[i]Czarny powóz szybko posuwał się naprzód, ciągnięty przez parę karych ogierów. Za oknem widziałem średniej wielkości drzewa, najprawdopodobniej jarzębiny, rosnące w rzędzie po obu stronach drogi. Musiałem przyznać, że powóz przystosowano do potrzeb bazyliszka. W środku panował półmrok i przyjemnie niska temperatura, dach chronił przed słońcem, a w oknach wisiały haftowane w różne wzory bordowe firanki. Gdyby słońce z zewnątrz zaczęło mi zbytnio dokuczać, zawsze mogłem zaciągnąć firankę i pogrążyć wnętrze w przyjemnym mroku. Mimo to czarny kolor był lekką przesadą. Za kogo mnie oni uważają? Za jakiegoś potwora z bagien? Chyba tak. Różne dodatki i detale w tej "karocy" były bordowe. Kolor ten od razu skojarzył mi się z zaschniętą krwią. Mimo to musiałem przyznać, że puki co podróż mijała całkiem przyjemnie. Rozparłem się wygodniej na skórzanym siedzeniu i przeniosłem wzrok na człowieka, który siedział naprzeciw mnie. Był on człowiekiem przeciętnej postury o blond włosach i szarych oczach. Siedział prosto i sztywno jakby połknął kij, wzrokiem szybko omiatał wnętrze powozu, bądź zerkał przez okno. Ani razu nie śmiał spojrzeć mi w oczy, mimo, że gdy zdawało się, że nie patrzę, zerkał na mnie podejrzliwie. Ręce trzymał splecione na kolanach. Pewnie po to by nie sięgnąć po nóż i nie wycelować go we mnie. Ta sytuacja była na przemian smutna i zabawna. Smuciło mnie to, że zupełnie obca osoba tak reaguje na mój widok, a co było zabawne? Że w sumie nie było to takie złe. Człowiek ten miło dokarmiał moje ego i nieświadomie podnosił moją pozycję. Jeszcze przez chwilę delektowałem się widokiem tego śmiesznego pana, po czym znów spojrzałem za okno. Widok zmienił się nieznacznie, zniknęło puste pole za drzewami, teraz można było dostrzec szczegóły, takie jak inne drzewa. Może sad? A może las? Kto wie. Naciągnąłem kapelusz na oczy i wygodnie oparłem się o skórzane oparcie.
~*~
Woźnica ściągnął wodze, gdy dotarliśmy na dziedziniec, otoczony kolumnami. Połowę drogi przebyłem w stanie między snem a jawą, tak więc ominął mnie widok zamku. Gdy drzwi zostały otwarte (a czemu by nie pograć jakiegoś bogatego szlachcica?) podniosłem się energicznie z siedzenia i wyszedłem na zewnątrz. Zmrużyłem żółte oczy, gdy uderzyło we mnie jaskrawe światło. Szkoda, że nie mogłem przyjechać tutaj nocą. To było by o wiele lepsze. Usłyszałem jak mój "towarzysz" wysiada z powozu. Nerwowe kroki i drżący głos, gdy mówił do woźnicy zdradzały jego stan psychiczny. Chyba nie był zachwycony moim towarzystwem. Przestałem zawracać sobie nim głowę i spojrzałem na zamek, który prezentował się lepiej niż oczekiwałem. Budowla wyglądała na starą, a roślinność porastająca jej mury dodawała jej uroku. Jednym słowem: byłem dość miło zaskoczony, że przynajmniej z wierzchu prezentuje się dobrze jak na moje standardy. Oszukiwał bym sam siebie, gdybym myślał, że wszyscy podzielają moje zdanie. No cóż ... z tego co mi wiadomo dzieci nie wychowuje się w piwnicy, między kartonami z zepsutymi zabawkami i pokracznymi obrazami. Ani też na strychu, gdzie w zimie panuje mróz, a latem jest piekielnie gorąco. Nie wspominając o masie niepotrzebnych gratów i kurzu. To tylko cześć mojego dzieciństwa, ale tego najwcześniejszego i najważniejszego. Nic dziwnego, że mam skrzywiony umysł. A przynajmniej tak twierdzą dorośli. Porzucając te rozmyślania, spojrzałem za siebie, akurat w momencie by zobaczyć jak woźnica kładzie rękę na ramieniu mojego towarzysza.[/i]
- Nie bój się, nic ci nie będzie. Jakoś sobie poradzisz. W końcu to tak trochę ludzie, nie? - [i]rzekł z uśmiechem i odwrócił się w kierunku powozu. Sztywnemu blondynowi bynajmniej nie poprawiło to humoru. Kiwnął głową i zerknął w moją stronę, po czym szybko spuścił wzrok na swoje buty, gdy tylko spostrzegł, ze się weń wpatruję. Westchnąłem w duchu. Służba szybko uporała się z moim bagażem. Właściwie tylko niewielką jego część uważałem za swoją, reszta była "prezentem" czy raczej wyprawką od pewnego bazyliszka, który zdecydował bym to ja został tutaj przewieziony. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż zawsze musi znaleźć się jakiś kozioł ofiarny, a ja bez rodziny i niechciany w mojej wsi byłem idealnym kandydatem. Ugłaskano mnie miłymi słówkami, jakobym przyczyniał się do czegoś wielkiego (choć tak naprawdę reszcie nie chciało się ruszać na słońce do wystawnego zamku) dla podkreślenia wrażenia podarowano mi kilka wartościowych rzeczy w tym pieniądze. W każdym razie nie zamierzałem spędzić całego dnia na tym wystawnym placu. Inne powozy dumnie prezentowały się wśród kolumn i krzątającej się służby. Nie trudno domyślić się, że reszta przedstawicieli jest gdzieś w środku. Rozejrzałem się dookoła. Nie było mowy bym polegał na tym bezużytecznym człowieku, który ze mną przyjechał, musiałem znaleźć kogoś innego. Akurat w tej chwili tuż przede mną przechodziła jakaś służąca o dość pulchnej budowie i mysich włosach. [/i]
- Przepraszam, gdzie mają się stawić reprezentanci? - [i]zapytałem, mając nadzieję, ze pytam w miarę rozgarniętą osobę. Ta spojrzała na mnie czekoladowymi oczami z lekkim strachem, ale też ciekawością. [/i]
- W jadalni, mogę panicza zaprowadzić. - [i]powiedziała. Skinąłem głową po czym obejrzałem się na "pana sztywnego" i kiwnąłem ręką, żeby szedł za mną (a właściwie za nami). Po czym podążyłem za służącą, nie oglądając się czy ten przygłup idzie czy nie. Szczerze nie obchodziło mnie to.
~*~
Służąca otworzyła drzwi prowadzące do jadalni. Moim oczom ukazał się duży stół, jak można się domyśleć był już przygotowany do obiadu. Puki co siedziało przy nim niewiele osób, by nie rzec, ze praktycznie nikt. Czyżbym dał się wrobić w jakiś kawał? Z niesmakiem podziękowałem służącej kiwnięciem głowy i podszedłem do stołu. Mój wzrok napotkał postać jakiejś dziewczyny o białych włosach, która już siedziała przy stole. Zmarszczyłem nos, gdy poczułem delikatną woń konia i usiadłem dwa miejsca od niej. Tak na wszelki wypadek gdyby próbowała ze mną rozmawiać. Nie miałem ochoty nawiązywać znajomości, co właściwie zazwyczaj obracało się przeciwko mnie. Kim jednak bym był, gdybym uczył się na błędach zmieniając sam siebie i wpasowując się w otoczenie? Byłbym swoim wyobrażeniem, jakim obdarzyliby mnie ludzie. Innymi słowy nie zamierzam składać się z ludzkich ideałów. Co to to nie. Oparłem się o twarde oparcie krzesła i rozejrzałem się po sali. Powiedzmy, że jadalnia doskonale opisuje wyobrażenia o Zamku Feniksów. Przepych i złoto? Tak, to własnie tutaj znajdziecie tego najwięcej. Naciągnąłem kapelusz bardziej na oczy, by te pozostawały w bezpiecznym cieniu. Trzeba uważać, bo oślepnę od tego "piękna". Pomyślałem jadowicie. Miałem gdzieś, że siedzenie przy stole w płaszczu i kapeluszu może zostać odebrane jako brak manier. Sami widzicie, wszystko jest ze mną w porządku gdy jestem sam, ale gdy ma dojść do jakiegokolwiek kontaktu z innymi, staję się chamem jeszcze zanim ci pojawią się w zasięgu wzroku. Przygotowuję się mentalnie na jadowite i sarkastyczne komentarze i rozmowy. Czego w końcu się spodziewać? To na pewno skończy się źle. Prędzej czy później, pękną komuś nerwy. A w tedy nici z tego jakże idealistycznego projektu. Nie zamierzałem dawać sobie złudnych nadziei. Przecież nie będzie tu innego bazyliszka. Nie poznam żadnego porządnego przedstawiciela mojego gatunku. Nigdy. Moje myśli przerwało jakieś poruszenie przy drzwiach.[/i][/center]
- Nie bój się, nic ci nie będzie. Jakoś sobie poradzisz. W końcu to tak trochę ludzie, nie? - [i]rzekł z uśmiechem i odwrócił się w kierunku powozu. Sztywnemu blondynowi bynajmniej nie poprawiło to humoru. Kiwnął głową i zerknął w moją stronę, po czym szybko spuścił wzrok na swoje buty, gdy tylko spostrzegł, ze się weń wpatruję. Westchnąłem w duchu. Służba szybko uporała się z moim bagażem. Właściwie tylko niewielką jego część uważałem za swoją, reszta była "prezentem" czy raczej wyprawką od pewnego bazyliszka, który zdecydował bym to ja został tutaj przewieziony. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż zawsze musi znaleźć się jakiś kozioł ofiarny, a ja bez rodziny i niechciany w mojej wsi byłem idealnym kandydatem. Ugłaskano mnie miłymi słówkami, jakobym przyczyniał się do czegoś wielkiego (choć tak naprawdę reszcie nie chciało się ruszać na słońce do wystawnego zamku) dla podkreślenia wrażenia podarowano mi kilka wartościowych rzeczy w tym pieniądze. W każdym razie nie zamierzałem spędzić całego dnia na tym wystawnym placu. Inne powozy dumnie prezentowały się wśród kolumn i krzątającej się służby. Nie trudno domyślić się, że reszta przedstawicieli jest gdzieś w środku. Rozejrzałem się dookoła. Nie było mowy bym polegał na tym bezużytecznym człowieku, który ze mną przyjechał, musiałem znaleźć kogoś innego. Akurat w tej chwili tuż przede mną przechodziła jakaś służąca o dość pulchnej budowie i mysich włosach. [/i]
- Przepraszam, gdzie mają się stawić reprezentanci? - [i]zapytałem, mając nadzieję, ze pytam w miarę rozgarniętą osobę. Ta spojrzała na mnie czekoladowymi oczami z lekkim strachem, ale też ciekawością. [/i]
- W jadalni, mogę panicza zaprowadzić. - [i]powiedziała. Skinąłem głową po czym obejrzałem się na "pana sztywnego" i kiwnąłem ręką, żeby szedł za mną (a właściwie za nami). Po czym podążyłem za służącą, nie oglądając się czy ten przygłup idzie czy nie. Szczerze nie obchodziło mnie to.
~*~
Służąca otworzyła drzwi prowadzące do jadalni. Moim oczom ukazał się duży stół, jak można się domyśleć był już przygotowany do obiadu. Puki co siedziało przy nim niewiele osób, by nie rzec, ze praktycznie nikt. Czyżbym dał się wrobić w jakiś kawał? Z niesmakiem podziękowałem służącej kiwnięciem głowy i podszedłem do stołu. Mój wzrok napotkał postać jakiejś dziewczyny o białych włosach, która już siedziała przy stole. Zmarszczyłem nos, gdy poczułem delikatną woń konia i usiadłem dwa miejsca od niej. Tak na wszelki wypadek gdyby próbowała ze mną rozmawiać. Nie miałem ochoty nawiązywać znajomości, co właściwie zazwyczaj obracało się przeciwko mnie. Kim jednak bym był, gdybym uczył się na błędach zmieniając sam siebie i wpasowując się w otoczenie? Byłbym swoim wyobrażeniem, jakim obdarzyliby mnie ludzie. Innymi słowy nie zamierzam składać się z ludzkich ideałów. Co to to nie. Oparłem się o twarde oparcie krzesła i rozejrzałem się po sali. Powiedzmy, że jadalnia doskonale opisuje wyobrażenia o Zamku Feniksów. Przepych i złoto? Tak, to własnie tutaj znajdziecie tego najwięcej. Naciągnąłem kapelusz bardziej na oczy, by te pozostawały w bezpiecznym cieniu. Trzeba uważać, bo oślepnę od tego "piękna". Pomyślałem jadowicie. Miałem gdzieś, że siedzenie przy stole w płaszczu i kapeluszu może zostać odebrane jako brak manier. Sami widzicie, wszystko jest ze mną w porządku gdy jestem sam, ale gdy ma dojść do jakiegokolwiek kontaktu z innymi, staję się chamem jeszcze zanim ci pojawią się w zasięgu wzroku. Przygotowuję się mentalnie na jadowite i sarkastyczne komentarze i rozmowy. Czego w końcu się spodziewać? To na pewno skończy się źle. Prędzej czy później, pękną komuś nerwy. A w tedy nici z tego jakże idealistycznego projektu. Nie zamierzałem dawać sobie złudnych nadziei. Przecież nie będzie tu innego bazyliszka. Nie poznam żadnego porządnego przedstawiciela mojego gatunku. Nigdy. Moje myśli przerwało jakieś poruszenie przy drzwiach.[/i][/center]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz