[i]Ej, skoro zniknięcie postaci było by dziwne to może zabijemy je gdzieś później? (Chory pomysł, wiem, ale cóż ... już widzę jak Winella i Kazuma zabijają "wkurzającą bandę". Za wyjątkiem Łucji. Ona zostaje by nasze postacie miały na kogo narzekać XD)
To czysta hipoteza. Nie brać tego do siebie. [/i]
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]
[i]Obserwowałem wszystko z szafy. Kiedy Winella podeszła do bagaży, ogarnęło mnie złe przeczucie. Z zaciśniętymi szczękami, obserwowałem jak podchodzi do szafy, po czym "stwierdza, że coś jest nie tak". Mój plan zaczął się sypać od tego momentu. Oh, dlaczego nie mogła zacząć czytać? W tedy może by nie podeszła do szafy. Nie łudziłem się nawet, że przegapi moją obecność. Mimo wielkości szafy, nie należę do ponadprzeciętnie lekkich osób, więc nic dziwnego, że stary mebel zaczął się pode mną uginać i skrzypieć. Moja kryjówka tylko w pewnym stopniu była doskonała. Bo jak pewnie wiadomo, nie istnieją rzeczy doskonałe. Zawsze znajdzie się jakąś skazę. Tak samo jest z planami. Nawet najbardziej wyćwiczony plan, rozsypie się przez mały nieprzewidziany czynnik. A nie da się zapobiec wszystkiemu. Czerwonowłosa zaczęła oglądać szafę, tym samym badając ją. Z pewnością chciała znaleźć ową usterkę i kazać służącym się jej pozbyć, albo wymienić szafę. Kiedy przeszła do stropu, przez przypadek (bądź nie) spojrzała prosto na mnie. Czy raczej prosto w moje złoto - żółte oczy, które uważnie śledziły każdy jej ruch, a ich wyraz był jak zwykle nieprzenikniony. Dziewczyna przeklnęła, a wyraz zaskoczenia (i złości) odmalował się na jej twarzy. Winella cofnęła się o krok do tyłu, nie odrywając spojrzenia ode mnie. Przez nieuwagę potknęła się o bagaże i upadła na podłogę. Rzuciła w moją stronę wściekłe spojrzenie. Do moich uszu dobiegł syk, który brzmiał jak mało wyrafinowane przekleństwo. anim smoczyca zdołała podnieść się z podłogi, zdążyłem zeskoczyć z szafy i pozorując pewność siebie podszedłem do Winelli. [/i]
- Następnym razem patrz pod nogi, a nie na mnie. - [i]powiedziałem łapiąc ją za rękę i pomagając jej wstać. Tak, pomogłem jej wstać, nie pytając ją o zgodę, ba, nawet nie zdążyła zareagować. Właściwie bardziej pasowało by tu określenie "podniosłem ją". Tak szybko jak złapałem jej rękę (a właściwie nadgarstek w woli ścisłości), tak szybko ją puściłem. Śmiało spojrzałem w oczy czerwonowłosej, wręcz oczekując ataku. Choć może się przyhamuje w obecności tego małego ducha? [/i][/center]
I inne badziewia tego typu, autorstwa: sowa38/borderka/ZewKrwi
poniedziałek, 29 lutego 2016
sobota, 27 lutego 2016
[i]Tego. Nie chce mi się komentować i "śmiecić", ale podpisuję się pod uwagami VonderHorseman, Lowenili i jotjotka. [/i]
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]
[i]Obserwowałem z szafy, jak Winella wchodzi z tym małym duchem do pokoju. Uważnie śledziłem każdy ruch obu istot. Czyżby smoczyca została samozwańczą opiekunką tejże dziewczynki? Moje żółte oczy, uważnie przyglądały się scenie w której Winella dała małej Ezalir książkę. Z szafy nie miałem zbyt dobrego widoku na tak małe przedmioty, ole opasły tom w skórzanej okładce przyciągał mój wzrok. Zmrużyłem oczy i odczytałem srebrne litery "Wiedza Tajemna". Oho, coś ciekawego. Z uwagą czekałem na dalszy ciąg wydarzeń, mając nadzieję, że to jeszcze nie pora na moje "show". Może ten duszek nie potrafi czytać? W tedy panna Krens musiała by przejąć pałeczkę.[/i][/center]
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]
[i]Obserwowałem z szafy, jak Winella wchodzi z tym małym duchem do pokoju. Uważnie śledziłem każdy ruch obu istot. Czyżby smoczyca została samozwańczą opiekunką tejże dziewczynki? Moje żółte oczy, uważnie przyglądały się scenie w której Winella dała małej Ezalir książkę. Z szafy nie miałem zbyt dobrego widoku na tak małe przedmioty, ole opasły tom w skórzanej okładce przyciągał mój wzrok. Zmrużyłem oczy i odczytałem srebrne litery "Wiedza Tajemna". Oho, coś ciekawego. Z uwagą czekałem na dalszy ciąg wydarzeń, mając nadzieję, że to jeszcze nie pora na moje "show". Może ten duszek nie potrafi czytać? W tedy panna Krens musiała by przejąć pałeczkę.[/i][/center]
piątek, 26 lutego 2016
Od Darkhearta Do Warstar
Warstar, tak?
Szara, pręgowana kotka wzięła niewielkiego ptaka ze stosu zwierzyny i oddaliła się w kierunku swojego legowiska. Muszę przyznać, że dziwnie się czułem patrząc na kotkę, która jeszcze niedawno była zwyczajną wojowniczką, noszącą imię Warstripe. Całą tą dziwność podkreślało to, że to właśnie ona była pierwsza osobą którą spotkałem. To ona przyprowadziła mnie do klanu, gdzie Wolfstar mnie zaakceptował. Miałem prawo czuć się dziwnie gdy na nią patrzyłem. Nie darzyłem liderów zbyt wielkim zaufaniem. Zawsze miałem ich koniec końców za osoby dość niskiego pokroju z którymi nie można nawiązać prawdziwej relacji. Z Warstar również nic mnie nie łączyło. Zastanawiałem się tylko czy się zmieniła. Jak to całe dowodzenie na nią wpłynęło. Patrzyłem jak szary ogon zniknął w wejściu do jej legowiska, po czym cicho westchnąłem i podniosłem się ze swojego posłania. Dzień dopiero się zaczął, trzeba iść na łowy i dołożyć co nieco do stosu zwierzyny, zanim wstanie reszta kotów. Potem wezmę Deerpaw na trening. Przeciągnąłem się i wylizałem futro, po czym wyszedłem z legowiska. Słońce jeszcze nie wzeszło. Wyglądało to tak, jakby nadal panowała noc, a do świtu zostało jeszcze trochę czasu. Ciekawe czemu liderka jest już na nogach. Może nie mogła spać? A może zwyczajnie zgłodniała? Z resztą. Sobie samemu też mogłem zadać to pytanie. Podszedłem do stosu zwierzyny i wziąłem niewielką nornicę, którą zjadłem w kilku szybkich kęsach, razem z futrem i kośćmi. Oblizałem się po pysku i skierowałem swe kroki ku legowisku Warstar. Nie bardzo wiedziałem czego tak na prawdę chcę od przywódczyni, jednak nie zamierzałem się wycofać.
- Em ... Warstar? - zapytałem tuż przed wejściem do jej legowiska.
- Mhm? - dobiegł mnie głos kotki. Uznałem to za zachętę. Wsunąłem się do legowiska dowódczyni. Ta spojrzała na mnie chłodno. - Czego chcesz? - zapytała, patrząc na mnie dwukolorowymi oczami.
- Pomyślałem sobie, że ...
- Jakbyś pomyślał, to byś nie pytał.
- ... jak już jesteśmy na nogach to może razem zapolujemy? Przyda się trochę świeżej zdobyczy. - powiedziałem, nie zrażając się szorstkim tonem Warstar. Kotka zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Następnie wgryzła się w swoje śniadanie. Cierpliwie poczekałem, aż skończy jeść. Kiedy ostatnia porcja mięsa została oderwana od kości, Warstar przeciągnęła się.
- Ty nadal tutaj? - mruknęła szorstko w moją stronę. Chyba za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć. Nie doceniła mnie. Czasami jestem uparty gorzej od osła.
- Tak. Idziemy? - zapytałem, tonem pozbawionym zniecierpliwienia. Przywódczyni przewróciła dwukolorowymi oczami i cicho westchnęła.
- No dobrze. Trochę zwierzyny zawsze się przyda. - mruknęła i wyszła z legowiska tuż za mną. Bez zbędnej gadaniny skierowaliśmy się ku wyjściu z obozu, a potem dalej w las.
<Warstar? Marnie to opo mi wyszło ;_;>
Szara, pręgowana kotka wzięła niewielkiego ptaka ze stosu zwierzyny i oddaliła się w kierunku swojego legowiska. Muszę przyznać, że dziwnie się czułem patrząc na kotkę, która jeszcze niedawno była zwyczajną wojowniczką, noszącą imię Warstripe. Całą tą dziwność podkreślało to, że to właśnie ona była pierwsza osobą którą spotkałem. To ona przyprowadziła mnie do klanu, gdzie Wolfstar mnie zaakceptował. Miałem prawo czuć się dziwnie gdy na nią patrzyłem. Nie darzyłem liderów zbyt wielkim zaufaniem. Zawsze miałem ich koniec końców za osoby dość niskiego pokroju z którymi nie można nawiązać prawdziwej relacji. Z Warstar również nic mnie nie łączyło. Zastanawiałem się tylko czy się zmieniła. Jak to całe dowodzenie na nią wpłynęło. Patrzyłem jak szary ogon zniknął w wejściu do jej legowiska, po czym cicho westchnąłem i podniosłem się ze swojego posłania. Dzień dopiero się zaczął, trzeba iść na łowy i dołożyć co nieco do stosu zwierzyny, zanim wstanie reszta kotów. Potem wezmę Deerpaw na trening. Przeciągnąłem się i wylizałem futro, po czym wyszedłem z legowiska. Słońce jeszcze nie wzeszło. Wyglądało to tak, jakby nadal panowała noc, a do świtu zostało jeszcze trochę czasu. Ciekawe czemu liderka jest już na nogach. Może nie mogła spać? A może zwyczajnie zgłodniała? Z resztą. Sobie samemu też mogłem zadać to pytanie. Podszedłem do stosu zwierzyny i wziąłem niewielką nornicę, którą zjadłem w kilku szybkich kęsach, razem z futrem i kośćmi. Oblizałem się po pysku i skierowałem swe kroki ku legowisku Warstar. Nie bardzo wiedziałem czego tak na prawdę chcę od przywódczyni, jednak nie zamierzałem się wycofać.
- Em ... Warstar? - zapytałem tuż przed wejściem do jej legowiska.
- Mhm? - dobiegł mnie głos kotki. Uznałem to za zachętę. Wsunąłem się do legowiska dowódczyni. Ta spojrzała na mnie chłodno. - Czego chcesz? - zapytała, patrząc na mnie dwukolorowymi oczami.
- Pomyślałem sobie, że ...
- Jakbyś pomyślał, to byś nie pytał.
- ... jak już jesteśmy na nogach to może razem zapolujemy? Przyda się trochę świeżej zdobyczy. - powiedziałem, nie zrażając się szorstkim tonem Warstar. Kotka zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, nic nie mówiąc. Następnie wgryzła się w swoje śniadanie. Cierpliwie poczekałem, aż skończy jeść. Kiedy ostatnia porcja mięsa została oderwana od kości, Warstar przeciągnęła się.
- Ty nadal tutaj? - mruknęła szorstko w moją stronę. Chyba za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć. Nie doceniła mnie. Czasami jestem uparty gorzej od osła.
- Tak. Idziemy? - zapytałem, tonem pozbawionym zniecierpliwienia. Przywódczyni przewróciła dwukolorowymi oczami i cicho westchnęła.
- No dobrze. Trochę zwierzyny zawsze się przyda. - mruknęła i wyszła z legowiska tuż za mną. Bez zbędnej gadaniny skierowaliśmy się ku wyjściu z obozu, a potem dalej w las.
<Warstar? Marnie to opo mi wyszło ;_;>
Siedzieliśmy razem z Deerpaw na polanie. Kotka wpatrywała się we mnie okrągłymi oczami, czekając aż rozpocznę opowieść. Odchrząknąłem.
- Jak wiesz są cztery klany. Nasz nosi nawę Klan Wilka. Graniczymy z Klanem Burzy, którym dowodzi Silverstar. Jest to klan mniej więcej nastawiony neutralnie. Klan Nocy, którego liderem jest Blackstar, nie jest nastawiony zbyt przyjaźnie. Klan Klifu ma z nami sojusz. Ich przywódczynią jest Unexspectedstar. - powiedziałem, niepewny jak wiele z tej wiedzy posiada moja terminatorka. Możliwe, że już to wie, ale nie mógłbym dopuścić do tego by ta wiedza ją ominęła, gdyby jednak nie wiedziała. Sam nie byłem zbyt zaangażowany w politykę między - klanową, więc nie wiedziałem zbyt wiele o tym jak to teraz wygląda. Trochę kiepsko, no ale ... Spojrzałem na Deerpaw, jednak ta chyba nie wyglądała na zawiedzioną. No przynajmniej tyle. Nawet jeśli okazałem się słaby, to przynajmniej potrafiła ukryć rozczarowanie. A może jednak była szczera i nic nie wiedziała? Odgoniłem od siebie natrętne myśli. Nie mogę zmarnować całego dnia na rozmowie z Deerpaw. Skoro jestem jej mistrzem, to muszę nadrobić moje kiepskie słowa w inny sposób. Ten w którym jestem o wiele lepszy. Córka Wolfstar'a wyglądała bezbronnie i krucho, mimo to nie mogłem pozwolić sobie na przymykanie oka na niedociągnięcia. Moja terminatorka zostanie wojowniczką. Koniec kropka.
- Chodźmy. Przed nami jeszcze trochę drogi. - powiedziałem, wstając. Deerpaw uśmiechnęła się i energicznie podniosła się na łapy.
- Gdzie idziemy? - zapytała.
- Odwiedzimy Wysokie Sosny. - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. Miałem zamiar dać jej tam małą lekcję polowania, gdyż był to jeden z lepszych terenów do nauki łowów, szczególnie na ptaki. Po za tym był to w miarę bezpieczny teren. Nie chciałem by mojej uczennicy stało się coś złego już w pierwszym dniu mojej nauki! To dopiero byłby koszmar.
~*~
Deerpaw przez cała drogę była grzeczna. Prawie aż za grzeczna. Czułem, że jest to spowodowane tym, iż jest to jej pierwsza wyprawa tak daleko od obozu. Nie miałem wątpliwości, że jak się bardziej ośmieli to zacznie być trochę bardziej nieposłuszna. Ale to dobrze. Kocięta powinny zachowywać się jak kocięta. Nawet młodzi terminatorzy.
~*~
Wysokie Sosny były dużymi drzewami, które zdawały się sięgać nieba. Razem z Deerpaw szliśmy po uschniętej trawie, która lekko szeleściła pod naszymi łapami. Jak można się domyślić, moje kroki były cichsze przez pewne nawyki, które dawno temu weszły mi w krew i za nic nie dało by się ich wykorzenić. Lekki wiatr wiał prosto w nasze pyszczki, przez co zwierzęta przed nami nie mogły nas wyczuć. Wciągnąłem powietrze, chwytając zapach niewielkiego drozda. Zatrzymałem się i spojrzałem na Deerpaw.
- Czujesz coś? - zapytałem. Kotka uniosła pyszczek do góry i zaczęła węszyć w powietrzu.
- Umm ... ptak? - zapytała z wahaniem w głosie.
- Drozd. - uzupełniłem. - Teraz spróbujemy podkraść się do niego bliżej, a w tedy pokażę ci jak podchodzić ptaki. - Deerpaw kiwnęła głową i lekko nerwowo ruszyła za mną. Ostrożnie stawiałem łapy wśród poszycia, by nie zdradził mnie najmniejszy szmer. Gdy drozd ukazał się naszym oczom, Deerpaw zatrzymała się i obserwowała polowanie. Czułem na sobie jej uważny wzrok. Idąc cieniem byłem niej widoczny dla zwierzyny, kierunek wiatry również był korzystny dla mnie. Poruszałem się bezgłośnie, nisko przy ziemi, nie na tyle jednak by szurać brzuchem o podłoże. Od drozda dzieliła mnie odległość jednego skoku. Zatrzymałem się, spinając mięśnie, po czym odbiłem się i jednym płynnym ruchem skoczyłem ... wyżej i dalej niż siedział ptak. Drozd wzbił się w powietrze, machając skrzydłami w panice. Gdyby był na ty samym miejscu co wcześniej, nic by mu się nie stało. Jednak ja wybiłem się w innym kierunku, tym w który poleciał ptak. Drozd praktycznie sam wpadł mi w łapy, a moje ostre pazury zacisnęły się na nim. Razem wylądowaliśmy na ziemi, gdzie jednym ugryzieniem dobiłem stworzonko. Spojrzałem na Deerpaw.
- Chcesz pomóc mi go zakopać? - zapytałem, a kotka kiwnęła głową, podbiegając do mnie. Gdy razem zakopywaliśmy zdobycz, zacząłem tłumaczyć. - Zdobycz zakopujemy by nic nam jej nie zabrało, podczas gdy my będziemy kontynuowali polowanie. Później wrócimy po całą zwierzynę i zaniesiemy do obozu. - skończyłem mówić w chwili gdy skończyliśmy ukrywać zabitego drozda.
- Darkhearcie ... mogę spróbować coś upolować? - zapytała Deerpaw. Uśmiechnąłem się.
- Oczywiście! Po to tu jesteśmy. - powiedziałem z uśmiechem na pysku. Koteczka odwzajemniała uśmiech. Chyba przełamaliśmy "pierwsze lody". To dobrze, nawet bardzo.
<Deerpaw? Jak znów będę "nieobecna" to masz do mnie przyjść i dać mi w twarz.>
- Jak wiesz są cztery klany. Nasz nosi nawę Klan Wilka. Graniczymy z Klanem Burzy, którym dowodzi Silverstar. Jest to klan mniej więcej nastawiony neutralnie. Klan Nocy, którego liderem jest Blackstar, nie jest nastawiony zbyt przyjaźnie. Klan Klifu ma z nami sojusz. Ich przywódczynią jest Unexspectedstar. - powiedziałem, niepewny jak wiele z tej wiedzy posiada moja terminatorka. Możliwe, że już to wie, ale nie mógłbym dopuścić do tego by ta wiedza ją ominęła, gdyby jednak nie wiedziała. Sam nie byłem zbyt zaangażowany w politykę między - klanową, więc nie wiedziałem zbyt wiele o tym jak to teraz wygląda. Trochę kiepsko, no ale ... Spojrzałem na Deerpaw, jednak ta chyba nie wyglądała na zawiedzioną. No przynajmniej tyle. Nawet jeśli okazałem się słaby, to przynajmniej potrafiła ukryć rozczarowanie. A może jednak była szczera i nic nie wiedziała? Odgoniłem od siebie natrętne myśli. Nie mogę zmarnować całego dnia na rozmowie z Deerpaw. Skoro jestem jej mistrzem, to muszę nadrobić moje kiepskie słowa w inny sposób. Ten w którym jestem o wiele lepszy. Córka Wolfstar'a wyglądała bezbronnie i krucho, mimo to nie mogłem pozwolić sobie na przymykanie oka na niedociągnięcia. Moja terminatorka zostanie wojowniczką. Koniec kropka.
- Chodźmy. Przed nami jeszcze trochę drogi. - powiedziałem, wstając. Deerpaw uśmiechnęła się i energicznie podniosła się na łapy.
- Gdzie idziemy? - zapytała.
- Odwiedzimy Wysokie Sosny. - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. Miałem zamiar dać jej tam małą lekcję polowania, gdyż był to jeden z lepszych terenów do nauki łowów, szczególnie na ptaki. Po za tym był to w miarę bezpieczny teren. Nie chciałem by mojej uczennicy stało się coś złego już w pierwszym dniu mojej nauki! To dopiero byłby koszmar.
~*~
Deerpaw przez cała drogę była grzeczna. Prawie aż za grzeczna. Czułem, że jest to spowodowane tym, iż jest to jej pierwsza wyprawa tak daleko od obozu. Nie miałem wątpliwości, że jak się bardziej ośmieli to zacznie być trochę bardziej nieposłuszna. Ale to dobrze. Kocięta powinny zachowywać się jak kocięta. Nawet młodzi terminatorzy.
~*~
Wysokie Sosny były dużymi drzewami, które zdawały się sięgać nieba. Razem z Deerpaw szliśmy po uschniętej trawie, która lekko szeleściła pod naszymi łapami. Jak można się domyślić, moje kroki były cichsze przez pewne nawyki, które dawno temu weszły mi w krew i za nic nie dało by się ich wykorzenić. Lekki wiatr wiał prosto w nasze pyszczki, przez co zwierzęta przed nami nie mogły nas wyczuć. Wciągnąłem powietrze, chwytając zapach niewielkiego drozda. Zatrzymałem się i spojrzałem na Deerpaw.
- Czujesz coś? - zapytałem. Kotka uniosła pyszczek do góry i zaczęła węszyć w powietrzu.
- Umm ... ptak? - zapytała z wahaniem w głosie.
- Drozd. - uzupełniłem. - Teraz spróbujemy podkraść się do niego bliżej, a w tedy pokażę ci jak podchodzić ptaki. - Deerpaw kiwnęła głową i lekko nerwowo ruszyła za mną. Ostrożnie stawiałem łapy wśród poszycia, by nie zdradził mnie najmniejszy szmer. Gdy drozd ukazał się naszym oczom, Deerpaw zatrzymała się i obserwowała polowanie. Czułem na sobie jej uważny wzrok. Idąc cieniem byłem niej widoczny dla zwierzyny, kierunek wiatry również był korzystny dla mnie. Poruszałem się bezgłośnie, nisko przy ziemi, nie na tyle jednak by szurać brzuchem o podłoże. Od drozda dzieliła mnie odległość jednego skoku. Zatrzymałem się, spinając mięśnie, po czym odbiłem się i jednym płynnym ruchem skoczyłem ... wyżej i dalej niż siedział ptak. Drozd wzbił się w powietrze, machając skrzydłami w panice. Gdyby był na ty samym miejscu co wcześniej, nic by mu się nie stało. Jednak ja wybiłem się w innym kierunku, tym w który poleciał ptak. Drozd praktycznie sam wpadł mi w łapy, a moje ostre pazury zacisnęły się na nim. Razem wylądowaliśmy na ziemi, gdzie jednym ugryzieniem dobiłem stworzonko. Spojrzałem na Deerpaw.
- Chcesz pomóc mi go zakopać? - zapytałem, a kotka kiwnęła głową, podbiegając do mnie. Gdy razem zakopywaliśmy zdobycz, zacząłem tłumaczyć. - Zdobycz zakopujemy by nic nam jej nie zabrało, podczas gdy my będziemy kontynuowali polowanie. Później wrócimy po całą zwierzynę i zaniesiemy do obozu. - skończyłem mówić w chwili gdy skończyliśmy ukrywać zabitego drozda.
- Darkhearcie ... mogę spróbować coś upolować? - zapytała Deerpaw. Uśmiechnąłem się.
- Oczywiście! Po to tu jesteśmy. - powiedziałem z uśmiechem na pysku. Koteczka odwzajemniała uśmiech. Chyba przełamaliśmy "pierwsze lody". To dobrze, nawet bardzo.
<Deerpaw? Jak znów będę "nieobecna" to masz do mnie przyjść i dać mi w twarz.>
wtorek, 23 lutego 2016
[i]W co ja wpakowałam mojego biednego Kazumę (patrz post) ;_;[/i]
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]
[i]Tunel intrygował mnie, mimo iż każdy jego skrawek wyglądał prawie tak samo. Mimo to podobała mi się jego ciemność i tajemniczość oraz wilgoć wisząca w powietrzu. Aż przypominają się czasy dzieciństwa spędzone w katakumbach, no i oczywiście te piwniczne również ... Ale może nie powinienem o tym wspominać. Przecież dla reszty nie jest to normalne. Uśmiechnąłem się po raz pierwszy odkąd przyjechałem do zamku.
~*~
Przez kolejną godzinę (a może więcej) dowiedziałem się co nieco o tym tunelu. Mimo to był nadal dość tajemniczy, choć zaskakująco łatwo przyszło mi rozszyfrowanie jego układu. Znaczy tak mniej więcej, gdyż mogłem oceniać tylko na oko. Tak czy siak, miała on sporo drzwi, które jak mogłem się domyślić prowadziły do różnych części zamku. Było też sporo odnóg, lecz wolałem puki co iść prosto. Nie ufałem sobie na tyle, by zapuszczać się bóg wie gdzie, nie znając ani zamku ani tunelu. Naprawdę nie miałem ochoty zgubić się w tajnych korytarzach i utknąć w zamku na wieki.
~*~
Po kilkuset krokach ... czy raczej metrach, a może minutach? Nie wiem jak mam to określić. W każdym razie stwierdziłem, że wystarczająco długo byłem już w tym przyjemnym pomieszczeniu i czas wracać do świata zewnętrznego. Podszedłem do pierwszych lepszych drzwi i otworzyłem je. Zawiasy nie zaskrzypiały, jednak tynk i farba odleciały ze ściany na podłogę, kiedy odsunąłem jej fragment. Wszedłem do komnaty po czym zamknąłem drzwi. To był mój błąd. Gdy tylko podniosłem oczy i spojrzałem gdzie się znalazłem, zrozumiałem, że wpakowałem się w niezłe bagno. Bordowe ściany i miodowe meble. Nie miałem wątpliwości do kogo należy ten pokój. Właśnie znalazłem się w gnieździe smoka. W komnacie Winelli Krens. Wiedziałem kilka podstawowych rzeczy o smokach, więc byłe pewien co się stanie jeśli dziewczyna wejdzie do pokoju. Choć w sumie ... Czemu by nie? Co miałem do stracenia? Życie? I tak kiedyś mi się umrze, kiedyś wszyscy umrzemy. A wątpię bym kiedykolwiek miał okazję widzieć wściekłą (i zdziwioną) smoczycę! Usiadłem na łóżku czerwonowłosej i wyciągnąłem z kieszeni jabłko, po czym ugryzłem spory kawałek. Teraz tylko czekać na "wejście smoka". [/i][/center]
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]
[i]Tunel intrygował mnie, mimo iż każdy jego skrawek wyglądał prawie tak samo. Mimo to podobała mi się jego ciemność i tajemniczość oraz wilgoć wisząca w powietrzu. Aż przypominają się czasy dzieciństwa spędzone w katakumbach, no i oczywiście te piwniczne również ... Ale może nie powinienem o tym wspominać. Przecież dla reszty nie jest to normalne. Uśmiechnąłem się po raz pierwszy odkąd przyjechałem do zamku.
~*~
Przez kolejną godzinę (a może więcej) dowiedziałem się co nieco o tym tunelu. Mimo to był nadal dość tajemniczy, choć zaskakująco łatwo przyszło mi rozszyfrowanie jego układu. Znaczy tak mniej więcej, gdyż mogłem oceniać tylko na oko. Tak czy siak, miała on sporo drzwi, które jak mogłem się domyślić prowadziły do różnych części zamku. Było też sporo odnóg, lecz wolałem puki co iść prosto. Nie ufałem sobie na tyle, by zapuszczać się bóg wie gdzie, nie znając ani zamku ani tunelu. Naprawdę nie miałem ochoty zgubić się w tajnych korytarzach i utknąć w zamku na wieki.
~*~
Po kilkuset krokach ... czy raczej metrach, a może minutach? Nie wiem jak mam to określić. W każdym razie stwierdziłem, że wystarczająco długo byłem już w tym przyjemnym pomieszczeniu i czas wracać do świata zewnętrznego. Podszedłem do pierwszych lepszych drzwi i otworzyłem je. Zawiasy nie zaskrzypiały, jednak tynk i farba odleciały ze ściany na podłogę, kiedy odsunąłem jej fragment. Wszedłem do komnaty po czym zamknąłem drzwi. To był mój błąd. Gdy tylko podniosłem oczy i spojrzałem gdzie się znalazłem, zrozumiałem, że wpakowałem się w niezłe bagno. Bordowe ściany i miodowe meble. Nie miałem wątpliwości do kogo należy ten pokój. Właśnie znalazłem się w gnieździe smoka. W komnacie Winelli Krens. Wiedziałem kilka podstawowych rzeczy o smokach, więc byłe pewien co się stanie jeśli dziewczyna wejdzie do pokoju. Choć w sumie ... Czemu by nie? Co miałem do stracenia? Życie? I tak kiedyś mi się umrze, kiedyś wszyscy umrzemy. A wątpię bym kiedykolwiek miał okazję widzieć wściekłą (i zdziwioną) smoczycę! Usiadłem na łóżku czerwonowłosej i wyciągnąłem z kieszeni jabłko, po czym ugryzłem spory kawałek. Teraz tylko czekać na "wejście smoka". [/i][/center]
Wygląd:
Imię: Silverwing (ang. Srebrne Skrzydło)
Poprzednie imiona: Silverkit, Silverpaw
Płeć: Kotka
Klan: Klan Kruka
Wiek: 48 księżycy
Stanowisko: Wojowniczka, która z przyjemnością została by zastępcom.
Cechy Charakteru: Jaka jestem? Trudno stwierdzić to w kilku zdaniach. Kiedyś miałam możliwość stania się miłą i posłuszną koteczką, która potrafi słodko się uśmiechać. Może mogłabym żyć w moim rodzinnym klanie i mieć gromadkę kociąt. Niestety moje przeznaczenie zmierzało w zupełnie innym kierunku, a marzenia były tylko odległą iluzją. Wydarzenia o których opowiem w historii zrobiły ze mnie cichą bestię. Moje sumienie mocno ucierpiało, jestem praktycznie wyprana z emocji, potrafię zachować zimną krew w większości sytuacji, ale to wcale nie jest zaletą. Jest to świadectwem mojego psychicznego uszczerbku. Na początku, jak i przez większość czasu jestem dość chamską osobą, która już od progu zraża do siebie inne koty. Mogę sprawiać wrażenie osoby, którą nic nie obchodzi, ale to nie prawda. Nie mam wszystkiego gdzieś i często robię wszystko by uniknąć katastrofy. Małomówna - tak właśnie powie o mnie większość kotów. Czasami jednak zabieram głos, a każde słowo jest dokładnie przemyślane. Jedno określenie potrafi wyrazić całą moją osobowość - Cicha Woda. Cicha i zabójcza jednocześnie, to właśnie ja. Jestem nieprzewidywalna i bystra, niewiele umknie mojej uwadze. Doskonalę radzę sobie z przeszkodami i z łatwością pokonuję przeciwników, którzy zwiedzeni pozorami nie doceniają mnie. Nie jestem brutalną i bezwzględną egoistką. Gdzieś we mnie, całkiem blisko powierzchni tlą się uczucia takie jak: litość, empatia i współczucie. Niestety bardzo rzadko mają okazję do ujawnienia się. Humor (szczególnie czarny) i sarkazm to u mnie podstawa, nie zawsze jednak tak przejawiam swoje poczucie humoru. Przecież potrafię się śmiać! Potrafię być nieśmiała, ale rzadko mi się to zdarza. Zazwyczaj cechuje mnie śmiałość i odwaga. Potrafię być cierpliwa jeśli chodzi o czekanie na ofiarę, czy śledzenie kogoś, jednakże jeśli chodzi o inne koty ... mogę stać się wybuchowa, kiedy ktoś mnie mocno wkurzy. Potrafię sprawić, że z mojego pyszczka znikną wszelkie ślady emocji i nie będzie można nic wyczytać z mojej miny bądź spojrzenia. Czasami lekkomyślna, jednak jeśli ważą się sprawy wszystkich kotów to staję się prawdziwym strategiem, który rozważa wszystkie za i przeciw nim podejmie decyzję. Potrafię być poważna oraz uparta niczym osioł. Zawsze dążę do celu, nie ważne co stanie mi na przeszkodzie - jedynym przeciwnikiem przed którym się złamię to tylko i wyłącznie śmierć. Mam bardzo silną wolę, dzięki czemu nie wyciągniesz ze mnie żadnych informacji - nie ważne czy torturami czy za pomocą innych sposobów. Potrafię oprzeć się większości z nich. Mam wielkie poczucie odpowiedzialności i obowiązku. Mimo, iż mogę sprawiać wrażenie kogoś zimnego i nienadającego się na towarzyszkę, potrafię pomóc jeśli znajdziesz się w trudnej sytuacji. Dla prawdziwego przyjaciela stanę się miłą (na swój sposób) i niezastąpioną towarzyszką przygód. Nie jestem typem dyplomatki, ale nie jestem też zupełnie upośledzona w tej dziedzinie. Potrafię wyciągnąć prawie wszystkie informacje od kogo tylko zechcę - wystarczy odpowiednie spojrzenie i ostry pazur tuż przy gardle. Walczę uczciwie lecz stosuję wiele sztuczek, o których istnienie nie podejrzewa mnie przeciwnik. W walce charakteryzuję się pomysłowością, sprytem i szybkością. Czasami zatracam się w stanie bitewnego upojenia i nie istnieje dla mnie nic innego, prócz mnie i przeciwników. Trudno mnie pokonać. Można powiedzieć że mam wiele kocich istnień na sumieniu, raczej "pokojowym aniołkiem" mnie nie nazwiesz. Wolę wojnę niż sojusz, z pewnymi wyjątkami. Nigdy nie ucieknę z pola bitwy i będę walczyć do końca. Instynktownie poruszam się bezszelestnie i wypatruję niebezpieczeństw. Budzi mnie najmniejszy szmer, gdyż rzadko zasypiam naprawdę głęboko. Mam jedną bardzo ważną i prostą zasadę – dobro klanu nader wszystko. Jestem dzięki temu bardzo istotną wojowniczką (jak i łowczynią). Potrafię syczeć na inne koty, które zalazły mi za skórę, lecz w rzeczywistości to Kodeks Wojownika jest u mnie zawsze na pierwszym miejscu. W bardzo niewielu wypadkach może mi się zdarzyć złamanie go i to bynajmniej z jakiś mało ważnych pobudek! Zawsze pamiętam o szacunku do starszych, wyższych rangą czy o samym Gwiezdnym Klanie!
Moce: Powietrze. Jej specjalnością jest wzmacnianie się powietrzem.
Mentor: Bloodstar
Uczniowie: ///
Historia: Mój rodowód jest naprawdę zagmatwany. Mój ojciec - Featheryshadow był czarnym jak węgiel kocurem o bursztynowych ślepiach. Pochodził on z Klanu Gromu, którym rządził jego ojciec Bloodstar. Pewnego razu spotkał on kotkę o zgrabnych ruchach i szczupłej sylwetce, która go zauroczyła. Była ona szaro - biała o oczach niebieskich jak niebo. Miała na imię Grayfur (i wkrótce miała zostać moją matką). Pochodziła ona z wrogiego Klanu Rzeki. Pohasali sobie razem po granicy i okazało się, że Greyfur jest w ciąży. I tu pojawił się problem - mój jakże miły i kochany tatuś, chciał by kocięta zostały wojownikami Gromu, a mama oczywiście chciała by przynależały do jej klanu. Było to powodem wielu kłótni, które coraz bardziej oddalały od siebie parę kotów. W końcu mój ojciec zgodził się, żeby kocięta przez jakiś czas były w Klanie Rzeki. Grayfur czuła, że nie powinna mu ufać, mimo to przystała na jego propozycję. Przez jakiś czas wszystko zdawało się być całkiem jak dawniej. Znów razem spacerowali wzdłuż brzegu granicznej rzeki, nocami patrząc w gwiazdy. Koniec nastał z dniem gdy przyszłam na świat. Grayfur urodziła mnie, jako swoją pierworodną córkę, później na świat przyszli Dirtykit, Shinykit i Foxkit. Kotka była bardzo szczęśliwa, gdyż był to jej pierwszy miot i wszystko przebiegło bez żadnych komplikacji, a kocięta były duże i zdrowe. Po kilku dniach od naszych narodzin, do Grayfur przyszedł Featheryshadow. Czule polizał kotkę po czole, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z naszej czwórki, która wtulała się w matczyny brzuch. Moim pierwszym wspomnieniem, jakie zachowałam jest chwila w której dostrzegłam jak oczy mojego ojca lśnią złowieszczo w promieniach wschodzącego słońca.
- Greyfur, kochanie, pamiętasz jak rozmawialiśmy o tym, że kocięta powinny należeć do Gromu? - zagadnął słodkim tonem. Poczułam jak moja mama drgnęła nerwowo.
- Przecież zgodziłeś się by zostały ze mną. - odpowiedziała z udawanym spokojem w głosie. Kocur uśmiechnął się i machnął ogonem.
- A co się stanie, gdy zabraknie cię na tym świecie? - zapytał z błyskiem w oku.
- Co?! Nieee! - tylko tyle zdołała powiedzieć Grayfur, nim długie pazury wbiły się w jej klatkę piersiową i brzuch, a lśniące kły rozerwały gardło. Szare ciało upadło na podłogę, zwiotczałe, bez życia. Featheryshadow uśmiechnął się.
- No chłopaki, czas zabrać kociaki! - zaśmiał się radośnie, oblizując pazury z krwi, po czym schylił się i wziął Dirtykit'a. Do legowiska weszły dwa kolejne kocury. Jeden był duży i rudy, a drugi mniejszy i bury. Ten pierwszy wziął mnie, a tamten Shinykit'a. Mała Foxkit schowała się w ściółce, a jej futro dawało wspaniały kamuflaż. Nikt nie zauważył, że brakuje jednego kocięcia. Ja i moi bracia zostaliśmy przyjęci przez Klan Gromu. Naszą przybraną matką została Yellowleaf. Nasze dorastanie wyglądało normalnie, nie ukrywano przed nami naszej przeszłości z tym wyjątkiem, że już za młodu wpajano nam nienawiść do Klanu Rzeki. Ale ja nie zapomniałam wyglądu oczu mego ojca w tamtej chwili. Z czasem jednak wspomnienia zaczęły się zacierać, a ja powoli traciłam wiarę we własne podejrzenia. W końcu nadszedł czas na mianowanie nas terminatorami. Dirtykit stał się Dirtypawem i uczniem Featheryshadow'a. Shinykit został Shinypawem, a przydzielona mu mistrzyni nosiła imię Redstorm Moim mentorem został Bloodstar. Był on liderem Gromu, jak również ojcem mojego ojca. Był to surowy mentor i przywódca. Rządził twardą łapą, a uśmiech rzadko gościł na jego pysku, często używał sarkazmu jako humoru. Mimo to był sprawiedliwy i przy bliższym poznaniu dało się go polubić. Wzbudzał we wszystkich kotach nie strach, a szacunek. Również we mnie. Jeśli myślicie, że traktował mnie lepiej bo byłam jego wnuczką, to się mylicie. Przez pokrewieństwo krwi, wymagał ode mnie więcej niż od innych terminatorów. Treningi były mordercze i bardzo rzadko kończyły się bez żadnych uwag. Nie faworyzował mnie. Wojownikiem zostałam najpóźniej z mojego rodzeństwa i kilku innych kociaków. Bloodstar był dobrym nauczycielem, szanowałam go, ale także lubiłam. Połączyła nas więź, jaka łączy mistrza i ucznia. Dzięki jego morderczym treningom stałam się prawdziwą wojowniczką, która mimo swojej szczupłej sylwetki była zdolna pokonać nawet doświadczonego wojownika. Mimo to moje życie nie było usłane różami. Mój charakter od początku był jakiś ... inny. Stroniłam od towarzystwa. Owszem bawiłam się z innymi kociętami, jednak nie byłam zbyt rozmowna. Przez to nikt tak naprawdę mnie nie rozumiał, a kiedy stawałam się coraz lepsza w walce i łowach, inne kocięta zaczęły mnie unikać. Koniec końców okazało się, że mam tylko kilku przyjaciół. Mojego mistrza Bloodstar'a, mojego brata Dirtypaw'a i Shinypaw'a. Trochę kiepsko, prawda? Nim otrzymałam tytuł wojownika, zaczęła się wojna. Najpierw wyglądało to jak zwykły konflikt, który z czasem zaczął się zaostrzać. Był to spór między Klanem Gromu i Klanem Rzeki. Wszystko zaczęło się od wizji naszego medyka. Miał on sen w którym widział wielką wojnę, a później ujrzał szczęśliwe koty, żyjące w jednym klanie. Bloodstar cenił medyka i wziął sobie do serca jego przepowiednię. Zapragnął połączyć wszystkie klany w jeden wielki Klan Gromu. Z czasem rozpętał wojnę, w którą wplątały się pozostałe klany - Cienia i Wichru. Tytuł wojowniczki otrzymałam tuż po swojej pierwszej bitwie, w której udało mi się pokonać kilku dużo większych wojowników. Byłam naprawdę szczęśliwa, że w końcu mam tą samą rangę co moi bracia. Szczęście nie trwało długo. Wojna nadal trwała. Koty były u skraju załamania, rzeki spłynęły krwią, a zwierzyna uciekła na spokojniejsze tereny. Bloodstra nieustannie podążał za swoim marzeniem, nie myśląc do końca racjonalnie. Mimo to stałam wiernie u boku mego mistrza i posłusznie wykonywałam wszystkie jego polecenia. Problem pojawił się, gdy trafiłam do oddziału Featheryshadow'a, który był brutalnym mordercą. Kazał nam zabijać przeciwników, nawet tych którzy błagali o litość. Nie chciałam tego robić, ale mojemu bratu - Dirtyclawowi to nie przeszkadzało. Nie poznawałam go. Trening z ojcem zmienił go zupełnie. Z miłego kocura, stał się kopią ojca. Czułam jak z każdym dniem oddalamy się od siebie, aż w końcu z naszej więzi nie zostało prawie nic. Walczyłam dalej, aż w końcu zostałam odwołana z tego oddziału. Okazało się, że Bloodstar przeżywał właśnie swoje ósme życie. Nie można było dopuścić do śmierci lidera, więc jako jego była terminatorka i wojowniczka Silverwing, miałam go osobiście chronić i wspomagać w walce. Mój dziadek nie zmienił się, gdy przymknęło się oko na jego obsesję na punkcie połączenia klanów. Mimo, iż powoli zaczęłam uważać całą tę wojnę, za jeden wilki błąd, posłusznie trwałam u boku Bloodstar'a. Do czasu aż poznałam kogoś. Kogoś obcego, ale jednak znajomego. Kogoś kto nareszcie mnie rozumiał, kogoś takiego jak ja. Nosiła imię Foxheart. Walczyła po stronie Klanu Rzeki, przeciw mojemu ojcu. Mimo tych okoliczności, zaczęłyśmy się spotykać (w sensie zaczęłyśmy rozmawiać), aż w końcu narodziła się między nami prawdziwa przyjaźń. Wszystko nawet się ułożyło, mimo iż moim życiem rządziła walka i żądza mordu. Moje życie legło w gruzach gdy Bloodstar stracił życie, ale nie to było najgorsze. Prawdziwą katastrofą było to, że Featheryshadow zabił mojego mistrza, odbierając mu jego ostatnie życie. Sam stał się Featherystrem i zaczął rządzić żelazną i brutalną łapą. Nie mogłam znieść jego widoku. Nigdy nie łączyła nas więź, jaka powinna łączyć ojca i córkę. Wciąż pamiętałam ten błysk nim straciłam matkę. Teraz odebrał mi mojego mistrza, który tak naprawdę był dla mnie jak ojciec. Mimo wewnętrznego konfilktu nadal byłam lojalna Klanowi Gromu i walczyłam pod jego rządami. Featherystar był mordercą i marnym wojownikiem. Szybko stracił swoje pierwsze trzy życia, gdy stanął na czele klanu (każdy chciał go zabić). Jego żady były brutalne. Zmieniły Klan Gromu w bandę oszalałych zabójców, którzy mordowali innych z zimną krwią To już nie było dążenie mojego ojca do zjednoczenia klanów, lecz krwawa rzeź. Dużo rozmawiałam o tym z moją siostrą - Foxheart. Chciałyśmy to powstrzymać, lecz nie miałyśmy pomysłu jak. Rozważałam nawet dołączenie do Klanu Rzeki by walczyć przeciw mojemu ojcu, który z gromowiczów zrobił morderców. Moje plany, marzenia i nadzieję legły w gruzach, gdy zobaczyłam jak Featherystar zabija Foxheart. Krew się we mnie zagotowała. On wiedział. Wiem to. Zabił własną córkę, tak jak matkę. Nie mogłam tego znieść podbiegłam i ... zabiłam go. Wszystkie koty były zdruzgotane. Przez całe moje życie byłam posłuszna i lojalna. Nigdy nie opierałam się rozkazom. Byłam przykładem idealnego wojownika. Aż do teraz. Gryzłam go tak, aż w końcu odebrałam mu wszystkie życia. Moje kły spłynęły krwią. Na końcu się rozpłakałam. Gdyby teraz była przy mnie Foxheart, nie wahała by się mnie pocieszyć. Nie krytykowała by. Patrzyła by się tym swoim wyrozumiałym i ciepłym wzrokiem ze siostrzanym współczuciem. Jednak ona nie żyła. Nikt nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Wszystkim Klanom ulżyło że zginął sadystyczny dyktator. Wszystkim prócz jednego - Dirtyclaw'a. Wściekły kocur rzucił się na mnie, a ja w samoobronie zabiłam go. Po tym zdarzeniu uciekłam. Wiem, że klany połączyły się w jedno pod chwiejnym panowanie następcy gromu - Shinystar'a. Mimo to nie miałam zamiaru tam wracać. Straciłam wszystkie osoby które kochałam. Grayfur, Bloodstar, Foxheart, Dirtyclaw ... nie chciałam patrzeć na jeszcze jedną śmierć, choćby obcego kota. Wiedziałam, że Shinystr'a z pewnością przyjął by mnie z powrotem. Byłam jego siostrą, a on podobnie jak ja nie żywił ciepłych uczuć względem ojca. Mimo to wiedziałam, że nie dała bym rady. On nie rozumiał co czułam. Był dla mnie prawie obcy. W oczach zakręciły mi się łzy. Wiele nocy spędziłam rozpaczając nad sobą i swoim życiem. W końcu jednak wzięłam się w garść. Zwiedziłam wiele miejsc, poznałam nowe koty. Zaprzyjaźniłam się z Mintpaw, która podobnie jak ja uciekła ze zjednoczonego klanu. Pochodziła z Klanu Wichru. Nie została ze mną długo, gdyż wybrała życie domowego pieszczoszka. Ja nie mogłam pójść w jej ślady. Nie dała bym rady odrzucić mojej przeszłości, nawet gdy gościło w niej tyle krwi i rozpaczy. Wędrowałam wiele dni i nocy. Spotkałam nawet Klan Krwi, który zaproponował mi dołączenie. Zrezygnowana dołączyłam do miejskich morderców. Po księżycu odeszłam. Czułam się zbrukana, zmieszana z błotem i krwią. Chciałam być taka jak Bloodstar, a skończyłam jak Dirtyclaw. Żałosne. Minęło kilka księżyców, podczas których tułałam się to tu, to tam, powoli godząc się ze sobą i swoim losem. Pewnej nocy miałam sen w którym spotkałam się z Foxheart i Bloodstarem. Powiedzieli mi żebym dołączyła do klanu, który znajdę idąc na wschód. Zrobiłam tak jak mi poradzili. I tak tu trafiłam.
Partner: Nie posiada. Ani partnera, ani romantyzmu.
Rodzina: [ znak * przy imieniu oznacza Gwiezdny Klan, a znak ^ oznacza Miejsce +Gdzie Brak Gwiazd]
- Mama: Grayfur * (Szare Futro)
- Przybrana Matka: Yellowleaf * (Żółty Liść)
- Ojciec: Featheryshadow ^ (Pierzasty Cień) z czasem Featherystar (Pierzasta Gwiazda)
- Dziadek od strony ojca: Bloodstar * (Krwawa Gwiazda)
- Bracia: Dirtyclaw ^ (Brudny Pazur), Shinyfang (Lśniący Kieł)
- Siostra: Foxheart * (Lisie Serce)
Cechy szczególne: Niebieskie oczy, charakterystyczne ułożenie łat, bardzo charakterystyczna budowa i sylwetka, która przywodzi na myśl kota orientalnego + duże uszy.
Inne zdjęcia:
Głos: https://www.youtube.com/watch?v=crDL5Gcn0Rs
Właściciel: sowa38 [gra o konikach]
poniedziałek, 22 lutego 2016
niedziela, 21 lutego 2016
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]
[i]Cały zamek wydawał się opuszczony i nieciekawy, niczym wielka pozłacana zabawką, która nikt się nie bawi. Może idę złym korytarzem? W każdym razie na swojej drodze nie zauważyłem ani jednaj sługi czy innego stworzenia. Cisza wręcz dzwoniła w uszach, a jedynym dźwiękiem były moje ciche kroki. Przeszedłem jeszcze kilkanaście metrów, coraz bardziej ciekawy czemu to miejsce jest takie ... tajemnicze. Korytarz nie posiadał okien, zamiast tego drogę oświetlały mi świeczniki tkwiące w ścianach, odległe od siebie o około metr. Podłoga była biało - czarna, przypominała szachownicę. Ściany oświetlane ogniem, wydawały się być żółto - pomarańczowe, a sufit ginął w mroku. Brnąłem naprzód z dziwnym uczuciem, czyżby ekscytacja? Nareszcie udało mi się znaleźć coś godnego uwagi, a jednocześnie nie rażącego w oczy. W dodatku ta cisza ... muzyka dla moich uszu. Nagle w ścianie po prawej stronie zauważyłem pewną anomalię. A mianowicie, jeśli się dobrze przyjrzeć można było zobaczyć cienkie rysy, układające się w coś na kształt drzwi. Zaciekawiony zatrzymałem się i przyłożyłem rękę do ściany. Czy to możliwe by w sławnym Zamku Feniksów istniały jakieś tajne przejścia albo pomieszczenia? Niektóre zamki słyną z takich "dodatków", jednak nigdy nie słyszałem by feniksy lubiły ciemne korytarze, które mogą przyprawiać o klaustrofobię. Powiodłem wzrokiem wokół, szukając jakiegoś klucza by je otworzyć. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Nie widziałem też żadnego zamka. Westchnąłem, jednak nie zamierzałem się poddać. Spróbowałem je przesunąć, popchnąć, pociągnąć, obrócić, szukałem nawet jakiejś wadliwej cegły, jednak to wszystko zdało się na nic. Tajemnicze wrota pozostały tajemnicze. Z niezadowoleniem jęknąłem głosem bazyliszka (takim jak miałem po przemianie). Nagle coś skrzypnęło, puknęło i trochę tynku z kurzem spadło na podłogę. W drzwiach pojawiła się srebrna klamka, która przypominała wyglądem głowę bazyliszka. Chwyciłem ją i nacisnąłem, tym samym otwierając drzwi. Postąpiłem dwa kroki do przodu, pogrążając się we wszechobecnej ciemności. Co to za miejsce? Zamknąłem drzwi. Gdy tylko to uczyniłem, pochodnia obok mnie zapłonęła, oświetlając otoczenie, Teraz mogłem zobaczyć, iż w istocie jest to korytarz czy raczej tunel. Ściany i sufit były okrągłe z szarych cegieł, a podłoga była mniej więcej prosta. Tunel ginął w mroku. Wzruszyłem ramionami i wziąłem pochodnię. Jak już tu wszedłem, to przynajmniej przekonam się co tu jest. Powoli ruszyłem naprzód. [/i][/center]
[i]Cały zamek wydawał się opuszczony i nieciekawy, niczym wielka pozłacana zabawką, która nikt się nie bawi. Może idę złym korytarzem? W każdym razie na swojej drodze nie zauważyłem ani jednaj sługi czy innego stworzenia. Cisza wręcz dzwoniła w uszach, a jedynym dźwiękiem były moje ciche kroki. Przeszedłem jeszcze kilkanaście metrów, coraz bardziej ciekawy czemu to miejsce jest takie ... tajemnicze. Korytarz nie posiadał okien, zamiast tego drogę oświetlały mi świeczniki tkwiące w ścianach, odległe od siebie o około metr. Podłoga była biało - czarna, przypominała szachownicę. Ściany oświetlane ogniem, wydawały się być żółto - pomarańczowe, a sufit ginął w mroku. Brnąłem naprzód z dziwnym uczuciem, czyżby ekscytacja? Nareszcie udało mi się znaleźć coś godnego uwagi, a jednocześnie nie rażącego w oczy. W dodatku ta cisza ... muzyka dla moich uszu. Nagle w ścianie po prawej stronie zauważyłem pewną anomalię. A mianowicie, jeśli się dobrze przyjrzeć można było zobaczyć cienkie rysy, układające się w coś na kształt drzwi. Zaciekawiony zatrzymałem się i przyłożyłem rękę do ściany. Czy to możliwe by w sławnym Zamku Feniksów istniały jakieś tajne przejścia albo pomieszczenia? Niektóre zamki słyną z takich "dodatków", jednak nigdy nie słyszałem by feniksy lubiły ciemne korytarze, które mogą przyprawiać o klaustrofobię. Powiodłem wzrokiem wokół, szukając jakiegoś klucza by je otworzyć. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Nie widziałem też żadnego zamka. Westchnąłem, jednak nie zamierzałem się poddać. Spróbowałem je przesunąć, popchnąć, pociągnąć, obrócić, szukałem nawet jakiejś wadliwej cegły, jednak to wszystko zdało się na nic. Tajemnicze wrota pozostały tajemnicze. Z niezadowoleniem jęknąłem głosem bazyliszka (takim jak miałem po przemianie). Nagle coś skrzypnęło, puknęło i trochę tynku z kurzem spadło na podłogę. W drzwiach pojawiła się srebrna klamka, która przypominała wyglądem głowę bazyliszka. Chwyciłem ją i nacisnąłem, tym samym otwierając drzwi. Postąpiłem dwa kroki do przodu, pogrążając się we wszechobecnej ciemności. Co to za miejsce? Zamknąłem drzwi. Gdy tylko to uczyniłem, pochodnia obok mnie zapłonęła, oświetlając otoczenie, Teraz mogłem zobaczyć, iż w istocie jest to korytarz czy raczej tunel. Ściany i sufit były okrągłe z szarych cegieł, a podłoga była mniej więcej prosta. Tunel ginął w mroku. Wzruszyłem ramionami i wziąłem pochodnię. Jak już tu wszedłem, to przynajmniej przekonam się co tu jest. Powoli ruszyłem naprzód. [/i][/center]
sobota, 20 lutego 2016
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]
[i]Służąca, którą "złapałem" na korytarzu zaprowadziła mnie do mojego pokoju, przy okazji informując, że wszyscy nadnaturalni będą mieszkać blisko siebie. W sumie było mi to obojętne. Służka z rudym warkoczem sięgającym jej do pasa, podała mi srebrny (przynajmniej nie złoty) klucz, którym otworzyłem drzwi do mojej komnaty. Kiedy tylko wszedłem do środka, służąca gdzieś znikła. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na fakt, że w mojej obecności drżały jej ręce. Rozejrzałem się dookoła. Pokój był skromnie urządzony, choć nie aż tak by zadowolić kogoś kto nie cierpi złota i świecidełek. Było tu duże łóżko z miękkimi poduszkami, szafa, komoda, stół z krzesłami, dywanik, który wyglądał jak czarne futro oraz obraz przedstawiający las. Sam pokój miał beżowo - szaro - brązowe ściany, które prezentowały się lepiej niż można by sobie wyobrazić. Sufit tradycyjnie był biały, a podłoga była ciemna. No cóż. Żyć nie umierać. Obok szafy zauważyłem moje walizki z którymi tu przyjechałem, a które odebrano mi zanim przekroczyłem próg zamku. Otworzyłem je, a kiedy zobaczyłem, że są nietknięte odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie przyszło im do głowy mnie rozpakowywać. Nie mając nic lepszego do roboty, wziąłem się właśnie za to. Ubrania szybko znalazły swoje nowe miejsca w szafie i komodzie, a pozostałe graty upchnąłem gdzieś po kątach (szuflady i te sprawy). Podsumowując, teraz gdy skończyłem pracę, nie miałem bladego pojęcia co ze sobą zrobić. Dotychczas moje życie było rozplanowane tak, bym zawsze miał jakiś cel, jakąś robotę. A teraz? Co teraz mogłem robić? Sprzątanie to robota sług, którą z resztą wykonały znakomicie. Rozpakowanie mam za sobą, głodny nie jestem. Spać też nie, bo środek dnia. To własnie było wielkim minusem bycia samotnikiem. Gdy nie masz co robić i zaczynasz się nudzić, musisz szybko coś wymyślić, bo inaczej w desperacji możesz posunąć się do ekstremalnych rzeczy ... jak na przykład sympatyczna rozmowa. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Postanowiłem więc przejść się po zamku i okolicy. Wyszedłem na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi na srebrny klucz, który schowałem do kieszeni płaszcza (w drugiej nadal miałem jabłko). Zacząłem iść przed siebie, licząc na spotkanie czegoś ciekawego, albo kogoś. Na przykład tej dziecinnej wiedźmy z nożykiem. [/i][/center]
[i]Służąca, którą "złapałem" na korytarzu zaprowadziła mnie do mojego pokoju, przy okazji informując, że wszyscy nadnaturalni będą mieszkać blisko siebie. W sumie było mi to obojętne. Służka z rudym warkoczem sięgającym jej do pasa, podała mi srebrny (przynajmniej nie złoty) klucz, którym otworzyłem drzwi do mojej komnaty. Kiedy tylko wszedłem do środka, służąca gdzieś znikła. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na fakt, że w mojej obecności drżały jej ręce. Rozejrzałem się dookoła. Pokój był skromnie urządzony, choć nie aż tak by zadowolić kogoś kto nie cierpi złota i świecidełek. Było tu duże łóżko z miękkimi poduszkami, szafa, komoda, stół z krzesłami, dywanik, który wyglądał jak czarne futro oraz obraz przedstawiający las. Sam pokój miał beżowo - szaro - brązowe ściany, które prezentowały się lepiej niż można by sobie wyobrazić. Sufit tradycyjnie był biały, a podłoga była ciemna. No cóż. Żyć nie umierać. Obok szafy zauważyłem moje walizki z którymi tu przyjechałem, a które odebrano mi zanim przekroczyłem próg zamku. Otworzyłem je, a kiedy zobaczyłem, że są nietknięte odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie przyszło im do głowy mnie rozpakowywać. Nie mając nic lepszego do roboty, wziąłem się właśnie za to. Ubrania szybko znalazły swoje nowe miejsca w szafie i komodzie, a pozostałe graty upchnąłem gdzieś po kątach (szuflady i te sprawy). Podsumowując, teraz gdy skończyłem pracę, nie miałem bladego pojęcia co ze sobą zrobić. Dotychczas moje życie było rozplanowane tak, bym zawsze miał jakiś cel, jakąś robotę. A teraz? Co teraz mogłem robić? Sprzątanie to robota sług, którą z resztą wykonały znakomicie. Rozpakowanie mam za sobą, głodny nie jestem. Spać też nie, bo środek dnia. To własnie było wielkim minusem bycia samotnikiem. Gdy nie masz co robić i zaczynasz się nudzić, musisz szybko coś wymyślić, bo inaczej w desperacji możesz posunąć się do ekstremalnych rzeczy ... jak na przykład sympatyczna rozmowa. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Postanowiłem więc przejść się po zamku i okolicy. Wyszedłem na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi na srebrny klucz, który schowałem do kieszeni płaszcza (w drugiej nadal miałem jabłko). Zacząłem iść przed siebie, licząc na spotkanie czegoś ciekawego, albo kogoś. Na przykład tej dziecinnej wiedźmy z nożykiem. [/i][/center]
Subskrybuj:
Posty (Atom)