Rok 3201, rok temu rozpoczęła się nowa era, w której wielkie metropolie upadły. Wielkie miasta, niegdyś dumy państw, teraz są zbyt zanieczyszczone by ktokolwiek mógł w nich żyć. Brudne plamy na mapach, wylęgarnie robactwa i szczurów, stały się tematem tabu o którym nikt nie śmie głośno mówić. Władze uparcie ignorują problem, zajmując się swoimi dotychczasowymi sprawami, tym samym odkładając wszystko na "później" - które nigdy nie nadejdzie. Technologia stanęła w miejscu, uparcie nie zmieniając się od XXI wieku, a mniejsze miejscowości powoli zamieniają się w obrośnięte brudem slumsy. Wszędzie szerzy się złodziejstwo i plugawe interesy, nad którymi pieczę sprawuje bieda wraz z głodem i brudem. Nikt już nie śmie wejść w mniej uczęszczaną uliczkę w obawie o swój dobytek i zdrowie. Pochylone drewniane chatki, wróciły do łask w miarę jak wielkie kamienice, powoli waliły się pod nogami swych mieszkańców. Ulice wypełnione są śmieciami i nieczystościami, gdyż kanalizacja w wielu domach przestała działać. Bezdomne zwierzęta już kilka lat temu uciekły do lasów. Teraz ludzie prędzej zjedzą takiego psa, niż się nim zajmą.
Ludzie powoli zamieniają się w bestie, które zatraciły poczucie moralności, a litość i empatia przeszły na karty historii bądź trafiły między bajki i legendy. Władza trzyma się trochę lepiej - u nich przemiana trwa o wiele dłużej, lecz również kiedyś nastąpi.
I w tym miejscu na scenie pojawiają się Walczący o Wolność, zwani w skrócie WoW. Organizacja, która postawiła sobie za cel przywrócenie świata do stanu sprzed wieków, a szczególnie do tego jednego, konkretnego XXI. Niech znów zapanuje Era Komputerów, a w cień odejdą wszelkie plugastwa, wojny i zło. Jedyny problem polega na tym, że nikt nie jest do końca pewny jak to zrobić. Postanowiono więc eksperymentować i metodą prób i błędów dojść do celu.
Eksperyment 001 - zająć się "Wielkimi Miastami", wyciągnąć z nich co się da, by później zrównać je z ziemią. Niech przyroda obejmie we władanie to co dawno temu brutalnie jej odebrano.
Taki był plan - prosty i mało skomplikowany. Niewielka grupa miała pojechać do jednego z opuszczonych miast, sprawdzić jak to wszystko wygląda i wrócić z raportem, by "Góra" mogła zarządzić co dalej. Niestety, w samym sercu miasta plany pokrzyżował im zepsuty samochód. Gruchot praktycznie się rozleciał, uziemiając Zwiadowców w legowisku zarazy i śmierci. Teraz rozpoczął się wyścig z czasem. Czy pechowej grupie uda się wrócić do Bazy, przez zarośnięte uliczki miast, gdzie władzę sprawują szczury - dosłownie i w przenośni? Czy też zginą z wyczerpania?
Nie są żołnierzami, nie przechodzili żadnego szkolenia, nie ma wśród nich lekarza, a większość z nich to jeszcze dzieci.
Czy mają choćby cień szansy na PRZEŻYCIE?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Od Gabriela CD Leny
Gabriel przeklinał pod nosem swoją ignorancję. Nie miał w zwyczaju oglądać wiadomości, uważając wszystko co w nich mówiono za stek bzdur bądź sprawy, które nie mają z nim nic wspólnego. Teraz za to płacił, obserwując światła policyjnych radiowozów, od których zaroiło się na ulicy. Co się do cholery dzieje? Pomyślał, zaciskając rękę na rączce reklamówki, wypełnionej po brzegi warzywami, które ciotka kazała mu kupić. Właśnie wracał z niedrogiego warzywniaka w którym zawsze roiło się od ludzi za wyjątkiem dzisiejszego dnia. Nie widział tam nikogo prócz znudzonego sprzedawcy, czytającego zniszczoną książkę, w chwilach gdy brakowało klientów, a życie stawało się nudne do tego stopnia, że tylko znajoma lektura powstrzymywała go przed rzuceniem tego wszystkiego w cholerę. Gabriel powiódł spojrzeniem po zapełnionej ulicy, na której nagle zaroiło się od samochodów, które w pośpiechu kierowały się ku granicy miasta, tak jakby wszyscy siedzący w nich ludzie chcieli przed czymś uciec. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy w głowie zaświtała cichutka myśl, że może być to prawdą. Zaraz jednak odrzucił tak absurdalną teorię i ruszył w kierunku domu, trochę szybszym krokiem niż zwykle. Kilka minut zajęło mu dotarcie do niewielkiego mieszkania ciotki, mocowanie się z zabytkowym zamkiem i otworzenie lekko skrzypiących drzwi, które zamknął kopnięciem. W pośpiechu skierował się do kuchni, gdzie dominował słoneczny, żółty kolor a w powietrzu unosił się zapach ciasta, które ciotka piekła w każdy weekend.
- Ciociu? - zawołał w przestrzeń, jednak odpowiedziała mu cisza i miauczenie trójki kotów, które w magiczny sposób pojawiły się tuż przy nim, łasząc się o jego nogi i zostawiając włosy na czarnych spodniach. Nie zwrócił na to większej uwagi, gdyż myślami był zupełnie gdzie indziej - na zatłoczonej ulicy, gdzie z oddali dochodził dźwięk policyjnych radiowozów. W kilka sekund sprawdził każdy kąt w mieszkaniu, by przekonać się, że nigdzie nie ma Kociej Mamy, jak czasem w żartach nazywał swoją ciotkę, która była jedyną bliską mu osobą. No dobrze, nie panikuj, pewnie gdzieś wyszła. To jeszcze nie tragedia. Zganił się w myślach, z udawanym spokojem wchodząc do salonu i siadając na zielonej sofie. Bez zastanowienia sięgnął po pilot i włączył telewizor, szukając wiadomości. W końcu usłyszał rzeczowy ton, elegancko ubranej kobiety, mówiącej do mikrofonu. W tle pokazano policyjne radiowozy i panikujący tłum. Słowa dziennikarki zmroziły krew w żyłach Gabriela. Spojrzał z nienawiścią w prostokątny ekran. Co ta baba pieprzy? Jaka zaraza, do cholery?! Miał wielką ochotę cisnąć pilotem w telewizor i patrzeć jak ekran zamienia się w tysiące szklanych odłamków. Zamiast tego wyłączył odbiornik i wstał z sofy. W tej samej chwili usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i radosne miauczenie kotów. Bezwiednie odetchnął z ulgą. A więc ciotka wróciła. Uśmiechnął się. Oh, jesteś debilem Gabrielu, przecież to tylko zwykła panika tłumu. Za kilka dni będzie po wszystkim. Usiadł wygodniej na sofie, sięgając po pilot. Już miał włączyć telewizor, by poszukać jakiegoś w miarę znośnego filmu, gdy do salony wpadła ciotka. Na widok jej miny, uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Co się stało? - zapytał szybko, a przed oczami znów ujrzał dziennikarkę, pieprzącą o jakiejś chorobie. Ciotka drżącą ręką odgarnęła mokry kosmyk włosów, który spadł jej na czoło. Gabriel po chwili uświadomił sobie, że skoro nie pada, to musi być to pot. A więc ciotka musiała się śpieszyć ... i być przerażona.
- Gabrielu! Jak dobrze, że jesteś. Słyszałeś co mówili w telewizji?! - powiedziała, po czym prychnęła z niesmakiem. - To tylko wierzchołek góry lodowej. Widziałam na własne oczy jak strzelają do ludzi! - była wyraźnie roztrzęsiona.
- Kto strzelał? - czerwonooki zadał pierwsze cisnące się mu do głowy pytanie.
- POLICJA! - krzyknęła ciotka, po czym przytrzymała się sofy, jakby to jedno słowo wycisnęło z niej wszystkie siły. Gabriel zaproponował jej by usiadła, lecz kobieta zbyła go machnięciem ręki. Jej słowa powoli zamieniały się w nieskładny bełkot, a spojrzenie robiło się coraz bardziej niewidzące. Z nieskładnych słów, chłopak zrozumiał tylko jedno - "musimy opuścić miasto, wyjechać". Potrząsnął głową. Sytuacja nie była przyjemna i od dłuższego czasu odczuwał dziwny niepokój, ale ciotka musiała bredzić. Postanowił zrobić jej jakąś herbatkę na uspokojenie, a później wypytać ją co dokładnie widziała.
Dzień zamienił się w wieczór, a wieczór w noc, podczas gdy ciotka Gabriela uspokoiła się na tyle by zdać mniej więcej sensowną relację. Sceptyczne spojrzenie chłopaka, utwierdziła kobietę w przekonaniu, że czarnowłosy nie wierzy w ani jedno jej słowo, z pewnością uważając, że bredzi. Spuściła wzrok na pusty kubek, który trzymała w dłoniach. Nie miała pojęcia jak przekonać Gabriela, że powinni uciekać. Sama mogła spakować ich walizki, ale problem stanowił transport - samochód zepsuł się kilka dni temu, a ona głupia stwierdziła, że nic się nie stanie jak kilka dni obejdą się bez nowoczesnej technologii. Gabriel z pewnością siedzi w swoim pokoju, pomyślała. I miała rację. Czarnowłosy krążył w koło zastanawiając się co teraz. Jego zdaniem ciotka musiała oszaleć - tylko tak był w stanie wytłumaczyć jej zachowanie. Jednak coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Dziwne przeczucie, że coś jest nie tak jak być powinno, nie pozwalało mu się rozluźnić. Pod wpływem impulsu wyrzucił ze swojego turystycznego plecaka wszystkie śmieci i spakował odrobinę prowiantu. Nadal był sceptycznie nastawiony do tego wszystkiego, ale świadomość, że coś robi pozwalała mu się rozluźnić. Zaparzył herbatę i wlał ją do termosu, który następnie wrzucił do plecaka. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk wystrzału. Zesztywniał na moment, by po chwili znaleźć się tuż przy oknie. Na ulicy widział stado policyjnych radiowozów i innych aut, które z pewnością nie należały do zwykłych mieszkańców. Dopiero teraz dotarło do niego, że przez cały czas uparcie ignorował cały ten hałas, przez który przebijał się szum helikoptera. Zaklął pod nosem, narzucił na siebie swoją ulubioną bluzę w kieszeni której tkwił jego ulubiony nóż oraz w biegu chwycił plecak i pobiegł do salonu, gdzie siedziała jego ciotka. Z lekkim zdziwieniem zauważył, że jest ona gotowa do drogi, trzymając wszystkie trzy koty na rękach. Bez zbędnej gadaniny otworzył drzwi i razem pobiegli w przeciwną stronę niż zatłoczona ulica. Biegli przed siebie, starając się nie natrafić na żadnego policjanta czy kimkolwiek byli ci ludzie. Pech jednak zdawał się ich prześladować ... a może to sprawka czarnego kota, jednego z podopiecznych ciotki? W każdym razie, na jednej z mniej zaludnionych bocznych uliczek, pojawiły się trzy auta z uzbrojonymi po zęby mężczyznami, którzy wycelowali swoją broń w Gabriela. Chłopak i ciotka zawrócili i zaczęli uciekać, a za nimi rozległ się odgłos strzałów. Biegli co sił w nogach, jednak nie byli w stanie prześcignąć kul. Ciotka krzyknęła, głosem przepełnionym bólem, gdy kula trafiła ją w ramię. Gabriel widział jej twarz wykrzywioną cierpieniem. Drugi pocisk zabił ją natychmiast. Puste ciało ciotki upadło na beton, a koty rozbiegły się w panice, znikając w jakimś zaułku. Czerwonooki miał wielką ochotę się zatrzymać, lecz jego nogi niosły go coraz dalej od ciała ciotki i strzelających policjantów.
Zatrzymał się dopiero przy jednej z ulic, opierając dłonie na kolanach, starając się złapać oddech. Zlustrował wzrokiem sznur samochodów ciągnący się poza granice miasta. Maszyny lśniły różnymi kolorami w blasku reflektorów oraz latarni. Powietrze wypełniał odgłos warczących silników, przerywany co pewien czas dźwiękiem klaksonów albo gniewnymi głosami. Nic tu po mnie. Stwierdził, czując gorzki posmak w ustach. Znowu został sam, bez choćby jednej bliskiej mu osoby. Nawet koty uciekły, zostawiając go na pastwę losu czy raczej policji i wojska, którzy zdawali się być opętani przez jakieś żądne krwi stwory. Kiedy oddech wrócił do normy, a serce nie waliło jak oszalałe, wyprostował się i włożył ręce do kieszeni bluzy. Palce prawej dłoni natrafiły na znajomą rękojeść noża, która dodała mu odrobinę odwagi. Spojrzał po raz ostatni na sznur samochodów, jego wzrok przepełniony był pogardą.
- Głupcy. - mruknął, odwracając się tyłem do ulicy i ruszając wolno przed siebie. To oczywiste, że w takim tempie zginą, zanim opuszczą granice miasta. Prędzej czy później czeka to każdego kto tu zostanie. Skrzywił się, kiedy przed oczami stanął mu obraz martwej ciotki. Dlaczego do cholery od razu jej nie posłuchał? Dlaczego musiał być takim egoistą, który wolał myślał, że ciotka oszalała, zamiast uwierzyć, że coś się dzieje? Dlaczego nie zaufał swojemu przeczuciu? Zadawał sobie pytania, wbijając wzrok w mrok przed sobą. Znał odpowiedź na każde z nich, ale nie było to nic co chciał usłyszeć, więc uparcie ignorował wewnętrzny głosik, podpowiadający mu prawdę. Wolnym krokiem wszedł na jedną z mniejszych uliczek, odchodzących od tej głównej. Nagle oślepiło go światło reflektorów, jakiegoś samochodu. Instynktownie odskoczył w bok ku krawędzi ulicy, byle dalej od samochodu. Maszyna przejechała zaledwie kilka centymetrów od niego. Poczuł pęd powietrza wymieszanego z pyłem i spalinami, od którego zmrużył oczy. Gdy je otworzył, ujrzał jak samochód, który prawie go potrącił zatrzymuje się i wysiada z niego czerwonowłosa kobieta.
- O boże! Nic ci się nie stało?! - zawołała z lekką paniką w głosie. Najwidoczniej bała się, że potrąciła czarnowłosego. Chłopak posłał jej w odpowiedzi uśmiech, którego nijak nie można było określić mianem serdecznego czy choćby przyjaznego. Wiało od niego chłodem. Zmrużył czerwone oczy, którymi uważnie zlustrował sylwetkę nieznajomej.
- Nie. - mruknął krótko, tonem wskazującym na to, że nie chce kontynuować tematu. W oczach nieznajomej ujrzał ulgę, którą zaraz zastąpiło poirytowanie. Lekko wzdychając, przygotował się na długą reprymendę, odnośnie jego lekkomyślności, którą z pewnością zwieńczą słowa "czy chcesz się zabić?". Otóż, nie, nie chciał - ani się zabijać, ani słyszeć pieprzenia obcej baby. - Nie. - mruknął w kierunku nieznajomej, zanim ta zdążyła się odezwać.
- Co "nie"?! - warknęła.
- Tylko odpowiadam na pytanie, które chciałaś zadać. - wyjaśnił lekki tonem. - Otóż, nie chcę się zabijać, ani mieć bliższego kontaktu z cudzym samochodem. - wyjaśnił, wzruszając ramionami. Cały czas obserwował kobietę. A gdyby tak ukraść jej samochód? Prychnął na samą myśl, że coś takiego w ogóle przyszło mu do głowy.
Lena?
Zatrzymał się dopiero przy jednej z ulic, opierając dłonie na kolanach, starając się złapać oddech. Zlustrował wzrokiem sznur samochodów ciągnący się poza granice miasta. Maszyny lśniły różnymi kolorami w blasku reflektorów oraz latarni. Powietrze wypełniał odgłos warczących silników, przerywany co pewien czas dźwiękiem klaksonów albo gniewnymi głosami. Nic tu po mnie. Stwierdził, czując gorzki posmak w ustach. Znowu został sam, bez choćby jednej bliskiej mu osoby. Nawet koty uciekły, zostawiając go na pastwę losu czy raczej policji i wojska, którzy zdawali się być opętani przez jakieś żądne krwi stwory. Kiedy oddech wrócił do normy, a serce nie waliło jak oszalałe, wyprostował się i włożył ręce do kieszeni bluzy. Palce prawej dłoni natrafiły na znajomą rękojeść noża, która dodała mu odrobinę odwagi. Spojrzał po raz ostatni na sznur samochodów, jego wzrok przepełniony był pogardą.
- Głupcy. - mruknął, odwracając się tyłem do ulicy i ruszając wolno przed siebie. To oczywiste, że w takim tempie zginą, zanim opuszczą granice miasta. Prędzej czy później czeka to każdego kto tu zostanie. Skrzywił się, kiedy przed oczami stanął mu obraz martwej ciotki. Dlaczego do cholery od razu jej nie posłuchał? Dlaczego musiał być takim egoistą, który wolał myślał, że ciotka oszalała, zamiast uwierzyć, że coś się dzieje? Dlaczego nie zaufał swojemu przeczuciu? Zadawał sobie pytania, wbijając wzrok w mrok przed sobą. Znał odpowiedź na każde z nich, ale nie było to nic co chciał usłyszeć, więc uparcie ignorował wewnętrzny głosik, podpowiadający mu prawdę. Wolnym krokiem wszedł na jedną z mniejszych uliczek, odchodzących od tej głównej. Nagle oślepiło go światło reflektorów, jakiegoś samochodu. Instynktownie odskoczył w bok ku krawędzi ulicy, byle dalej od samochodu. Maszyna przejechała zaledwie kilka centymetrów od niego. Poczuł pęd powietrza wymieszanego z pyłem i spalinami, od którego zmrużył oczy. Gdy je otworzył, ujrzał jak samochód, który prawie go potrącił zatrzymuje się i wysiada z niego czerwonowłosa kobieta.
- O boże! Nic ci się nie stało?! - zawołała z lekką paniką w głosie. Najwidoczniej bała się, że potrąciła czarnowłosego. Chłopak posłał jej w odpowiedzi uśmiech, którego nijak nie można było określić mianem serdecznego czy choćby przyjaznego. Wiało od niego chłodem. Zmrużył czerwone oczy, którymi uważnie zlustrował sylwetkę nieznajomej.
- Nie. - mruknął krótko, tonem wskazującym na to, że nie chce kontynuować tematu. W oczach nieznajomej ujrzał ulgę, którą zaraz zastąpiło poirytowanie. Lekko wzdychając, przygotował się na długą reprymendę, odnośnie jego lekkomyślności, którą z pewnością zwieńczą słowa "czy chcesz się zabić?". Otóż, nie, nie chciał - ani się zabijać, ani słyszeć pieprzenia obcej baby. - Nie. - mruknął w kierunku nieznajomej, zanim ta zdążyła się odezwać.
- Co "nie"?! - warknęła.
- Tylko odpowiadam na pytanie, które chciałaś zadać. - wyjaśnił lekki tonem. - Otóż, nie chcę się zabijać, ani mieć bliższego kontaktu z cudzym samochodem. - wyjaśnił, wzruszając ramionami. Cały czas obserwował kobietę. A gdyby tak ukraść jej samochód? Prychnął na samą myśl, że coś takiego w ogóle przyszło mu do głowy.
Lena?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz