środa, 28 października 2015

Liście zaszeleściły ledwie słyszalnie gdy przecisnąłem się między gałęziami krzewu, pokrytego małymi czerwonymi owocami. Mój wzrok padł na potok o krystalicznie czystej wodzie. Była to miła odmiana, bo od kilku dni natykałem się wyłącznie na błotniste kałuże z których nie dało się napić, chyba, że ktoś chciał dostać pasożytów. Podeszłem do brzegu i ostrożnie nachyliłem się ku wodzie. Brzeg był stromy, a wpadnięcie do wody równało się samobójstwu. Nie, nie bałem się wody i potrafiłem pływać. Jednak tutaj nurt był tak szybki, że nie miał bym żadnych szans. Woda wciągnęła by mnie pod powierzchnię, jednak nie utonął bym powolną śmiercią przez utonięcie - prąd wody roztrzaskał by mnie o kamienie, których czubki wystawały nad powierzchnię wody. Z tymi myślami, zacząłem chłeptać wodę, szybko zaspokajając pragnienie. Kiedy skończyłem odsunąłem się od brzegu. Co teraz? Odpowiedź nasuwała się sama - powinienem poszukać schronienia, gdzie mógł bym odpocząć, a potem ruszać w dalszą drogę. Westchnąłem. Ostatnio tak właśnie wygląda moje życie, włóczenie się z miejsca na miejsce, nigdzie nie zostaję dłużej niż dwie noce. Zawsze w ruchu - tak ktoś mnie kiedyś określił. Na to wspomnienie uśmiechnąłem się gorzko do siebie. Żeby ten ktoś tylko wiedział dlaczego ... Nie byłem jednak na tyle durny, by rozpowiadać to na prawo i lewo. Bycie dawnym skrytobójcą to raczej nie powód do chwały, szczególnie, gdy owiała cię zła sława i nie wiesz jak daleko zaszła wieść o najemnym mordercy, który potrafi sprzątnąć każdego tak, że nikt się nie domyśli, puki nie jest za późno. Zimny wiatr, wiał od północy, niosąc ze sobą różne zapachy. Powoli ruszyłem wzdłuż brzegu; kierunek dobry jak każdy inny, szczególnie, że szedłem tyłem do wiatru. Ziemia usłana była czerwono - złotymi liśćmi, najróżniejszych gatunków drzew. Pora Opadających Liści była najgorsza ze wszystkich, nienawidziłem takiej ilości suchych liści, że praktycznie chodzenie bezszelestnie jest niemożliwe. Trzeba bardzo uważać gdzie stawia się łapy. Zapewne innym było by to obojętne, czy raczej narzekali by na deszcz. Cóż, ja jestem inny. Z tych rozmyślań wyrwał mnie krzyk. Nadstawiłem uszu, delikatnie poruszając wibrysami. Dźwięk nie dał się pomylić z żadnym innym. To był koci krzyk. Przez głowę przeleciało mi tysiące różnych myśli. Jeśli jest tu kot, to co tu robi? Raczej nie idzie moim tropem, ale nie mogę wykluczyć tej opcji. Jeszcze przez sekundę stałem bez ruchu, napinając wszystkie mięśnie i wysilając zmysły do granic możliwości, bezwiednie czekając na atak. Ten jednak nie nastąpił. Prawe ucho nerwowo drgnęło do tyłu, a ja wciągnąłem powietrze, starając się wyczuć woń kota, która powiedział by mi conieco o tym osobniku. Węch jednak nie był moim najmocniejszym zmysłem, tak więc jedyne co wyczułem to masą gnijących liści i rozkładające się truchło leśnej myszy. Postanowiłem to sprawdzić, bo nie codziennie spotyka się kota, jeśli o mnie chodzi. Bezszelestnie przebiegłem między kilkoma młodymi drzewkami o chropowatej korze, przeskoczyłem jakiś spróchniały pień i teraz wolno, przekradłem się w kierunku kształtu, który z tej odległości wyglądał jak kot. Przystanąłem jakiś metr od niego, kryjąc się pod gałęziami, bliżej nieokreślonej rośliny, która dawała porządny cień. Uszy postawiłem do przodu, gotowe do wyłapywania najmniejszego dźwięku. Między drzewami, tam gdzie nie rosły żadne gęste krzaki i mogło przejść większe zwierzę, stała szara kotka. Uszy miała skulone przy głowie i widziałem gniew wymalowany na jej pyszczku, jak również widoczny w całym ustawieniu ciała. Przed nią stała łania, która nerwowo uderzała racicami o ziemię. Przez głowę przeleciała mi myśl - Co trzeba zrobić, by wkurzyć zazwyczaj płochliwą łanię i sprowokować ją do ataku?! Do głowy nie przychodziła mi żadna odpowiedź na to pytanie, za to prze de mną rozgrywała się bardzo ciekawa scena. Łania fuknęła (a może prychnęła?) ze złością, co zabrzmiało jak kaszlnięcie. Szara kotka syknęła jej prosto w pysk, mało łagodnymi słówkami. Wątpię by czterokopytna beczka zrozumiała z tego cokolwiek, postawa kotki musiała ją jednak mocno wkurzyć. Łania wspięła się na zadnie nogi i uderzyła przednimi kończynami w miejsce gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się głowa kotki. Tamta zdążyła zrobić w porę unik, tym samym zbliżając się do mojej kryjówki o kilka kocich kroków. Teraz jej połowę zasłaniały mi gęste krzewy o prawie bezlistnych gałęziach, jednak mogłem też dostrzec więcej szczegółów. Jej futro nie było jednolicie szare, tylko w ciemniejsze pręgi, przypominające łuki i delikatnie zmieniające ułożenie, gdy kotka poruszała się. Po za tym dostrzegłem iż ma dwoje różnych oczu - zielone i żółte, a nie jak wcześniej sądziłem tylko zielone. No i jeszcze blizna na pysku ... Przeniosłem wzrok z kotki z powrotem na łanię, która chyba powoli dawała za wygraną. Tymczasem szara pręguska przyczaiła się, a końcówka ogona lekko drgnęła. Naprawdę? - miałem ochotę krzyknąć. - Zamierzasz zaatakować łanię? Prychnąłem w myślach i obróciłem się na pięcie. Skoro jest tak naiwna, by wdawać się w konflikty z kopytnymi zwierzętami to proszę bardzo. Nie zamierzam obserwować, jak dostaje lanie od roślinożercy, albo jak rani zwierzę, które do niczego jej się nie przyda. Bezszelestnie zawróciłem i zniknąłem jak cień w leśnych zaroślach.

~*~ Jakiś czas później ~*~

Szorstki, różowy język prześlizgnął się wzdłuż mojej łapy. Czyściłem futro z różnego śmiecia, jakie może wplątać się w kocią sierść podczas wędrówki. Mogło się wydawać, iż jestem zmęczonym, łatwym łupem, skupiającym się na monotonnej czynności. Jednakże spod przymrużonych powiek, obserwowałem całą okolicę. Wybrałem do tego idealne miejsce - duży głaz, pokryty miękkim mchem, który z niewiadomych przyczyn znajdował się w samym sercu lasu. Co więcej był nie tyle szeroki ile wysoki. Jeśli będę siedział cicho nikt nie domyśli się, że tu jestem, ja zaś mam całą okolicę widoczną jak na dłoni. Na razie nie działo się nic szczególnego, nawet małej myszki nie widziałem, co zaczęło się robić lekko nużące. Bezwiednie myślami powróciłem do szarej kotki, która miała czelność zadzierać z łanią. Ciekawe co się z nią stało? Może łania w końcu rozwaliła jej łeb porządnym uderzeniem? Czy też, zwiała podrapana? Jakby w odpowiedzi na moje myśli, gdzieś pode mną rozległ się cichy szelest, nie głośniejszy niż szturchnięty suchy liść. Tak drobny dźwięk wystarczył bym na moment zdrętwiał, plując sobie w brodę, że dałem się zaskoczyć. Powoli zbliżyłem się do krawędzi głazu, mech skutecznie tłumił każdy dźwięk, bezwiednie wysunąłem pazury, a moje wąsy lekko drgnęły. Nie mam całkiem upośledzonego zmysłu powonienia, z niemym wiec zdziwieniem wciągnąłem do płuc znany zapach. Zerknąłem zza krawędzi głazu. Tuż pode mną rysował się grzbiet szarej kocicy o dwukolorowych oczach i bliźnie na pysku. Chyba nie ucierpiała na spotkaniu z łanią. Ogon miarowo kołysał się z boku na bok kiedy szła. A gdyby ją tak zaskoczyć? Uśmiechnąłem się do siebie. To była by głupota z mojej strony - ujawniać się, mimo, że od dłuższego czasu miałem spokój. Mogłem przecież zignorować ją i wrócić do swoich spraw, a potem ruszać dalej. Z drugiej strony od ponad księżyca nie widziałem żadnego kota, nie spodziewałem się, że widok przedstawiciela swojego gatunku i myśl by odrzucić taką okazję, sprawi mi namacalny ból. Po prostu nie mogłem tak jej ominąć. Nie chciałem przecież oszaleć i zacząć gadać do siebie, tylko po to by usłyszeć własny głos? Ileż można nie otwierać pyszczka i milczeć? Każdy prędzej czy później oszaleje. Nie mogłem do tego dopuścić. Zdecydowałem się w ostatniej chwili, kotka powoli zaczęła oddalać się od głazu na którym siedziałem. Szare pręgi na futrze skutecznie (jak przystało na kamuflaż) zlewały się z roślinnością. Podeszłem kilka kroczków w jej stronę i skoczyłem. W locie schowałem pazury, przynajmniej częściowo. Wylądowałem na kotce, która pod moim ciężarem przewróciła się na ziemię. W jej dwukolorowych oczach najpierw zobaczyłem zaskoczenie, a później złość. Uśmiechnąłem się triumfalnie, przygniatając ją do ziemi, wykorzystując przewagę wielkości i wagi. Porozmawiać jak cywilizowany kot? Pff, zbyt oklepane - o wiele lepiej zachowywać się jak ... no właśnie jak kto? Który kot skacze na nieznajomą kotkę i przygniata ją do ziemi, praktycznie na niej leżąc, nie mając złych zamiarów? Chyba tylko ja.
- Złaź ze mnie! - syknęła szara, próbując wydostać się spode mnie. Nie miała jednak szans, a na moje szczęście unieruchomiłem jej łapy by nie mogła mnie podrapać. Jedna blizna na oku w zupełności mi wystarczy. Na jej słowa przekrzywiłem głowę, przywołując na pysk wyraz zaskoczenia.
- Oh, a to niby czemu? - zapytałem. - Mi tam jest wygodnie ... - dodałem, zachowując się jak jakiś zboczeniec, którym swoją drogą n i e jestem. Kotka obrzuciła mnie wyzwiskami i spróbowała wyswobodzić spode mnie łapy. Jej próby jednak spełzły na niczym. Kiedy na chwilę przestała się szamotać i przeklinać, wykorzystałem sytuacje by zadać pytanie.
- Zejdę z ciebie, ale pod jednym warunkiem. - powiedziałem. W jej oczach dostrzegłem nieufność i nagłą czujności. - Zagramy w Trzy Pytania. - kontynuowałem. - Gra polega na tym, że ja zadaję trzy pytania, a ty musisz na nie szczerze odpowiedzieć, potem ty możesz zadać mi trzy pytania, a ja na nie odpowiem. Kiedy gra się skończy, będziesz mogła iść i już mnie więcej nie zobaczysz albo możemy kontynuować rozmowę, co ty na to? - zapytałem, świdrując ją wzrokiem. Kotka przez chwilę zastanawiała się, ale właściwie nie miała wyboru, jeśli chciała się spode mnie wydostać.
- Dobra. - powiedziała z niechęcią. Nagłym ruchem zeskoczyłem z niej, co z pewnością odrobinę zabolało. Kotka syknęła wstając na łapy i z nastroszoną sierścią spojrzała w moim kierunku. Przez chwilę myślałem, że rzuci się na mnie, lecz chyba się rozmyśliła. Nieufnie przycupnęła, gotowa w każdej chwili zerwać się na łapy. Zignorowałem niechętne spojrzenie jakim mnie obdarzyła.
- Ja zaczynam. - powiedziałem, patrząc się prosto w jej oczy. - Jak masz na imię? - kiedy tylko wypowiedziałem to pytanie kotka lekko się zdziwiła. Chyba nie tego się spodziewała.
- Warstripe. - jej ton jednak nadal pozostał chłodny i jednoznaczny.
- Dlaczego tu jesteś? - zapytałem wprost. Kotka zdziwiła się jeszcze bardziej.
- Co proszę?! Ja tu mieszkam! - syknęła. W milczeniu przyjąłem odpowiedź. Teraz zostało mi tylko jedno pytanie - nie mogłem go zmarnować!
- Czy kiedykolwiek słyszałaś o WhitePawHunter? - zapytałem, mając nadzieję iż zaprzeczy. Tak nazwali mnie moim pracodawcy: Biała łapa łowcy, cóż nie byłem w tedy całkiem dorosłym kotem i określenie nawiązywało do mojego wyglądu, a skąd aż trzyczłonowe imię? Kto wie? Przyjęło się i już.
- Nie. - pokręciła głową Warstripe, a ja odetchnąłem z ulgą nie dając jednak nic po sobie poznać. Do głowy przyszły mi kolejne pytania, jednak wykorzystałem już moje trzy szanse. Teraz przyszła kolej kocicy.
- No dawaj, zadaj pytanie. - powiedziałem, chcąc mieć już to z głowy.

<Warstripe?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stanistic Music