[center]
[img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjkbRRSTUumwwMV9o7DeDpILUUpcVHV7Q-G_HY_FuKHJ7k7iQ3qOPewMdebKGiMWYqRiHIyeLos-X7wcl8gyNy3r-2iTxcKbgYEuKaZjDOugXYMQmQS0wYavcH8WIxiQqtMQvAhC18WOvR/s1600/gabrielbromowson.png[/img]
Milczałem przez całą rozmowę, nie czując najmniejszej potrzeby wtrącania swoich trzech groszy do rozmowy. Wolałem uważnie słuchać i w ten sposób dowiadywać się tego co było, potrzebne, niż zadawać pytania. Moje oczy spojrzały w kierunku drzwi, akurat w tedy gdy wchodziła Rhajat. Kobieta od razu przyłączyła się do rozmowy, co nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. Następnie, domyślając się, że na nią czekam, podeszła i przysiadła na brzegu mojego fotela. Lekko skinąłem głową w jej kierunku, co miało oznaczać nieme "cześć, miło cię widzieć". Rzadko odzywałem się w obecności innych, szczególnie gdy nie wymagała tego sytuacja. Miałem nadzieję, że moja pani zdążyła się przyzwyczaić, bo raczej wątpiłem w jakąkolwiek zmianę. Pomińmy to, że zamiast patrzeć na mnie, obserwowała kominek. Może nawet nie zauważyła nieznacznego ruchu mojej głowy. No cóż, trudno. Fellen też nie zawsze zwracał na mnie swoją uwagę i nie zawsze wszystko widział, a ja nie mogłem mu mieć tego za złe. Tak samo w przypadku Rhajat. W końcu nie jestem dzieckiem, które trzeba pilnować całą dobę. Zwróciłem spojrzenie szarych oczu na Abrahama, zdając sobie sprawę, że przez głowę nie przeszłą mi myśl, że nie będą mógł wziąć udziału w misji. Oczywiście gdyby Rhajat się nie zgodziła, to nie miał bym żadnego wyboru, jak tylko być jej posłuszny. Z tego też powodu, cieszyłem się, że moja pani się zgodziła, mimo niebezpieczeństwa, które było większe w przypadku Behemota niż innego potwora. Co prawda nie był to szczyt potęgi Gehenny, ale nie zmienia to faktu, że nasze życia będą zagrożone podczas całej podróży. Zamrugałem gdy przez moje myśli przebił się głos Rhajat. Mówiła o tym, że będzie musiała nadłożyć drogi w celu zdobycia święceń. Do tego dała mi wybór czy chcę jechać z resztą czy z nią. Miałem ochotę się uśmiechnąć, ale powstrzymałem ten odruch. Moja decyzja była oczywista. Nigdy nie czułem się pewnie w towarzystwie obcych, byłem na to zbyt nieufny i podejrzliwy. Tylko w obecności mojej pani mogłem pozwolić sobie na odrobinę rozluźnienia. Tak więc nie wyobrażałem sobie, jakbym mógł sam z nimi wyruszyć i pozwolić Rhajat jechać gdzie indziej. A jakby coś jej się stało? Niby potrafi sobie radzić, ale jednak dwie osoby to nie to samo co jedna. Może myślę trochę egoistycznie, bo w gruncie rzeczy robię to dla siebie a nie dla niej, jednak nic nie zmieni mojej decyzji, nad która nie muszę się też jakoś specjalnie zastanawiać.
[b]- Jadę z tobą. [/b]- powiedziałem szeptem w jej stronę, na chwilę przenosząc spojrzenie na nią. Z drugiej strony dolatywały do mnie słowa Abrahama, mówiące o tym, że lista nie jest jeszcze gotowa oraz o tym, że musimy być gotowi na dziewiątą. Nagle rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Momentalnie obróciłem głowę w tamtą stronę, akurat by zobaczyć stłuczone okno zza którego dochodziły krzyki i różne inne dźwięki świadczące o chaosie jaki musiał dziać się na zewnątrz. Miałem wrażenie, że widzę płomienie. Abraham pierwszy zerwał się z fotela i wybiegł z pomieszczenia, zostawiając wszystkich za sobą. Czy on chciał walczyć sam? Jeśli wróg zaatakował siedzibę inkwizycji, to musiał być na tyle potężny, by nie dało się go pokonać w pojedynkę. Nie patrzyłem na resztę, która różnie zareagowała na to co się stało. Szybko wstałem z fotela i spojrzałem na Rhajat.
[b]- Idziemy. -[/b] było to bardziej stwierdzenie, niż pytanie. Nie wyobrażałem sobie, że podczas ataku będziemy siedzieć w pokoju i czekać aż reszta rozprawi się z wrogiem za nas. Wybiegłem z pomieszczeni i przebiegłem kilkanaście metrów, by stanąć całkiem blisko zagrożenia. Przez krótką chwilę stałem sparaliżowany widokiem Reapera. Dopiero po sekundzie wróciła mi władza nad ciałem. Jednak ta chwila zwłoki zabrała mi jakąkolwiek szansę na walkę z wrogiem. Reaper spojrzał na mnie i zamachnął się swoją kosą. Tylko dzięki długim ćwiczeniom, byłem w stanie uskoczyć na bok i cofnąć się do tyłu. Jakby to w czymkolwiek miało pomóc. Potwór wziął kolejny zamach kosą, a ja znów spróbowałem uskoczyć. Walka sam na sam z tym czymś była z góry przegrana. Jednak teraz to ja skupiłem na sobie całą uwagę wroga, a reszta znajdowała się za nim. Czyżbym wybrał dla siebie rolę przynęty? Przynajmniej teraz ktoś mógłby zaatakować go od tyłu, na przykład ta dziewczyna, która chyba nie była do końca człowiekiem. Teraz żałowałem, że nie wziąłem ze sobą miecza, tylko sztylet. Głupi, głupi, głupi ... jak mogłeś sądzić, że nic się nie stanie? Dlaczego zaufałeś, że inkwizycja jest na tyle potężna, że zdoła pokonać każdego potwora który ją zaatakuje? No i teraz masz za swoje. Szybkim ruchem wyciągnąłem sztylet. Może i nie mam zbyt wielkich szans, ale to nie powód by się poddawać. W końcu nie mam zamiaru umierać. [/center]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz