. Rzuciłem się więc na przeciwników. Wypita krew dała mi dodatkowego kopa. Kilka kolejnych potworów już nigdy nie wstanie z podłogi. Nie obeszło się jednak bez ran. Prócz tych na ramionach, miałem rozwalony łuk brwiowy, kilka draśnięć na rękach i poważniejsze cięcie na prawym boku. Mimo to wciąż stałem, choć zapał do walki trochę osłabł. Muszę zrobić coś z tą raną na boku bo inaczej będzie źle. [/center]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz