"Nie mogę uciec z tego piekła
Tyle razy już próbowałem
Lecz wciąż jestem uwięziony
Niech ktoś mnie wyciągnie z tego koszmaru
Nie umiem nad sobą panować
Więc co jeśli możesz dostrzec moją mroczną stronę?
Nikt nie zmieni bestii którą się stałem
Pomóż mi uwierzyć że to naprawdę nie ja
Niech ktoś pomoże mi oswoić tę bestię
(Tę bestię, tę bestię)
Nie mogę uciec od siebie
(Nie mogę uciec od siebie)
Tak wiele razy kłamałem
(Tak wiele razy kłamałem)
Lecz wciąż jest we mnie gniew
Niech ktoś mnie wyciągnie z tego koszmaru
Nie umiem nad sobą panować"
~ Animal I Have Beacome
Krew była wszędzie, wypływała spod moich kłów. Serce ciemności pulsowało w mej piersi, nieprzerwanym rytmem pełni księżyca. Polanę i las okryła noc, pochłaniając je w swe zimne objęcia. Na niebo wypłynął księżyc, oświetlając nas swoim białym blaskiem. Nikt na to nie zwrócił uwagi, wszyscy byli zbyt zajęci walką by spojrzeć w górę. Była pełnia.
~*~
Gnałem za słodkim zapachem między drzewami. Moje łapy ledwo zdążyły dotknąć ziemi, a już odrywałem je od niej w długim skoku. Gdzieś z góry zaatakowała mnie chmara czarnego czegoś, co wyglądało jak mieszanka nietoperza z człowiekiem. Czyżby ten basior zniżył się aż do tego poziomu, że próbuje bronić się ludźmi? Ich zielone oczy o niepokojąco rozszerzonych źrenicach, były utkwione we mnie. Z ich ust kapała wściekle zielona piana, która w zetknięciu z ziemią parowała. Same podczas lotu też się opluwały, więc ich ciała były gdzieniegdzie przyozdobione zielona śliną. Na mój pysk wypełzł uśmiech, odsłaniający białe kły. Skoczyłem na pierwszego stwora. Kiedy ten zdezorientowany walczył by utrzymać się w powietrzu, wbiłem pazury w jego klatkę piersiową, a następnie wgryzłem się w jego szyję. Krew trysnęła z tętnicy, a twór upadł na ziemię. Zgrabnie odtoczyłem się od truchła i nie marnując sekund skoczyłem na następnego nietoperzo - człowieka. Ten spróbował zasłonić się chudymi rękoma o dziesięciocentymetrowych pazurach. Otworzyłem pysk, szykując zęby, z których lała się czerwona posoka. Zacisnąłem je z okropnym chrzęstem na obu rękach przeciwnika. Ten wrzasnął, kiedy zmiażdżyłem mu kości, a następnie rozerwałem brzuch. Flaki spłynęły z chlupotem na ziemię, brudząc zmrożona trawę. Obaj spadliśmy, wylądowałem na czterech łapach jak kot, a stwór potoczył się zostawiając za sobą krwawy ślad. Dwa inne stwory pokonałem z łatwością, gdyż były jeszcze głupsze i wolniejsze od tamtych. Potrząsnąłem głową i otrzepałem się z krwi. Moje oczy pulsowały czerwienią jak nigdy dotąd, a źrenice przypominały zwężone szparki. Polizałem się po splamionym krwią nosie i wciągnąłem powietrze. Zimny, nocny wiatr przywiał ku mnie zapach krwi ... wilczej krwi. Z mojego pyska nie schodził uśmieszek, gdy ruszyłem w tamtą stronę. Metry były dla mnie jak centymetry, jeden skok i byłem o wiele dalej niż zwykły wilk, podczas trzech skoków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz