sobota, 21 listopada 2015

Płatki białego śniegu padały z  nieba, które w całości zakryły ciemne chmury w mroku nocy wyglądające jak czarne. Niewielka postać o puchatym ogonie i łaciatym futrze, wolno posuwała się naprzód, a jej futerkiem targał zimny wiatr. Mróżyła złote ślepia, którymi obserwowała otoczenie.

~*~

Płatki białego śniegu padały z ciemnych chmur, uniemożliwiając zobaczenie czegoś więcej niż czubek własnego nosa. Biały puch pokrył moją sierść, powoli topiąc się i spływając po mojej sierści. Jak to dobrze, że byłam prawie odporna na wodę, inaczej już dawno bym zamarzła. Niestety nic nie chroniło mnie przed lodowatym wiatrem, który doł mi prosto w pyszczek, przez co musiałam mrużyć oczy. Najgorsza pogoda na świecie. Mój ogon nerwowo trzepnął w powietrzu. Jeśli zaraz nie znajdę względnie suchego miejsca z pewnością zamarznę, bo raczej nie mam zbyt wielkiej szansy w tej zamieci. Przystanęłam i spróbowałam dojrzeć coś między wirującymi płatkami, niestety wszędzie widziałam szarą masą i przebijające się przez nią cienie, które mogłam od biedy uznać za drzewa. Ruszyłam w kierunku, gdzie jak miałam nadzieję znajdę więcej drzew i krzewów, które choć odrobinę stłumią zamieć. Ledwo czułam łapy, gdy (na moje szczęście) doszłam do względnego gąszczu. Wiatr wiał tu trochę mniej, ale nic więcej się nie zmieniło. Gwiezdny Klanie, pomóż mi! Pomyślałam, gdy śnieżynka roztopiła się na moim nosie i spłynęła w dół. Powoli zaczęłam tracić nadzieję. Czyżby przeznaczone było mi dołączyć do Wirującej Łapy, który zginął pod kołami czerwonego i cuchnącego potwora? A może to Porywisty Nurt chciała jeszcze raz uraczyć mnie jedną ze swoich opowieści? Przełknęłam ślinę, lecz moje gardło pozostało wysuszone i chyba zaczynało mnie powoli boleć. Miałam nadzieję, że nie nabawię się przeziębienia, albo co gorsza zielonego kaszlu! Tylko tej paskudnej i zakaźnej choroby by tu brakowało. Zmusiłam się do kilku kroków w zaspie, która sięgała mi aż do brzucha. Nie czułam łap, a odmrożenie posuwało się coraz wyżej. Nie mogłam pozwolić sobie na utratę ciepła, lecz nie mogłam skulić się i czekać aż przestanie padać. Słyszałam o zimie w której wichura nie ustała przez cały tydzień, podobno była to zemsta Gwiezdnego Klanu. Czy i tym razem jest podobnie? Czy to dlatego szpony śmierci powoli sięgają ku mnie? Czym rozzłościłam Gwiezdnych? Nie mogłam już poruszać łapami i ciężko zwaliłam się w śnieg, który pod wpływem ciepła mojego ciała zaczął topnieć i wsiąkać w moją sierść. Półprzymkniętymi oczami patrzyłam na białą masę śnieżną, która była moim ostatnim widokiem, jaki ujrzę na tym świecie. Nagle, kątem oka dostrzegłam jakiś cień, szybko poruszający się między drzewami. Może mam omamy? Prychnęłam do siebie, siląc się na ostatnią porcję sarkazmu w moim życiu. Jeśli mam umrzeć to na moich warunkach! Moje powieki opadły, odcinając mnie od mroźnego świata. Nagle usłyszałam skrzypienie śniegu i szybkie kroki, a zaraz później poczułam ciepły oddech na karku. Pachniał niewątpliwie kocio, trochę rybą, a trochę korą dębu i czymś jeszcze, czego mój mózg nie był w stanie sprecyzować. Może w innych warunkach, ale na pewno nie kiedy moja połowa była sztywna z zimna. W moje serce wlała się nowa nadzieja. Przecież ten kot musi widzieć, że żyję! Nie może mnie tu tak zostawić, prawda? Spróbowałam się poruszyć by dać jakąkolwiek oznakę życia. Z zadowoleniem odczułam jak moje ciało lekko drgnęło, a boki i klatka piersiowa nadal lekko unosiły się gdy oddychałam. Kot chwycił mnie za kark ostrymi kłami i przerzucił sobie przez grzbiet. Jego futro było miękkie i ciepłe, lecz nadal niektóre moje części ciała zwisały bezwładnie po bokach. Obcy zaczął biec, przez co podskakiwałam na jego grzbiecie. Było mi coraz zimniej i coraz mniej docierało do mnie z zewnętrznego świata. Gdy już miałam stracić kontakt ze światem i najpewniej dołączyć do moich wojowniczych przodków, poczułam, że już nie biegniemy i zrobiło się jakby cieplej. Ktoś ułożył mnie na czymś miękkim, co pachniało lasem, po czym zaczął lizać moje łapy by przywrócić w nich krążenie. Nie wiem ile czasu minęło, gdy odzyskałam czucie w łapach, ale dla mnie było to aż nadto. Zmęczona, lecz nie chcąca zapaść w sen, otworzyłam oczy. Moje spojrzenie spotkało się z norą, bądź niewielką jaskinią, gdzie panował przyjemny dla oka półmrok. W powietrzu unosił się ziemisty zapach, zmieszany z wonią suszonych roślin. Naraz w polu mojego widzenia pojawił się kot, którego oczy błyszczały w ciemności. Delikatnie upuścił przed moim pyskiem niewielkiego wróbla. Nie drgnęłam, nie spuszczając wzroku z mojego wybawcy, czy raczej wybawczyni. Miała ciepłe niebieskie oczy oraz długą sierść w szare łaty. Spojrzała na mnie z troską.
- Musisz coś zjeść by odzyskać siły. - powiedziała i szturchnęła ptaka w moją stronę. Na sam zapach ciepłego mięsa, ślinka napłynęła mi do pyszczka a żołądek skurczył się boleśnie. Rzuciłam się na wróbla, czy raczej spróbowałam się na niego rzucić. Łapy nie chciały współpracować, więc nie mogłam w pełni się na nich utrzymać. Także moje szczęki działały wolno i z wysiłkiem. Nieporadnie wgryzłam się w zwierzynę i spróbowałam wyrwać jej pióra by dobrać się do mięsa. Świadomość porażki napełniła mnie przerażeniem. Szara kotka zabrała mi jedzenie i oskubała z piór, a następnie podrobiła zębami na drobne kawałeczki. Czując się jak ostatnia ofiara losu, przełknęłam wróbla.
- Dziękuję. - z moje gardła wydobył się szept, który brzmiał jak krakanie kruka z chorym gardłem. Kotka jednak z samej mimiki wywnioskowała co mam na myśli. Skinęła głową.
- Prześpij się, sen dobrze ci zrobi. - powiedziała, sięgając po leżące niedaleko szczątki paproci, które zarzuciła na mnie. Usiadła niedaleko mnie, owijając łapy ogonem. Nie miałam sił się sprzeczać, a nieznajoma nie wydawała się chętna by poderżnąć mi gardełko gdy będę smacznie chrapać. To był mój jedyny problem, wiec nie kazałam snu długo czekać. Moje powieki opadły, a zmęczony umysł zapadł w czarną nicość. Nie miałam sił nawet śnić. Ze snu wyrwał mnie nieznośny promień słońca, który wwiercał się, aż pod powieki. Otworzyłam złociste ślepi i od razu zmrużyłam je przed światłem. Ile spałam? Sądząc po pozycji słońca, był środek dnia, czy coś koło tego. Zamrugałam kilkakrotnie, zastanawiając się gdzie podziała się błekitnooka. Niechętnie uświadomiłam sobie, że zaczęłam przyzwyczajać się do jej obecności i pomocy. No cóż, trzeba sobie radzić w życiu samemu! Fuknęłam do siebie i spróbowałam wstać na łapy. Kości miałam zesztywniałe, podobnie jak futro, które wyglądało niczym kolce jeża. Mój chód był sztywny i niewygodny. Trochę bolał, ale nie tak by nazwać to bólem ... Trudne do określenia uczucie. Doczłapałam do wyjścia z niewielkiej jaskini, która została przedłużona norą. Wyjrzałam na zewnątrz. Świat skrywał biały śnieg iskrzący w promieniach słońca i aż rażący w oczy. Na nim widniały świeże ślady kocich łap, oddalające się od mojego schronienia. Nie byłam pewna czy chcę wychodzić, a w takim stanie nie złapała bym nawet starej myszy. Liznęłam więc tylko śnieg, gasząc pragnienie i rozglądając się dookoła. Otaczał mnie las, rzadki co prawda, lecz może było to spowodowane zimnem i metrowymi zaspami. Zastrzygłam uszami, gdy na sąsiednim drzewie usiadła sikorka. Zaburczało mi w brzuchu na myśl o ciepłym posiłku. Nagle na małego ptaszka spadła szara masa sierści i jednym ugryzieniem zabiła ofiarę. Z niewielką, acz tłustą i pożywną zdobyczą ruszyła w moim kierunku. Spojrzała na mnie błękitnymi oczami, odrobinę mniej ciepłymi niż wczoraj, ale co się dziwić? Jestem obcym kotem o niewiadomych zamiarach, a ona kły zajęte ma zdobyczą. Kto wie co w głowie kogoś takie może się roić? Kąciki mojego pyszczka lekko uniosły się w górę by zaprezentować nieśmiały uśmiech. Kotka podeszła do mnie i wślizgnęła się do nory. Sikorkę położyła niedaleko mnie i popchnęła w moją stronę nosem. Tym razem nie miałam żadnych większych problemów ze spożyciem smakowitego ptaszka. Oblizałam się, a dookoła nas leżały rozrzucone niebieskie i żółte piórka. Naprawdę starałam się jeść kulturalnie, ale z oskubywaniem ptaków tak już jest. Zawsze wszędzie są później pióra. Nagle przyszła mi do głowy myśl, iż może powinnam coś zostawić dla mojej wybawicielki? Końcówka mojego ogona lekko drgnęła.
- Emm ... - odchrząknęłam by pozbyć się kruczego głosu i zaczęłam jeszcze raz. - Dziękuję za uratowanie życia. - powiedziałam, nie wiedząc co mogę jeszcze dodać. - Jestem Dymne Skrzydło. - przedstawiłam się tylko i usiadłam, owijając łapy ogonem.
- Shadoe. - przedstawiła się błękitnooka.

<Shadoe?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stanistic Music