Coś było nie tak. Alicja leżała w łóżku i nie mogła zasnąć. Była to piętnastoletnia dziewczyna o ciemno - brązowych włosach i piwnych oczach oraz lekko opalonej skórze. Przerzucała się z boku na bok, próbowała zasnąć nawet na plecach, jednak jej wysiłki spełzły na niczym. Czuła się zupełnie rozbudzona, a nawet wypoczęta. Spojrzała na zegarek, leżący na jej nocnej szafce. Czerwone urządzenie wskazywało równo dwudziestą trzecią. Dziewczyna przez chwilę nasłuchiwała w zupełnym bezruchu, a kiedy do jej uszu nie dotarł żaden dźwięk (z pewnością jej siostra i rodzice śpią), odsunęła niebiesko - zieloną kołdrę i wstała z łóżka. Jakaś tajemnicza siła, kazała jej podejść do okna. Alicja nie próbowała zastanawiać się co robi, zupełnie jakby to było jej własne pragnienie - podejście do okna. Podłoga była zimna, gdy szła po niej boso. Kapcie pewnie jak zwykle znikły w tajemniczy sposób pod łóżkiem, a Alicja stwierdziła, że te kilka metrów da radę przejść bez nich. Kiedy dotarła do okna, oparła się łokciami o parapet i wykrzywiła głowę, tak by widzieć księżyc. Uderzyła ją jego czerwona, przypominająca krew barwa i kształt idealnego okręgu. Nie tak powinno być. - pomyślała. Jeszcze wczoraj świętowała nowy rok, a w tedy właśnie miał pokazać się czerwony księżyc. Oglądała go wczoraj razem z przyjaciółmi i rodziną, podziwiając jego idealnie okrągłą tarczę i niezwykłą barwę. Tyle, że to zjawisko miało trwać zaledwie kilka godzin, tymczasem kolejnej nocy księżyc nie zmienił się ani odrobinę. Nagle poczuła jak kręci jej się w głowie. Niepewna co powinna zrobić w takiej sytuacji, przypomniała sobie słowa babci, które wypowiadała zawsze kiedy ją odwiedzała.
- Babciu czemu otwierasz okno w zimę? - pytała, kiedy starsza kobieta mocowała się z upartym staromodnym oknem w drewnianej ramie. Staruszka o siwych włosach, gdzieniegdzie przetykanych kolorem ciemnego brązu, uśmiechnęła się.
- Czasami robi mi się duszno. Pamiętaj świeże powietrze pomoże na wszystko. - odpowiedziała, otwierając okno, Alicję uderzyła w tedy rześkość i chłód powietrza.
Dziewczyna pod wpływem impulsu otworzyła okno w swoim pokoju. Do środka wdarł się podmuch lodowatego powietrza, niosący ze sobą ten szczególny zapach zimy, jaki zawsze można wyczuć w powietrzu, kiedy na dworze panuje mróz. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, sądząc po głosie jakiś duży, pewnie owczarek. Dziewczyna wystawiła głowę za okno i spojrzała na szaro - bury w mroku trawnik. Mimo pachnącego zimą powietrza, śniegu było jak na lekarstwo. Co z tego, że kilka dni temu, przez jeden dzień padał miękki puch, skoro drugiego zamienił się w błoto? Od tego czasu w ogóle nie padało, a ziemia była zamrożona na kość. Alicji już nie kręciło się w głowie, jednak nie zamykała okna. Uwielbiała wpatrywać się w mrok nocy. Jej okno wychodziło na jej ogródek i dalej ogródki sąsiadów, dopiero w oddali mogła dostrzec lampę uliczną, płonącą ciemnożółtym blaskiem. Ciepło z pokoju, uciekało szybko, a jego miejsce zajmowało lodowate powietrze. W końcu Alicja przemarzła i już chciała zamknąć okno, gdy to się zaczęło. Najpierw była fala mdłości i zawrotów głowy, potem dołączył ból w kościach i wrażenie jakby nie przemieszczały się, a wręcz przekształcały. Jęknęła. Nie wiedziała jak znalazła się na podłodze, pewnie upadła. Zwinęła się z bólu, który atakował każdą komórkę jej ciała. Czyżby choroba wróciła? - pomyślała i prawie krzyknęła, gdy ból przeszył jej czaszkę, zupełnie jakby ktoś wbił jej lodowy sopel w mózg, a potem przekręcił. Najgorsze jednak nastąpiło za chwilę. Ból w szczękach, a potem słodki posmak krwi na języku i coś twardego. Zęby. Wypluła to co do niedawna było jej zębami, w buzi nie został ani jeden. Jednak coś je zastępowało, też zęby, ale z pewnością nie ludzkie. Długie i ostre kły, wyrosły w kilka sekund. Alicja leżała na podłodze, ból już minął, jednak dziewczyna nadal miała wrażenie jakby komórki jej ciała przeprowadzały nadmierną mitozę. Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Niby wszystko wyglądało normalnie, ale czemu jej wzrok przykuł ruch małej muszki na ścianie? Ba, dlaczego w ogóle ową muszkę widzi? Nie mogła sobie przypomnieć chwili w której włączała by światło. Niezdarnie spróbowała wstać, jednak coś uniemożliwiało jej tę czynność. Jęknęła gdy dostrzegła powód problemu. Jej ręce nie były już ludzkimi kończynami. Były to wilcze łapy, porośnięte gęstym czarnym futrem i zakończone śmiercionośnymi pazurami, lśniącymi w świetle księżyca. Prawda uderzyła w nią niczym taran. Wyglądała jak wilk, nie, była wilkiem! Czarnym z parą złotych oczu, które czułe na ruch, przewiercały mrok nocy na wylot. Tym samym musiała mieć niezwykle czuły nos. Wciągnęła w nozdrza powietrze z pokoju. Kolejnym szokiem była różnorodność zapachów, które mogła wręcz posmakować. Czuła zapach wody, ziemi, lasu, zwierząt oraz zapachy bardziej znane jak drewniana podłoga, nikła woń dezodorantu i perfum, a nawet czekolady, którą miała schowaną w szafce. Potrząsnęła łbem. To ciało mimo różnic, wydało jej się bardzo naturalne. Wiedziała jak powinna się poruszać i mimo swojej niezdarności podniosła się na łapy. Nagle inna woń uderzyła w nią z cała swoją siłą. Woń która wyłączyła wszystkie ludzkie pozostałości w jej ciele. Woń krwi, ludzkiej krwi i towarzyszący jej odgłos bijącego serca. Alicja całkowicie straciła kontrolę. Teraz była wilkiem, nie dziewczyną, która miała problem z zaśnięciem i obserwowała księżyc. Jej wargi uniosły się do góry, odsłaniając długie białe kły, gotowe zadać śmiertelne rany. Jednak z jej gardła nie wydobył się żaden odgłos. Była niczym skradająca się pantera, cicha i zabójcza, która atakuje z zaskoczenia niczego nieświadomą ofiarę. Podeszła do drzwi i szturchnęła je głową. Zawiasy nie wydały żadnego dźwięku, gdy czarny wilk przeszedł przez próg i stanął w przedpokoju. Dokąd teraz? Wilczyca uniosła głowę i powąchała powietrze. Tam - nakazał jej instynkt. Najlepiej zaatakować bezbronne młode, które śpi z dala od rodziców. Bezszelestnie ruszyła w kierunku drzwi. Te też nie były zamknięte, więc z łatwością dostała się do pokoju. W pomieszczeniu było ciepło i pachniało bezbronnym człowiekiem. Wilczyca warknęła, teraz nie musiała się kryć, dziecko nie miało żadnych szans w starciu z jej kłami i pazurami. Już miała skoczyć i zatopić swe kły we własnej siostrze, gdy na kołdrze poruszyła się mała kudłata kulka. Niewielki piesek zerwał się na równe nogi. Odsłonił krzywe ząbki, ledwo mieszczące się w spłaszczonym pyszczku. Brązowo - rude włosy, zasłaniały jego małe ciałko. Shih - tzu warknął cieniutkim głosikiem. Jego niewielki nosek wychwycił dziki zapach wilka i zbudził ze snu. Był tylko niewielkim pieskiem, który nie postrzegał świata jak człowiek, a jego zachowaniem rządził instynkt. Teraz instynkt podpowiadał mu, że jeśli nie obudzi dwunogich bezogonów, wilk ich zabije. Instynkt mówił mu, że musi bronić swojego stada. Stanął więc na krótkich łapakach i zaczął szczekać. Mimo iż nie miał mocnego głosu, a jego szczekanie brzmiało jak piszczenie, było na tyle głośne by postawić no nogi cały dom. Wilk zmarszczył nos i warknął, a jego głos był głośniejszy niż szczekanie psa. Alicja w wilczym ciele nie chciała by polowanie spełzło na niczym, a ten głośny szczur mógł wszystko zepsuć. Shih - tzu zeskoczył na podłogę i zaatakował łapę wilczycy. Nie dotarł jednak do celu, ogromne szczęki złapały go w pół. Kły przebiły się przez gęste włosy i dosięgnęły ciała, wbijając się w nie głęboko. Piesek zaskomlił. Krew splamiła jasne panele, wsiąkając w drewno. Wilczyca potrząsnęła łbem, niczym pies bawiący się zabawką. Jej kły zagłębiały się w ciele coraz bardziej, rozrywając pomału małe ciałko na strzępy. Wilcze oczy w kolorze złota, błyszczały w mroku zwierzęcą brutalnością i zewem krwi. Wilczyca upuściła psa na podłogę, przytrzymała go łapą i zaczęła rozrywać na strzępy. Nie czyniła tego z głodu jaki kieruje zwykłymi wilkami, ale z głodu śmierci i krwi. Okropnej żądzy nie mającej uzasadnienia w świecie zwierząt. Po chwili z psa zostały tylko krwawe ochłapy, rozwleczone po całej podłodze. Kiedy wilczyca uniosła pysk nagle pokój spowiła jasność. Zmrużyła oczy i warknęła. Prawie w tym samym momencie dziewczynka krzyknęła. Jeszcze przed chwilą smacznie spała i łóżku, myśląc, że jest bezpieczna. Nagle obudziło ją szczekanie psa, a później jego skomlenie. Nie chciała wstawać jednak w końcu się przemogła, a kiedy zapaliła światło jej oczom ukazał się ogromny, czarny wilk o złocistym spojrzeniu. Przestrzeń przeszył jej krzyk, cofnęła się chwiejnie, a jej oczy wypełniły się łzami. Nie mogła patrzeć na krwawe strzępki, które zaścielały podłogę oraz na szkarłatną substancję, pokrywającą pysk wilka. Wiedziała co to jest, jednak nie chciała przyjąć do siebie prawdy. To z pewnością tylko zły sen, zaraz obudzi się bezpieczna, a puchata kulka będzie domagać się głaskania, jak zawsze rano. Jednak to nie był sen, tylko rzeczywistość. Już nigdy więcej nie poczuje mokrego noska, który szturchał jej rękę. Zaczęła cofać się do tyłu, jednak po kilku krokach jej plecy dotknęły ściany. Nie miała dokąd uciekać, mogła tylko czekać na nieuniknione. Wilk powoli przywykł do ostrości światła, teraz jego uwaga była skupiona na niedoszłej ofierze. Gdzieś przez zwierzęcą świadomość, przebiły się znajome wspomnienia. Były jednak tak nieczytelne i wyblakłe, iż wilczyca mogła stwierdzić jedynie, że zna tą dwunożną osóbkę, stojącą przed nią. Nic więcej nie docierało do wilczego umysłu. Wilczyca stała więc niezdecydowana i uparcie wpatrywała się w kulącą się przy ścianie dziewczynkę, na oko około dziesięcioletnią. Potrząsnęła łbem, jej wilcza strona nie pojmowała znaczenia przeszłości czy przyszłości, liczyło się tylko teraz. Ta osoba przed nią nie była nikim ważnym, a wilki bardzo nie lubią rezygnować ze swoich zamiarów. Powoli zaczęła się zbliżać. Miała dużo czasu, a strach tylko ją cieszył - tę okrutną stronę wilka, który wyszedł na powierzchnię i zmienił ją w zwierzę.
- MAMO! - krzyknęła dziewczynka, po jej policzkach spływały słone łzy. Wilczyca położyła uszy po sobie, gdzieś z tyłu dochodziły odgłosy szybkich kroków, dwunożnych istot.
- Alicjo! Dagmaro! Wszystko w porządku? - krzyknęła biegnąca kobieta. Wilczyca z pokoju słyszała jej przyśpieszony oddech. Matka. Stwierdził jej wilczy umysł. Obróciła głowę w chwili kiedy dorośli wbiegli do pokoju małej Dagmary. Matka w swoich chudych ludzkich rękach, trzymała kij od szczotki. Teraz celowała nim w Alicję, starając się by nikt nie zobaczył, że jej ręce drżą. Wilczycy zapach kobiety i mężczyzny wydał się znajomy, jednak nadal nie potrafiła ogarnąć tego wilczym umysłem. Warknęła sfrustrowana. Trzech na jednego. Nagle gdzieś z oddali dotarł do jej uszu cudowny dźwięk. Było to wilcze wycie, nie takie zwyczajne, tylko mówiące o złapaniu tropu zwierzyny i zamiarze polowania. Grupa łowiecka informowała w ten sposób resztę stada, że czas na polowanie. Alicję przeszedł dreszcz. Zapragnęła dołączyć do wilków i ruszyć z nimi na łowy. Bezogony chyba też usłyszeli wycie, choć z pewnością nie zrozumieli jego przekazu. Dziecko jeszcze bardziej spróbowało wcisnąć się w ścianę, a matce kij zadrżał w dłoniach, kiedy nerwowo zerknęła w stronę okna. Alicja przestąpiła z łapy na łapę, czuła zew watahy, jednak nie była w stanie im odpowiedzieć. Jakaś cześć jej wilczego umysłu mówiła kategoryczne "nie" na ten pomysł. Wilczyca warknęła i zawróciła biegnąc w stronę dorosłych. Metr przed nimi odbiła się od ziemi i przeleciała nad ich głowami. Matka niezdarnie zamachnęła się kijem, jednak wilczyca lądowała już na podłodze, za ich plecami. Oparła się pokusie odwrócenia się i zatopienia kłów w ich bezbronnych ciałach. Biegła przez pokój, a potem przez przedpokój i znów wbiegła do pokoju. W jej nozdrza uderzała woń zimy, dochodząca z otwartego okna. Alicja skoczyła i po sekundzie jej łapy dotknęły twardej i zimnej ziemi, pokrytej cieniutką warstwą lodu. Nie oglądając się za siebie, przebiegła całą długość swojego ogrodu i ogrodów sąsiadów, skręciła w lewo. Na jej drodze stał niewielki murek z czerwonej cegły, pomalowany na beżowo - szary kolor. Oddzielał on ostatni z trawników od ulicy. Z łatwością przeskoczyła go i wylądowała po drugiej stronie. Zastrzygła uszami. Drżące wycie, wciąż wisiało w powietrzu wzywając jej wilczą naturę. Skręciła w lewo i zaczęła biec środkiem ulicy. Alicja mieszkała w niewielkim miasteczku, gdzie samochody nie jeździły w nocy po ulicach, a jeśli już to bardzo rzadko. Ich właściciele zazwyczaj w tedy spali, bądź pracowali. W taką właśnie noc biegła wilczyca. Ulica była zupełnie pusta, gdzieś w oddali błysnęły oczy bezpańskiego kota, który zwietrzywszy wilczy zapach, skrył się w krzakach pobliskiego ogrodu. Alicja przebiegła całą długość ulicy, szybciej niż biegł by zwykły pies. Na jej końcu skręciła w boczną uliczkę po prawej stronie. Szybko pokonała dystans dzielący ją od pól uprawnych, które o tej porze roku były zamrożone na kość. Niedaleko pola stał samotny dom, dość stary i mocno zaniedbany. Zapach wilka wybudził ze snu owczarka niemieckiego, który pilnował posesji. Pies zerwał się na łapy i wypełzł z budy. Zaczął wściekle szczekać na wilczycę. Jego właściciel nie należał do zbyt cierpliwych czy wyrozumiałych ludzi. Wściekły otworzył drzwi i stanął na betonowym ganku. Szybko objął wzrokiem cały obszar, na chwilę jego wzrok zatrzymał się na ciemnej sylwetce, przypominającej psa, która wtapiała się w mrok nocy. Owczarek nadal szczekał na oddalający się cień. Mężczyzna myśląc, że jego pies szczeka na zwykłego kundla, zaczął krzyczeć na psa, który podkuliwszy ogon, wrócił do budy. Człowiek zadowolony z siebie, odwrócił się. Jego drzwi były stare i dawno nie malowane, brakowało im sporych fragmentów farby, a nawet drewna. Nic dziwnego, że mężczyzna sięgając do klamki, skaleczył się w dłoń. Kropla krwi spłynęła po dłoni i dalej po nadgarstku, by na końcu spaść na ziemię. Gdyby to była normalna noc, nic by się nie stało. Jednak ta noc nie była normalna. Nad miastem wisiał czerwony księżyc. Tą jedną maleńką kropelkę krwi, wyczuła wilczyca. Jej ciałem wstrząsnęła większa siła, niż ta która kazała polować jej na siostrę, większa nawet niż zew watahy.
To był Zew Krwi.
Wilczyca odwróciła się jak oparzona, całe jej ciało pulsowało nową energią, której działanie można porównać do adrenaliny. Jej oczy świeciły jak małe latarki, dzikim, złotym światłem. Oblizała się po nosie, smakując powietrze. Nawet bez tego woń krwi wzywała ją, jak nic innego, w tym nowym ciele. Zaczęła biec w stronę z której dochodził zapach. Najpierw powoli, truchtem, jakby niepewnie, potem coraz szybciej, aż przeszła do pełnego sprintu. Uszy położyła płasko po sobie, ogon uniesiony był w linii prostej, ani wysoko, ani nisko, gotowy by pomóc wilczycy w nagłym zwrocie. Wilczy umysł Alicji zdawał sobie sprawę z tego co to oznacza. To było polowanie, polowanie na łatwą ofiarę, jaką jest dwunożna istota bez sierści. W kilka sekund wilczyca znalazła się tuż przy furtce, wiodącej do ogrodu mężczyzny. Z budy dało się usłyszeć niepewne poszczekiwanie psa, który nie był pewien czy powinien ostrzec właściciela, skoro ten wcześniej go za to ukarał. Alicja nie zwróciła na to uwagi, pies jej nie interesował. Cała jej uwaga była skupiona na dwunogu, który dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak. Jednym susem przeskoczyła bramkę, lądując na szorstkiej od mrozu trawie, która zatrzeszczała pod jej łapami. Jej złote oczy z łatwością dostrzegły źródło zapachu - dłoń, którą mężczyzna ściskał w swojej drugiej ręce, starając się zatamować te kilka kropel krwi i nieprzyjemne pieczenie. Wilczyca obnażyła kły i zaatakowała. Człowiek nie miał się jak bronić. Upadł pod ciężarem wilczycy i spadł z ganka. Czarne łapy przygniotły go do ziemi, drapiąc jego klatkę piersiową. Mężczyzna zaczął krzyczeć, ale noc pochłonęła jego krzyki. Nikt nie mógł go usłyszeć. Ręką próbował osłonić twarz i szyję przed ogromnym czarnym pyskiem. Na nic się to jednak nie zdało, kość pękła, kiedy ogromne zęby zmiażdżyły ją jak człowiek miażdży czekoladowego batona. Następnie, nim zdążył wykonać kolejny ruch, czarne szczęki zacisnęły się na jego krtani. Ogromna siła zmiażdżyła mu krtań, tchawicę i tętnicę, powodując prawie natychmiastową śmierć. Dzieła dokończyły kły, które rozerwały gardło na strzępy. Wilczyca po skończonym mordzie, zlizała krew z pyska i odsunęła się od nieruchomego ciała. Dopiero teraz jej umysł, zaczęła zaprzątać myśl, którą wyłączył zew krwi; Gdzie się podziało wilcze wycie? Podniosła głowę do góry i zastrzygła uszami, jednak noc pozostała cicha i spokojna, jakby to co przed chwilą miało miejsce, zdarzyło się w innym świecie. Alicja słyszała nierówny oddech starego mieszańca owczarka, chudego i zmarzniętego, który chował się w budzie, ukrywając pysk w łapach. Jednak jej umysł nie odbierał go jako potencjalnego łupu. Wilczyca jeszcze trochę postała, aż w końcu nadzieja znikła, jak mgła którą rozwiewa podmuch powietrza. Wataha się nie odezwie; polowanie skończone. Mimo to wzywał ją las, pragnęła wydostać się z betonowej dżungli i poczuć wokół siebie przyjemną woń zwierząt i roślin, zupełnie inną niż wiszące w miejskim powietrzu spaliny i dym. Potrząsnęła głową i ruszyła do miejsca, które ją wzywało. Wybiegła z ogrodu, biegła wzdłuż ulicy, aż dotarła do pół. Przebiegła po ich zamrożonej powierzchni, aż miasteczko zostało za jej plecami. Jeszcze kilka metrów i otoczyły ją drzewa. Objęły ją jak swoją cześć, która do nich należy i którą witają z powrotem. Wilczyca zdobyła się na kilka machnięć ogonem. Zew krwi kazał jej trzymać się miasta i ludzi, jednak zew lasu wzywał ją do siebie. Gdzieś na ich granicy balansował zew watahy, którego nie pojmowała, jednak ta siła cały czas tliła się w zakamarkach jej umysłu, jasną iskrą. Alicja powoli zagłębiała się w mroczne odstępy zielonej toni, drzew i krzewów, które nawet w zimę nie tracą swej pierwotnej barwy. Zapach, tak inny od tego, który dotąd czuła, przyczepiał jej się do futra i wędrował za nią. Czarna wilczyca o gęstym, lśniącym futrze poniosła łeb do góry i zawyła, płosząc kilka nocnych stworzeń. Było to pierwsze wycie w jej życiu. Nie mówiło o stracie czy smutku, ani o polowaniu czy granicach terenu. Było przepełnione szczęściem i znaczyło mniej więcej "Tu jestem! Żyję!". Kiedy skończyła, dźwięk jeszcze na długo unosił się między drzewami.
- MAMO! - krzyknęła dziewczynka, po jej policzkach spływały słone łzy. Wilczyca położyła uszy po sobie, gdzieś z tyłu dochodziły odgłosy szybkich kroków, dwunożnych istot.
- Alicjo! Dagmaro! Wszystko w porządku? - krzyknęła biegnąca kobieta. Wilczyca z pokoju słyszała jej przyśpieszony oddech. Matka. Stwierdził jej wilczy umysł. Obróciła głowę w chwili kiedy dorośli wbiegli do pokoju małej Dagmary. Matka w swoich chudych ludzkich rękach, trzymała kij od szczotki. Teraz celowała nim w Alicję, starając się by nikt nie zobaczył, że jej ręce drżą. Wilczycy zapach kobiety i mężczyzny wydał się znajomy, jednak nadal nie potrafiła ogarnąć tego wilczym umysłem. Warknęła sfrustrowana. Trzech na jednego. Nagle gdzieś z oddali dotarł do jej uszu cudowny dźwięk. Było to wilcze wycie, nie takie zwyczajne, tylko mówiące o złapaniu tropu zwierzyny i zamiarze polowania. Grupa łowiecka informowała w ten sposób resztę stada, że czas na polowanie. Alicję przeszedł dreszcz. Zapragnęła dołączyć do wilków i ruszyć z nimi na łowy. Bezogony chyba też usłyszeli wycie, choć z pewnością nie zrozumieli jego przekazu. Dziecko jeszcze bardziej spróbowało wcisnąć się w ścianę, a matce kij zadrżał w dłoniach, kiedy nerwowo zerknęła w stronę okna. Alicja przestąpiła z łapy na łapę, czuła zew watahy, jednak nie była w stanie im odpowiedzieć. Jakaś cześć jej wilczego umysłu mówiła kategoryczne "nie" na ten pomysł. Wilczyca warknęła i zawróciła biegnąc w stronę dorosłych. Metr przed nimi odbiła się od ziemi i przeleciała nad ich głowami. Matka niezdarnie zamachnęła się kijem, jednak wilczyca lądowała już na podłodze, za ich plecami. Oparła się pokusie odwrócenia się i zatopienia kłów w ich bezbronnych ciałach. Biegła przez pokój, a potem przez przedpokój i znów wbiegła do pokoju. W jej nozdrza uderzała woń zimy, dochodząca z otwartego okna. Alicja skoczyła i po sekundzie jej łapy dotknęły twardej i zimnej ziemi, pokrytej cieniutką warstwą lodu. Nie oglądając się za siebie, przebiegła całą długość swojego ogrodu i ogrodów sąsiadów, skręciła w lewo. Na jej drodze stał niewielki murek z czerwonej cegły, pomalowany na beżowo - szary kolor. Oddzielał on ostatni z trawników od ulicy. Z łatwością przeskoczyła go i wylądowała po drugiej stronie. Zastrzygła uszami. Drżące wycie, wciąż wisiało w powietrzu wzywając jej wilczą naturę. Skręciła w lewo i zaczęła biec środkiem ulicy. Alicja mieszkała w niewielkim miasteczku, gdzie samochody nie jeździły w nocy po ulicach, a jeśli już to bardzo rzadko. Ich właściciele zazwyczaj w tedy spali, bądź pracowali. W taką właśnie noc biegła wilczyca. Ulica była zupełnie pusta, gdzieś w oddali błysnęły oczy bezpańskiego kota, który zwietrzywszy wilczy zapach, skrył się w krzakach pobliskiego ogrodu. Alicja przebiegła całą długość ulicy, szybciej niż biegł by zwykły pies. Na jej końcu skręciła w boczną uliczkę po prawej stronie. Szybko pokonała dystans dzielący ją od pól uprawnych, które o tej porze roku były zamrożone na kość. Niedaleko pola stał samotny dom, dość stary i mocno zaniedbany. Zapach wilka wybudził ze snu owczarka niemieckiego, który pilnował posesji. Pies zerwał się na łapy i wypełzł z budy. Zaczął wściekle szczekać na wilczycę. Jego właściciel nie należał do zbyt cierpliwych czy wyrozumiałych ludzi. Wściekły otworzył drzwi i stanął na betonowym ganku. Szybko objął wzrokiem cały obszar, na chwilę jego wzrok zatrzymał się na ciemnej sylwetce, przypominającej psa, która wtapiała się w mrok nocy. Owczarek nadal szczekał na oddalający się cień. Mężczyzna myśląc, że jego pies szczeka na zwykłego kundla, zaczął krzyczeć na psa, który podkuliwszy ogon, wrócił do budy. Człowiek zadowolony z siebie, odwrócił się. Jego drzwi były stare i dawno nie malowane, brakowało im sporych fragmentów farby, a nawet drewna. Nic dziwnego, że mężczyzna sięgając do klamki, skaleczył się w dłoń. Kropla krwi spłynęła po dłoni i dalej po nadgarstku, by na końcu spaść na ziemię. Gdyby to była normalna noc, nic by się nie stało. Jednak ta noc nie była normalna. Nad miastem wisiał czerwony księżyc. Tą jedną maleńką kropelkę krwi, wyczuła wilczyca. Jej ciałem wstrząsnęła większa siła, niż ta która kazała polować jej na siostrę, większa nawet niż zew watahy.
To był Zew Krwi.
Wilczyca odwróciła się jak oparzona, całe jej ciało pulsowało nową energią, której działanie można porównać do adrenaliny. Jej oczy świeciły jak małe latarki, dzikim, złotym światłem. Oblizała się po nosie, smakując powietrze. Nawet bez tego woń krwi wzywała ją, jak nic innego, w tym nowym ciele. Zaczęła biec w stronę z której dochodził zapach. Najpierw powoli, truchtem, jakby niepewnie, potem coraz szybciej, aż przeszła do pełnego sprintu. Uszy położyła płasko po sobie, ogon uniesiony był w linii prostej, ani wysoko, ani nisko, gotowy by pomóc wilczycy w nagłym zwrocie. Wilczy umysł Alicji zdawał sobie sprawę z tego co to oznacza. To było polowanie, polowanie na łatwą ofiarę, jaką jest dwunożna istota bez sierści. W kilka sekund wilczyca znalazła się tuż przy furtce, wiodącej do ogrodu mężczyzny. Z budy dało się usłyszeć niepewne poszczekiwanie psa, który nie był pewien czy powinien ostrzec właściciela, skoro ten wcześniej go za to ukarał. Alicja nie zwróciła na to uwagi, pies jej nie interesował. Cała jej uwaga była skupiona na dwunogu, który dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie tak. Jednym susem przeskoczyła bramkę, lądując na szorstkiej od mrozu trawie, która zatrzeszczała pod jej łapami. Jej złote oczy z łatwością dostrzegły źródło zapachu - dłoń, którą mężczyzna ściskał w swojej drugiej ręce, starając się zatamować te kilka kropel krwi i nieprzyjemne pieczenie. Wilczyca obnażyła kły i zaatakowała. Człowiek nie miał się jak bronić. Upadł pod ciężarem wilczycy i spadł z ganka. Czarne łapy przygniotły go do ziemi, drapiąc jego klatkę piersiową. Mężczyzna zaczął krzyczeć, ale noc pochłonęła jego krzyki. Nikt nie mógł go usłyszeć. Ręką próbował osłonić twarz i szyję przed ogromnym czarnym pyskiem. Na nic się to jednak nie zdało, kość pękła, kiedy ogromne zęby zmiażdżyły ją jak człowiek miażdży czekoladowego batona. Następnie, nim zdążył wykonać kolejny ruch, czarne szczęki zacisnęły się na jego krtani. Ogromna siła zmiażdżyła mu krtań, tchawicę i tętnicę, powodując prawie natychmiastową śmierć. Dzieła dokończyły kły, które rozerwały gardło na strzępy. Wilczyca po skończonym mordzie, zlizała krew z pyska i odsunęła się od nieruchomego ciała. Dopiero teraz jej umysł, zaczęła zaprzątać myśl, którą wyłączył zew krwi; Gdzie się podziało wilcze wycie? Podniosła głowę do góry i zastrzygła uszami, jednak noc pozostała cicha i spokojna, jakby to co przed chwilą miało miejsce, zdarzyło się w innym świecie. Alicja słyszała nierówny oddech starego mieszańca owczarka, chudego i zmarzniętego, który chował się w budzie, ukrywając pysk w łapach. Jednak jej umysł nie odbierał go jako potencjalnego łupu. Wilczyca jeszcze trochę postała, aż w końcu nadzieja znikła, jak mgła którą rozwiewa podmuch powietrza. Wataha się nie odezwie; polowanie skończone. Mimo to wzywał ją las, pragnęła wydostać się z betonowej dżungli i poczuć wokół siebie przyjemną woń zwierząt i roślin, zupełnie inną niż wiszące w miejskim powietrzu spaliny i dym. Potrząsnęła głową i ruszyła do miejsca, które ją wzywało. Wybiegła z ogrodu, biegła wzdłuż ulicy, aż dotarła do pół. Przebiegła po ich zamrożonej powierzchni, aż miasteczko zostało za jej plecami. Jeszcze kilka metrów i otoczyły ją drzewa. Objęły ją jak swoją cześć, która do nich należy i którą witają z powrotem. Wilczyca zdobyła się na kilka machnięć ogonem. Zew krwi kazał jej trzymać się miasta i ludzi, jednak zew lasu wzywał ją do siebie. Gdzieś na ich granicy balansował zew watahy, którego nie pojmowała, jednak ta siła cały czas tliła się w zakamarkach jej umysłu, jasną iskrą. Alicja powoli zagłębiała się w mroczne odstępy zielonej toni, drzew i krzewów, które nawet w zimę nie tracą swej pierwotnej barwy. Zapach, tak inny od tego, który dotąd czuła, przyczepiał jej się do futra i wędrował za nią. Czarna wilczyca o gęstym, lśniącym futrze poniosła łeb do góry i zawyła, płosząc kilka nocnych stworzeń. Było to pierwsze wycie w jej życiu. Nie mówiło o stracie czy smutku, ani o polowaniu czy granicach terenu. Było przepełnione szczęściem i znaczyło mniej więcej "Tu jestem! Żyję!". Kiedy skończyła, dźwięk jeszcze na długo unosił się między drzewami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz