piątek, 25 grudnia 2015

Moja komnata w zamku nie była zbyt duża, jako, że nie przepadam za otwartymi przestrzeniami. Po za tym byłam ledwie szczeniakiem i nie zajmowałam dużo miejsca, tak samo jak moje rzeczy, których tak na prawdę nie posiadałam. Kilka gratów, które należały do zamku, a nie do mnie, nie mogłam nazwać swoimi, nawet jeśli inni tak uważali. Nie zamierzałam sobie niczego przywłaszczać. Łącznie z komnatą. Czułam się tu obco, nie na miejscu. Może ma to związek z moją przeszłością? Od zawsze żyłam na wolności jak moi przodkowie - wilki. Wpajano mi, że nie jestem zwykłym psem, lecz huskym, pochodzącym z dalekiej północy, gdzie wiecznie panuje zima. Moi przodkowie mieli pochodzić od wilka i mimo, że wilkami nie byli, wciąż podtrzymywali pradawne instynkty i zachowania. Żyli na wolności i byli wolni, mimo ludzi, którym ciągnęli sanie, wciąż czasami polowały. Moja sfora opowiadała wiele historii z nimi związanymi i starała się żyć tak jak te dzikie psy. Na wolności, bez żadnych rzeczy i bez ludzi. A teraz muszę mieszkać w kamiennym zamku, otoczona psami i rzeczami zupełnie nie psimi. Nic dziwnego, że gdzieś tam w środku czuj się źle, nie na miejscu, jakby przeniosła się do zupełnie innego świata. Bo serce nie sługa, pcha mnie właśnie we wspomnienia o tej skutej lodem krainie, mojej zaginionej ojczyźnie. Wstałam z miękkiego posłania, bo nie mogłam wytrzymać na zbyt dla mnie miękkim łóżku i podeszłam do wielkich drzwi z nieznanego mi drewna o ciemnym kolorze. Otworzyłam je lekko nieporęcznie, gdyż nie byłam jeszcze do nich przyzwyczajona. Wyszłam na korytarz i skierowałam się do wyjścia ... znaczy miałam nadzieję, że to w tamtą stronę. Ze wszystkich stron otaczały mnie ściany, ale sam korytarz był duży. Nie mogłam się zdecydować, czy bardziej przyprawia mnie o uczucie klaustrofobii czy też przypomina otwartą przestrzeń. Skupiłam się na szybkich krokach, by jak najprędzej opuścić upiorną budowlę i znaleźć się w otaczającym ją lesie. Korytarz ciągnął się niemiłosiernie długo, miałam wrażenie, że biegną cały czas w miejscu, gdyż każdy kolejny odcinek korytarza wyglądał tak samo. To znaczy ja odnosiłam takie wrażenie. Może gdybym się zatrzymała, to dostrzegła bym różnice, typu płaskorzeźby na drzwiach, obrazy czy też jakaś donica z egzotyczną rośliną w kącie. Ja niestety nie zatrzymałam się. Serce łomotało mi w piersi, a pragnienie ucieczki stawało się coraz większe. Czułam się zagubiona i sama w tym wielkim zamku, który zdawał się nie mieć końca. Odetchnęłam głęboko, kiedy korytarz w końcu się skończył. Niestety to nie zmieniło faktu, że prze de mną rozciągał się prawdziwy labirynt. Musiałam dotrzeć do jakiegoś głównego pomieszczenia, czy czegoś w tym stylu. Choć pierwsze określenie, jakie przyszło mi do głowy, brzmiało: serce zamku. Średniej wielkości, sala o nieregularnym kształcie z odchodzącymi od niej najróżniejszymi korytarzami. Niektóre wyglądały podobnie, inne zupełnie wyróżniały się z tłumu, schody też można było zaliczyć jako kolejne ścieżki w labiryncie, prowadzące nie wiadomo gdzie. Z pyska wyrwało mi się ciche jęknięcie. I jak ja znajdę wyjście? Nawet po kilkunastu wycieczkach oprowadzających, nie udało by mi się tego wszystkiego spamiętać. Co dziwne nie miałam podobnych kłopotów w lesie. Tam wszystko wydawało mi się prostsze. Usiadłam w kącie, by zebrać myśli. Musi być jakiś sposób by nie gubić się w tych wszystkich korytarzach. Musi. Trzeba tylko znaleźć w tym jakiś sens. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Nigdy nie przebywałam w podobnych twierdzach, a i przez tą przeszłam zaledwie raz. Nie miałam za sobą żadnego oprowadzenia, ani nie wiedziałam do kogo mogła bym pójść w razie kłopotów. Myślałam, że sama sobie poradzę. Cóż, może i w lesie było by to prawdą, ale tu? Wydawało się to niemożliwe. Nagle kątem oka dostrzegłam szybko poruszającą się sylwetkę. Podniosłam głowę i dostrzegłam dużego psa. Z tej odległości nie mogłam stwierdzić czy jest to suka czy tez pies, widziałam za to długą rudawą sierść z czarną maską i uszami, oraz białą ciapką na piersi. Może ten ktoś mi pomorze? Z pewnością nie dostanę drugiej szansy. Poderwałam się gwałtownie i ruszyłam za obcym, który zdążył już skręcić w boczny korytarz. Zapach, który unosił się jeszcze przez chwilę, powiedział mi iż jest to suka w pełni sił. Gdy dzieliły mnie od niej metry, nagle straciłam pewność siebie. Była duża i szła z dumą przed siebie. Nie widziałam jej oczu, jednak coś mówiło mi, iż nie spojrzy na mnie ze współczuciem. Choć w prawdzie nie chciałam litości, ani współczucia, tylko wskazania drogi. Weź się w garść! Warknęłam do siebie. Nie wiem przez co zrobiłam się taka nieśmiała i tchórzliwa. Przez samotność? A może to ten zamek? W każdym razie, zebrałam się w sobie i szybkim krokiem dogoniłam suczkę.
- Przepraszam, zaczekaj! - powiedziałam, doganiając ją. Nieznajoma zerknęła na mnie z nieodgadnionym wyrazem pyska. W każdym razie nie był on przyjazny i ciepły - tyle to nawet ja zdołałam zauważyć.
- Czego chcesz? - zapytała. Choć pytanie zadała spokojnym tonem, zabrzmiało równie przyjaźnie jak warknięcie.
- Mogła byś wskazać mi drogę do wyjścia z zamku? Jestem tu nowa i ... zgubiłam się. - powiedziałam, próbując nie zrażać się tonem suki.

<Husniye?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stanistic Music