wtorek, 29 marca 2016

[i]Wena poszła sobie precz. Mój najkrótszy post .-.[/i]
[center][img]https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjtG0gsCH8ZD8TPTGyD8M_f9yBtx9hZgGaL5ALxJ-tMBtUOo57pBLjS-6u7rixuubF3blmzTYTr7GBz1TTECYXMmoTHLsG853tiAgsV24WjRG8l2O86Q9Hi_E_7xFTmTuVIkaE1_ykcZK04/s1600/Kazuma+Sakue+RPG.png[/img]

[i]W milczeniu wysłuchałem komentarzy dziewczyn. Niestety nie pamiętałem tego wydarzenia, jakie opisała Winella. No cóż, może to nie byłem ja, tylko jakiś mój przodek? [/i]
- Jak by tak na to spojrzeć, to smok jest tylko jaszczurką ze skrzydłami. - [i]powiedziałem odnosząc się do komentarza małego ducha. Nagle rozległo się pukanie i do drzwi i informacja o kolacji. Jak widać spędziliśmy tu dość dużo czasu, aż dziwne, że nie byłem głodny. Chociaż na kolację pójdę. Nie odpuszczę sobie zobaczenia naszego dziwnego grona po raz kolejny. Może doszedł ktoś nowy? Nigdy nic nie wiadomo. Trzeba tylko przeżyć kolejne dziesięć minut w jednej komnacie ze smoczycą. [/i][/center]

poniedziałek, 28 marca 2016

Przystanąłem i wciągnąłem powietrze próbując wyczuć jakiś zapach, który wskazał by mi gdzie teraz powinienem skierować swe kroki. Chodzenie bez celu męczyło, a bezpański pies mojego pokroju nie może na darmo tracić energii. Nie mam ciepłego domu, gdzie będzie czekać miska pełna smakołyków. Teraz muszę walczyć o przetrwanie w mieście, które jest mi praktycznie obce. Nie znam żadnej ulicy, żadnych ludzi, ani psów. Rozejrzałem się dookoła. W moim polu widzenia były głównie ludzkie nogi, wszystkie niosące swych właścicieli do celu. Zdawało się, że tylko ja stoję sam jak palec i nie mam gdzie iść. Jakiś nieuważny człowiek, kopnął mnie w bok. Odskoczyłem. No jasne, nie zauważył mnie. W końcu kto by pomyślał, że tam pod nogami może stać pies? Potrząsnąłem głową i zacząłem iść przed siebie, starając się za wszelką cenę wymijać ludzkie nogi. Mimo to dostałem jeszcze kilka razy. Gdy myślałem, że tłum w końcu zadepcze mnie na śmierć, moim oczom ukazał się ciemny zaułek. Nie myśląc zbyt długo wślizgnąłem się, unikając tym samym śmierci pod ludzkimi butami. Podniosłem głowę i rozejrzałem się. Znajdowałem się w niewielkim odstępie między dwoma budynkami. Ze ścian zszedł tynk i farba ukazując czerwone cegły, a pod łapami widniało mnóstwo śmieci. Cofnąłem się lekko. Nie uśmiechało mi się przechodzenie przez to "coś". Nie mogłem jednak nic na to poradzić, za plecami miałem ulicę wypełnioną morzem ludzi. Zacząłem więc brnąć naprzód, pod moimi łapami chrupał gruz i inny bród w tym szkło z rozbitych butelek. Po krótkiej chwili udało dobrnąć mi się do końca zaułka. Niestety, na końcu nie czekało nic prócz kolejnej ściany o wiele za wysokiej dla jamnika. Zwiesiłem głowę. Co poradzić? Trzeba czekać do nocy, kiedy to na ulicy będzie trochę mniej dwunogów. Rozejrzałem się dookoła. Nie było mowy bym znalazł tu coś do jedzenie, prócz trutki na szczury. Skrzywiłem się. Spać też nie było gdzie. Położyłem się więc tam gdzie stałem i zwinąłem w kłębek. Mój ogon popchnął puszkę, która poturlała się przed siebie. Z westchnieniem zamknąłem oczy. Tak bardzo chciałem wrócić do mojego pana. Znów móc poczuć jego dłonie głaszczące mój grzbiet, chciałem znów leżeć na ciepłych kolanach i jeść resztki, które wrzucał pod stół. Oh, jak bardzo za nim tęskniłem! Czułem się bezsilny w obliczu dzielącej nas odległości. Gdybym chociaż był w tym samym mieście! Mógłbym znaleźć drogę powrotną ... Niestety, już dawno zgubiłem się w tym labiryncie szarych bloków. Nie potrafiłem wrócić nawet tam skąd przyszedłem, a zapach już dawno zwietrzał. Z mojego pyska wyrwał się cichy pisk. Czułem się jak mały i bezbronny szczeniak, a nie jak dorosły pies. Może wydawałem się słaby i płaczliwy, ale ta sytuacja mnie przerosła. Spanie w śmierdzących alkoholem i sikami zaułkach nie było tym co chciałem robić przez resztę życia. Może nawet zniósłbym całą tą bezdomność gdybym znał choc trochę miasto. Z tymi myślami zapadłem w niespokojny sen. Obudziło mnie nic innego jak szturchnięcie w bok. Natychmiast otworzyłem oczy i pierwsze co ujrzałem to parę ślepi patrząca się prosto na mnie. Powoli podniosłem się na łapy, nie spuszczając wzroku z psa. Wiedziałem jak wyglądam. Sierść skołtuniona i zmierzwiona, a w nią wplątane śmieci, chuda sylwetka i smutny wzrok. Zbity szczeniaczek? Właśnie takie sprawiałem wrażenie.
- Kim jesteś? - zapytałem głosem odważnym acz nie wyzywającym, prędzej neutralnym bez drżenia czy skomlenia. To jak wyglądam to jedna sprawa, a to jak się zachowuję to coś zupełnie innego.

piątek, 25 marca 2016















Wygląd: https://blogger.googleusercontent.com/img/proxy/AVvXsEhQz_L24ApJccHxSdrgonJj-qcW_gkDW_HrbHKRZ4OxkrTOEaCaWGsLd4U7iD5fKcS5V1gs7Uhw_G5tMCgo4PKfpieBlckRwDEnQjOh12_9uPEn30eVCQHyDHR2nedrgFZXFPvH2k2al3ulXqMoDIV1ExHyB9LxD_B2GXNNqD24_Am6vX0v1k6onz9qAJYzinXYcw=
Imię: Rin
Zdrobnienie/pseudonim: Jak wymyślisz ładny i sensowny skrót to dostaniesz psie ciasteczko.
Wiek: 4 lata
Płeć: Pies
Data urodzin: 31 października (Halloween)
Stanowisko: Pomocnik
 Charakter: Rin to pies uparcie dążący do celu. Jeśli coś sobie ubzdura w swoim małym łebku, to będzie dążył do zrealizowania swojego "marzenia", choćby miał kombinować i czekać tygodniami. Jest to pies dość towarzyski i przyjaźnie nastawiony do innych. Optymista, tylko od czasu do czasu można poznać, że używa czegoś takiego jak "rozum i logika". Jego życiem kieruje serce, przeczucie i instynkt. Jak można się spodziewać z tym wesołym psiakiem idzie poczucie humoru, który potrafi objawiać się w każdej jednej formie; od czarnego humoru po zwykłe wygłupy. Czasami ma się wrażenie, że jest to wyrośnięte szczenię, które jeszcze rośnie ... wiąże się z tym jeszcze jedna cecha, otóż Rin jest bardzo czuły na wszelkie wzmianki o jego wzroście czy krótkich łapach i o ile potrafi śmiać się ze swoich innych wad, ta jest dla niego zbyt delikatna. Pies ten mimo swojej towarzyskiej natury, bardzo łatwo wpada w złość. Najprostszym sposobem by doprowadzić go do szwedzkiej pasji jest właśnie wzmianka o jego wzroście. Po za tymi wadami i niezamierzoną agresją w niektórych przypadkach, jest to pies empatyczny, który nie może zbyt długo patrzeć na cudze cierpienie. Stara się pomagać każdemu, bez względu na ich relacje (oczywiście zależy to też o poważności problemu). Ma dość miękkie serce i łatwo przebacza. Mimo to zdarzają się urazy, których nic nie jest w stanie zaleczyć i na które serce Rina nie jest odporne. Kolejną jego cechą jest lojalność czy też wierność. Nie zdradzi nikogo kto mu zaufał. Zwyczajnie nie potrafi. Mimo braku taktu w niektórych momentach, jest to dobry pies, zazwyczaj uczciwy. Rzadko bywa posłuszny, robi co mu się podoba z przekonaniem, iż ma rację. Ciężko przemówić mu do rozumu, a najlepszym nauczycielem dla niego są błędy i porażki, które dają mu największą motywację do poprawy i ćwiczeń nad sobą. Jest opiekuńczy względem osób na których mu zależy, jak również swojego właściciela. Mimo bycia bezpańskim, Rin nadal jest wiernym psiakiem, który czeka na osobę zdolną pokochać takiego "niskopodłogowca". Dla swojego właściciela będzie długą, kłopotliwą parówką, która chce wszędzie włożyć swój czarny nos, jak również będzie niezastąpionym przyjacielem. Rin jest ciekawskim typem, można by się nawet pokusić o tytuł poszukiwacza przygód. Nieraz jego ciałem rządzi chęć pozwiedzania terenu na własną łapę z czym wiąże się głuchota na wszelkie słowa jakie mogą wypływać z ust właściciela, bądź jakiegoś poważnego psa. Rin jest inteligentny, jednak używa tej cechy do kombinowania, a nie nauki nowych komend czy posłuszeństwa jak u collie czy owczarków. To sprytny pies, który swój spryt wykorzystuje w niekorzystny dla właściciela sposób. Przez wszystkie lata swojego życia obserwował i uczył się. Wie jak działają niektóre ludzkie rzeczy, jak również sami ludzie. Potrafi wykorzystać swój wygląd i duże, brązowe oczy na swoją korzyść. Tak, potrafi zjednać sobie nie jednego człowieka o miękkim sercu. Mimo tego jest psem "jednego właściciela", któremu będzie bezgranicznie oddany. Co do miłości ... jest wykastrowany (i po temacie). Rin mimo miłego wrażenia ma też swoją ciemną stronę. To nie tak, że ma dwa charaktery, po prostu nie jest tylko towarzyską beksą. Ten jamnik jest waleczny, jeśli chce potrafi pokazać na co go stać. Odważny i lekkomyślny, mały obrońca, który dla drogich mu osób jest w stanie rzucić się w wir walki. Potrafi ugryźć i to całkiem porządnie. "Mam krótkie łapy, a nie kły."- mówi gdy ktoś patrzy się na niego z politowaniem. Jego wzrost jest czasem zaletą, przeciwnik rzadko docenia kogoś jego pokroju, przez co Rin ma szansę by zadać cios. Potrafi być sarkastyczny, ironiczny, chłodny, bezwzględny, ale to nie są cechy, które dominuje w jego kudłatym ciele. Warto mieć go po swojej stronie. 
Aparycja: Zacznijmy od tego, że Rin to jamnik długowłosy standardowy czyli największa odmiana jamnika. Jak na swoją rasę jest dość duży - mierzy około 29 cm w kłębie. Mimo swojej krótkonożnej budowy jest psem wysportowanym, zwinnym i szybkim (jak na jamnicze standardy). Jego sierść jest rudo - brązowa z czarnymi elementami, długa, gładka oraz miękka. Na ogonie tworzy chorągiew. Nos carny, podobnie jak spód łap. Oczy ciemne w odcieniu brązu, bystre i inteligentne. Jego sylwetka i postawa jest wzorcowa dla jego rasy (pozbawiony wad genetycznych). 
Historia: Rin miał szczęśliwe dzieciństwo. Nie urodził się w profesjonalnej hodowli, lecz był traktowany jak członek rodziny razem z jego matką, siostrą Opal oraz bratem Orionem. Sam otrzymał imię Onyx. Pewnego razu do jego domu przyszli goście. Mała około dziewięcioletnia dziewczynka wybrała właśnie jego na swojego pupila. Nadała mu imię Pufek (po Pufku z "Martynki"). W nowym domu wszystko było dobrze i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało ulec zmianom. Niestety nic nie trwa wiecznie. Pewnej nocy Pufka obudził dziwny zapach, okazało się iż był to dym z pożaru, który wybuchł w mieszkaniu za ścianą. Jamnik podniósł alarm, ale nikt nie wiedział o co mu chodzi, a zrozumienie przyszło o wiele za późno. W pożarze zginęło troje ludzi w tym jego mała pani. Gdyby nie on ofiar było by więcej, ale zrozpaczeni rodzice nie przyjmowali tego do wiadomości. Pufek wylądował na ulicy, z której trafił do schroniska, które było pełne psów spod ciemnej gwiazdy. Nazwali go tam 0258. W schronisku przeżył kilka nieprzyjemnych sytuacji, został też wykastrowany. Spędził tam około miesiąc nim został adoptowany. Jego nowym właścicielem okazał się pewien dwudziestopięciolatek, który lubił sport, podróże oraz psy. Nie był złym właścicielem. Swojego nowego pupilka nazwał Rin i zabierał go wszędzie gdzie tylko mógł. Rin był w górach, nad morzem, pływał w kajaku, łodzi, motorówce ... przeżył wiele wspaniałych przygód. Do czasu. I tym razem los zgotował nieprzyjemną niespodziankę dla Rina. Mianowicie jamnik został skradziony i wywieziony daleko od domu ... by następnie zostać przywiązanym do drzewa w lesie. Na szczęście udało mu się przegryźć smycz i uciec zanim porywacze po niego wrócili. Do dziś nie wie dlaczego tak się stało. Dla okupu? Możliwe. W każdym razie tak trafił do nowego i obcego miasta. Wkrótce znalazł sforę do której dołączył. Teraz szuka właściciela. 
Zauroczenie: Brak.
Partner: Jest wykastrowany ...
Głos: Three Days Grace - Painkiller https://www.youtube.com/watch?v=U8ai37gFvMk
Właściciel: Bezpański krótkołap.
Sterujący: sowa38 [Howrse]
Inne: 
W całości z lekko skołtunioną sierścią
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/b/b7/Langhaardackel_merlin_2005.jpg
- Jego imiona to: Onyx, Pufek, 0258 oraz Rin.
- Imię Rin oznacza fosfor (jest pierwiastkiem chemicznym, który świeci w ciemności) i pochodzi z greckiego słowa oznaczającego "nosiciela światła". W łacinie oznacza ono Lucyfera, upadłego anioła strąconego z  niebios.
- Ma na sobie swoją (zniszczoną) obrożę, na której jest tylko jego imię (nie potrafi jej zdjąć).
- Potrafi aportować oraz wykonywać sztuczki "siad", "leżeć", "turlaj się" oraz przychodzi (w większości przypadków) na dźwięk swojego imienia.
- Mimo bycia jamnikiem, lubi skakać i uprawiać sport.
- Jest jednym z szybszych jamników.








środa, 23 marca 2016

Głos| [ Link jak i tytuł do piosenki z YouTube]
Wygląd| [ jak ma wyglądać twoja postać, jedno zdjęcie z anime, animowane...]
Motto| [ tylko jedno]
Tożsamość| Kazuma Sakue
Pseudonim| Kaz
Wiek| 17 lat / 1.08
Płeć| Chłopak
Pochodzenie| Japonia
Pokój|
Pluton|  Kaz dopiero tutaj przybył...
Ranga| F
Broń| Katana
Moce Broni|
- Zawsze trafi do celu, bez względu jak daleko owy cel się znajduje i pod jakim kątem zostanie rzucona.
Aparycja| [ Opis wyglądu  swojej postaci, cech szczególnych, których nie ma na zdjęciu]
Charakter| Jedno słowo w którym można było by ująć cały charakter Kazumy to nieobliczalny. Nie, nie jest typowym psychopatą, po prostu sprawia takie wrażenie i to nie tylko na pierwszy rzut oka, ale też na drugi i trzeci ... Czym zasłużył sobie na takie postrzeganie? A więc zacznijmy od początku. Kazuma jako mały dzieciak był postrzegany przez dorosłych jako niezwykle grzeczne dziecko. Potrafił siedzieć nieruchomo i obserwować, zdawało się iż nie przeszkadzają mu długie wywody matki na rózne tematy.
Orientacja| Hetero
Zauroczenie| Nope.
Rodzina|
Historia| [ jak zdobyłeś swoją broń, możesz również napisać swoje umiejętności, hobby...]
Ciekawostki| [ Jakieś krótkie informacje, które się pominęło. Mogą być to zainteresowania, fobie... ]
Inne zdjęcia| [ Maksymalnie 10 ]
Właściciel| sowa38
PG| 0

Zdjęcie| [ wygląd twojej broni, ale jako zwierzę, duch, bóstwo....]
Imię| [ jak nazywałeś swoją broń]
Rasa| [ np: duch, zwierzę...możesz nawet sam wymyślić]
Przemienia się w| [ tak jak wcześniej pisałam np: katana, miecz, broń...itp:.]
Charakter| [ może być w skrócie jednak w zdaniach]

wtorek, 22 marca 2016

Spękana i sucha ziemia sfory Royal Dogs w końcu doczekała się deszczu. Burza przyszła nagle, zaskakując wszystkie psy w sforze, może prócz kilku sztuk, które umiały przewidywać zmiany pogodowe. W tym mnie. Gdy tylko powietrze zrobiło się tak duszne i ciepłe, a chmury od południa zaczęły przybierać ciemną barwę, zacząłem szukać kryjówki. Bynajmniej w zamku. Właśnie zwiedzałem okoliczne tereny, a podróże w czasie burzy są niebezpieczne. Nigdy nie wiadomo gdzie taki piorun uderzy. Z tego co wiem, tylko nielicznie przeżyli podobny wypadek i to wyłącznie po uzyskaniu natychmiastowej pomocy lekarskiej. A jak już wspomniałem byłem za daleko i sam. Nikomu nie przyszło by do głowy szukać jednego z ponad setki psów, jakie zamieszkiwały ten las. Nikt więc nie zdołał by mnie uratować. Dlaczego więc miałem ryzykować coś tak cennego jak życie? Słysząc zbliżające się pomruki burzy, rozejrzałem się dookoła. Niestety nigdzie nie dostrzegłem czegoś co nadało by się do przetrzymania ulewy. Truchtem pokonywałem coraz to nowe odcinki lasu, wypatrując z uwagą czegokolwiek. W końcu na moim nosie rozbiła się pierwsza, pękata kropla deszczu. Moje uszy drgnęły nerwowo. Już za późno. Pomyślałem i skoczyłem pod pierwszy lepszy krzak. Nie udało mi się znaleźć nic, choć miałem dość czasu. Zacisnąłem zęby ze zdenerwowania. Byłem na siebie zły, gdyż okazałem się słaby. Nie potrafiłem zrobić czegoś tak prostego jak znalezienie kryjówki w obcym lesie! Godne politowania, prawda? Kuląc się pod krzewem przeczekałem ulewę, drgając za każdym razem gdy po niebie przemykała błyskawica. Gdy tylko do moich uszu docierał grzmot, jeszcze mocniej zwijałem się w kulkę. Może wydawać się to dziwne, ale burza była moją słabością. Odkąd pamiętam nigdy nie przebywałem w czasie jej trwania na otwartej przestrzeni. Nie, nie bałem się błyskawic i dźwięku. Bałem się tego, że jakiś zbłąkany piorun może mnie zabić. Strach przed bezsilnością w obliczu potęgi natury, kazał mi zaszywać się w jakimś ciemnym kącie i przeczekiwać podobne wahania pogodowe. Jeszcze jedna wada lata, a zaleta zimy. Podczas śnieżyc nie ma mowy o jakichkolwiek burzach. Dlatego uwielbiam zimę, a nie lubię lata. Nie są to wszystkie powody, ale jedne z argumentów. Kuląc się i drżąc na ciele przeczekałem ulewę. Moje serce jeszcze nerwowo biło, gdy pojawiły się pierwsze promienie słońca. Ile czasu minęło? Spojrzałem w stronę słońca, które zdawało się dopiero co wychylać zza horyzontu. Ksa! Musiałem siedzieć pod krzakiem przynajmniej całą noc. Nic dziwnego, że czuję się niewyraźnie. Nagły spadek adrenaliny dał o sobie znać. Miałem ochotę położyć się byle gdzie i zasnąć. Choć nie, miałem jeszcze ochotę coś zjeść i napić się. Kąciki mojego pyska lekko drgnęły ku górze, gdy zdałem sobie sprawę, że nikt mnie nie widział. Co bym zrobił, gdyby ktoś poznał moją słabość? Zabił? Może. W sumie nie wiem, pewnie zależało by to od reakcji obcego. Wyczołgałem się spod krzaka i przeciągnąłem, a następnie otrzepałem, pozbywając się wilgoci z mojego gęstego futra. Omiotłem wzrokiem teren dookoła. Nic ciekawego. Krajobraz jak po każdej burzy w każdym lesie. Ziewnąłem i w tedy to usłyszałem. Cichy pisk, bez wątpienia psi. Momentalnie obnażyłem kły, kładąc uszy po sobie i jeżąc sierść. Ze sztywnym ogonem podszedłem do źródła dźwięku, które znajdowało się pod kępą paproci. Pewnie uznacie to za głupotę, by zbliżać się od tak do czegoś podejrzanego. Moja decyzja była jednak uwarunkowana pewnym szczegółem. Mianowicie pisk należał do psa i brzmiał szczenięco. Zbyt młodo by to co go wydało mogło stanowić dla mnie zagrożenie. Poradzę sobie w mgnieniu oka. To nie piorun. Zaśmiałem się nerwowo. Przybierając na powrót groźny wyraz, odsunąłem łapą liście paproci. Spomiędzy zieleni spojrzały na mnie bursztynowe oczy niewielkiego szczenięcia. Kilkumiesięcznego i zupełnie przemoczonego. Maluch pociągnął czarnym noskiem, wlepiając we mnie przerażone, acz ciekawskie spojrzenie. Zmrużyłem swoje ślepia, oglądając szczeniaka. Był dość duży i chudy o barwie typowej dla wilków, jednak pachniał stuprocentowym psem. Musiał mieć w sobie krew wilczaka. Tylko co to małe gówiączko tu robi?
- Gdzie twoja matka? - spytałem chłodno, mierząc go lodowatym spojrzeniem. Przez myśl mi nawet nie przeszło by zapytać go czy należy do sfory, albo chociażby zwrócić mu uwagę na to, że jest na "naszym" terenie. Ja patriota? Wolne żarty. Sfory to tylko grupy, a ja nie dbam o grupę tylko o siebie. Prosta zasada, a tak niezrozumiała dla niektórych. Aż chce się mordować. 
- Proszę pana moja mam nie żyje. - powiedział szczeniak. W jego głosie nie usłyszałem nawet nuty smutku. Cóż, zazwyczaj szczeniaki reagują trochę inaczej, prawda? - Niech się pan lepiej ukryje, bo oni tu idą. - dodał szczeniak, rozglądając się na boki.
- Oni? Idą? - powtórzyłem nic nie rozumiejąc. O co chodzi temu szczylowi? Wilczak przełknął ślinę, a jego uszy zadrgały. 
- Wielcy na dwóch nogach z metalowymi patykami. - wyjaśnił, robiąc wielkie oczy. Na jego słowa z mojego pyska wyrwało mi się pogardliwe prychnięcie. 
- To są l u d z i e. - przeliterowałem. - Po za tym co niby robili by tutaj w lesie? Może polują na wilki? - powiedziałem kpiącym tonem i machnąłem ogonem. Słowa szczenięcia brzmiały niepoważnie. Czy on uważa, że zjadł wszystkie rozumy? Mimo to wiadomość o ludziach na terenach Royal Dogs brzmiała lekko niepokojąco. Spojrzałem kątem oka na szczeniaka. Jego mina wyrażała zmieszanie, choć w oczach nie ujrzałem strachu. Co jest z tym malcem nie tak? Pomyślałem. Wydawał się jakiś inny od reszty. Miał zimną krew, a jednocześnie nie był chłodny czy nieśmiały ... był taki jak ja za młodu. Trzepnąłem ogonem, gdy w mojej głowie toczyła się walka. Skoro nie ma matki i ścigają go ludzie, to znaczy, że nie ma domu. Jak mogę go tu zostawić? Z drugiej strony, robiłem gorsze rzeczy niż zostawianie szczeniąt na pastwę człowieka. Dlaczego tak trudno było mi podjąć decyzję? Odpowiedź była oczywista. W tym maluchu widziałem samego siebie sprzed kilku lat, gdy tak jak on nie miałem aż tak dużych problemów jak teraz. Byłem niedoświadczony i samotny, a życie zawsze dawało mi do zrozumienia, że istnieje gruba granica między marzeniami a światem. Life is brutal. To pierwsza zasada jakiej się nauczyłem na tym ziemskim padole. W oczach małego wilczaka widziałem coś. Taki błysk, obok którego nie mogłem przejść obojętnie. Z mojej piersi wyrwało się westchnienie. Tak naprawdę decyzje podjąłem, zanim to sobie uświadomiłem. 
- Chodź. - warknąłem, zły na siebie, a jednocześnie szczęśliwy, że mogę coś zrobić dla tego szaraka. Mały podniósł sie na łapy i wyszedł z paproci. Nie był duży, ale szerokie łapy wskazywały na to, że w przyszłości będzie pokaźnym samcem. Kąciki mojego pyska lekko drgnęły ku górze. Włąściwie czemu nie? Czemu nie mógł bym się nim zająć? Nie potrzebował już matki do karmienia. Nagle usłyszałem szybkie kroki. Niewiele myśląc chwyciłem szaraka w zęby i rzuciłem się biegiem przed siebie. Ludzie byli wszędzie. Nie pozostawili ani jednej luki. Metalowa pętla zacisnęła się na mojej szyi. Szczenię zostało zapakowane do metalowej klatki i wsadzone do jakiegoś pojazdu. Ja szarpałem się tak długo jak mogłem, lecz gdy zdołałem ugryźć jednego z przeciwników w nogę, metalowa pętla zaczęła mnie dusić. Otumaniony brakiem tlenu, dałem się wsadzić do klatki, która znajdowała się w samochodzie. Łapczywie chwytałem powietrze, gdy jeden z ludzi zatrzasnął drzwi bagażnika. Głośny odgłos wywołał grymas na moim pysku. 
- KSA! - warknąłem. Spojrzało na mnie kilka par psich oczu. Gdy moje przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyłem, ze na drugim końcu samochodu jest mały wilczak. Prócz naszej dwójki był tu biało - brązowy pitbull z obciętymi uszami i bliznami na pysku, kundel w typie jamnika o skołtunionej rdzawej sierści i zaropiałych oczach, oraz coś co wyglądało jak pomniejszona wersja owczarka niemieckiego, który spał i zdawał się na nic nie zwracając uwagi. Nie ma co, przyjemne towarzystwo. Samochód zawarczał i ruszył, podskakując na wybojach. Smród benzyny i brudnych psów wypełnił ciasne pomieszczenie. Od gryzącego zapachu piekły mnie oczy i nos, a głośne warczenie, zdawało się ogłuszać. Spojrzałem na szczeniaka, który wbił smutne spojrzenie w przestrzeń przed sobą. Nie trudni było domyślić się, że myślami jest gdzie indziej. Ciekawe gdzie. Pomyślałem, nim zdążyłem się powstrzymać. Przecież powinienem zachować dystans. Nie ma co się przywiązywać. W lesie istniała szansa, że możesz się nim zająć, ale w schronisku? Sam dasz radę się wydostać, ale bachor pozostanie bachorem. Nic na to nie poradzisz. Zwiesiłem łeb, czekając aż koszmarna jazda się skończy. Mimo logicznych myśli, czułem, że nie mogę się tym razem ich posłuchać. W myślach zacząłem obmyślać plan. Szalony i niebezpieczny. Mimo to nadal rozpatrywałem jego szczegóły. Nie potrafiłem się powstrzymać. 

poniedziałek, 21 marca 2016

Postac do http://nekomimi-paradise.blogspot.com/






Link do zdjęcia: (art w stylu manga/anime, realistycznych zdjęć raczej unikajmy. Powinno być w dobrej rozdzielczości)
Źródło zdjęcia: Najprawdopodobniej dA, wyszukane za pomocą Google Grafiki.
Imię (Imiona):
Nazwisko: (może się powtarzać w przypadku rodziny - tylko i wyłącznie wtedy)
Pseudonim: (nie powinien się powtarzać, nie jest obowiązkowy)
Wiek:
Płeć: Mężczyzna
Rodzaj: Nekomimi
Właściciel: Brak. Bezpański.
Orientacja: Hetero
Głos:
Aparycja: (nie jest to obowiązkowe, chociaż miło by było wypełnić ten punkt. Można opisać tu to, czego nie widać na obrazku)
Charakter: (w formie opisu, nie wymieniać tu ciągu cech charakteru po przecinku. Prosimy o przynajmniej 7 zdań złożonych)
Grupa krwi: 0 Rh-
Zajęcie: Uczeń, który nie chodzi do szkoły, a pracować mu się nie chce.
Umiejętności: (Co postać potrafi robić. W żadnym razie nie chodzi o umiejętności magiczne)
Słabości: (także dla Nekomimi, wszystko, czego Neko mogą nie lubić, na przykład wrażliwość na głośne dźwięki)
Inne ciekawostki: (pozostałe informacje, które chcesz dodać, a nie pasują do żadnego innego punktu)
Dodatkowe zdjęcia: Od najmłodszego do najstarszego.
http://40.media.tumblr.com/tumblr_mc4zf2L0DA1rnv8rao1_500.jpg
http://static.zerochan.net/Orihara.Izaya.full.381746.jpg
http://40.media.tumblr.com/8a5fd0d10451f19a352e31d49df44f28/tumblr_ngbu2t7PZE1u50f4so1_500.jpg
http://data.whicdn.com/images/133204274/large.gif
Steruje: sowa38 [Howrse] borderka [Doggi] ZewKrwi [Cromimi/Blogger] bulteriersowa@gmail.com [Rzadko wchodzę, więc radzę mnie powiadomić gdy coś się tam wyśle]

niedziela, 20 marca 2016

Edward Elric jako wilk xd

https://www.google.pl/search?tbm=isch&tbs=rimg%3ACUPsgaOZLTLvIjgX1Q09ctp3PzEpMvZ0VnNLoWQMWZiGuJLDvFQpOWqVObFfNhsQzH-fqibsgZjN4yiLuSf9cmu_1PioSCRfVDT1y2nc_1EY1Btx9-v_13pKhIJMSky9nRWc0sRmRVGqceLfnIqEgmhZAxZmIa4khG0Hne2i_15IKSoSCcO8VCk5apU5EaztwriX5ljcKhIJsV82GxDMf58Ray44z03HgZ4qEgmqJuyBmM3jKBH0-NSPN35VaSoSCYu5J_11ya78-ERQomBdSkBQd&q&ved=0ahUKEwjP88Tkj9DLAhUkJ5oKHckgALAQ9C8ICQ&dpr=1&biw=1366&bih=667

sobota, 19 marca 2016

Od

Od Kyler'a CD Malagi

Suczka zaprowadziła mnie do medyka. Po drodze miałem czas przyjrzeć jej się uważniej. Bez wątpienia miała w sobie krew dalmatyńczyka. Mimo długich łap, była ode mnie mniejsza. Jakoś szczególnie mnie to nie obchodziło. Powoli podążałem przed siebie, rozglądając się po zamku lecz moje myśli szły zupełnie inną drogą. Nie podobało mi się jej spojrzenie. Chłodne i ostrożne, takie które szuka najmniejszej nienormalności w zachowaniu innego psa. A już zwłaszcza w takiej przybłędzie jak ja. Gdyby ktokolwiek dowiedział się kim jestem i co potrafię, z pewnością nie pożył bym zbyt długo. Może i jestem doskonałym wojownikiem, ale gdyby rzuciły się na mnie wszystkie psy i otoczyły w zamkniętej przestrzeni jaką jest ten zamek, nie miał bym najmniejszych szans. Jasnowidz ze mnie żaden. Muszę jak najszybciej poznać nowy teren, bym mógł się po nim swobodnie poruszać. Oczywiście do tego trzeba czasu ... a o ten musza się postarać samodzielnie. Podobnie jak o informacje.
- Co to za miejsce? - zapytałem jakby od niechcenia, przyglądając się budynkowi od środa. Nie da się ukryć iż wystrój nijak miał się do typowych grot czy jam, jakie zamieszkiwały niektóre sfory. Widać, że psy w pełni korzystały z możliwości chwytania przedmiotów i stania na tylnych łapach.
- Sfora. - powiedziała moja "towarzyszka". Skrzywiłem się w duchu. Tyle to ja już wiem, ale co to dokładnie za miejsce? Nie jest przecież pierwszymi lepszymi ruinami. Dałem sobie jednak spokój z dalszym wypytywaniem suczki. Jak nie chce powiedzieć to nie powie, a dalsze pytania tylko wzmogą jej ostrożność. Nie jestem szpiegiem, a więc dlaczego miałbym zachowywać się jak on? Nie przyszedłem tu w żadnym konkretnym celu (no dobra, medyk by się przydał), ale poniekąd trafiłem tu przypadkiem. Nie zamierzam zaczynać mordu bez żadnego celu czy znaczenia. Rozlew krwi jest rzeczą dobrą, ale z umiarem. Nie chcę umierać. Śmierć jest dla tchórzy. A więc będę musiał zdobyć się na jeszcze lepsze aktorstwo ... powiedzmy takiego miłego psa, ale nie nazbyt ufnego. O, i to będzie miało sens, prawda? Korytarze tworzyły prawdziwy labirynt. Może sprawiały takie wrażenie, bo wychowałem się w lesie, pośród drzew i otwartej przestrzeni? Może. Uważnie oglądałem każdy napotkany skrawek, choć przez tępo jakie narzuciła dalmatynka, nie miałem na to zbyt wiele czasu. Instynkt podpowiadał mi, że suczka chce się mnie jak najszybciej pozbyć. Może to i dobrze. Jej niebieskie oczy śledzące z uwagą każdy mój ruch nie są mi do szczęścia potrzebne. Przeszliśmy jeszcze kilka metrów i naszym oczom ukazały się drzwi. Suczka zapukała, a z gabinetu lekarskiego (jak się domyśliłem) wyszedł medyk. Był podobny do mnie wzrostem, a jego umaszczenie wskazywało na bycie owczarkiem. Dalmatynka wyjaśniła mu szybko o co chodzi. Pies skinął głową i zaprosił mnie gestem do siebie. Kulejąc przekroczyłem próg jego gabinetu, wchodząc do środka. Mimochodem zarejestrowałem zamykające się drzwi i szybkie kroki suczki. Widocznie mój instynkt nie kłamał. Zdziwiłbym się gdybym znów ją zobaczył. Teraz jednak moje spojrzenie spoczęło na uśmiechniętym owczarku.
- Witaj, połóż się tam - wskazał łapą jakiś ... materac? Łóżko? Nie wiem. - Zaraz obejrzymy twoją ranę. - dodał. Nie zamierzałem się sprzeciwiać czy pyskować. Nie lubiłem mieć ran, które mnie spowalniają i utrudniają ruch. A tym bardziej nie chciałem żadnej infekcji. No i miałem być miły. Podszedłem i ułożyłem się na materacu. Pies podszedł o mnie i zaczął oglądać ranę. Do tego pysk mu się nie zamykał.
- Gdzieś się tak urządził, chłopie? - zagadnął.
- Zaatakowali mnie bandyci. - odpowiedziałem, dając się wciągnąć w rozmowę. Im więcej mówisz tym bardziej sprawiasz wrażenie miłego, sympatycznego i godnego zaufania.
- Bandyci, hę? - mruknął po czym zaczął przeczyszczać mi ranę wodą i jakimś innym płynem. Skrzywiłem się z bólu. Oczywiście umiałbym zachować kamienny wyraz pyska, ale to nie pasuje do osoby, którą miałem udawać.
- Tak. Było ich trzech, wszyscy uzbrojeni, ale głupi. Nie było zbyt wielką sztuką ich pokonać, a potem zwiać. - powiedziałem.
- Trzech? No, no ... trzeba uważać w dzisiejszych czasach. Ostatnio dzieją się dziwne rzeczy. - mruknął pod nosem, przechodząc do owijania rany bandażem.
- Dziwne rzeczy? - zapytałem, czując, że zaraz dowiem się czegoś istotnego.
- Ano. Ostatnio jest nas coraz mniej. Nie wiem zbyt wiele, ale psy się niepokoją. A przynajmniej niektórzy. - powiedział. Skończył bandażować mi łapę i odsunął się z uśmiechem.
- Przejdź się. Zobaczymy czy dobrze leży. - powiedział. - Ano właśnie! Nie przedstawiłem się! Jestem Alan. - powiedział uśmiechając się. Zszedłem z materaca i przeszedłem kilka kroków. Bandaż trzymał się mocno i nie było mowy o tym by spadł z byle powodu.
- Dziękuję. Jestem Kyler. - powiedziałem, zwracając swe dwukolorowe oczy na Alana. Ten uśmiechnął się.
- Nie ma za co. Jak będziesz kiedyś potrzebował pomocy to przyjdź do mnie. - zamachał ogonem, kiedy wyszedłem z gabinetu lekarskiego. Potrząsnąłem łbem. Udawanie nie jest rzeczą przyjemną, ale można się przyzwyczaić. Trochę szkoda, że nie byłem milszy dla tej suczki. Może była by bardziej przyjazna i skora do rozmowy. No trudno. Puki co mam jednego "przyjaciela" a to już coś. Spojrzałem na biały bandaż, który puki co nie przesiąkł krwią. Widać było, że Alan zna się na swojej robocie. Moje ucho drgnęło, gdy usłyszałem kroki. Wydały mi się jakby znajome ... Podniosłem łeb i spojrzałem na psa. Moim oczom ukazała się ta sama dalmatynka, która mnie tu przyprowadziła. Jej widok lekko mnie zdziwił. Co ona tu robi?
- O hej. Myślałem, że nie chcesz mnie widzieć na oczy. - powiedziałem z uśmiechem godnym zawodowego aktora.
- Bo nie chcę. Mam cię zaprowadzić do Avalona. - powiedziała twardo, po czym odwróciła się i zaczęła iść. Z uśmiechem nieschodzącym z pyska ruszyłem za suczką, doganiając ją.
- Kim jest Avalon? - zapytałem z ciekawością.
- Alfą. - powiedziała tonem, który nie wskazywał na jakąkolwiek chęć do rozmowy. Musiałem trochę się natrudzić by dotrzymać jej tempa z kulejącą łapą.
- Jak masz na imię? - zapytałem, zmieniając temat. Dostrzegłem jak jej uszy drgnęły.
- A co ci do tego? - warknęła ze złością, jednak dość opanowanym głosem. Wzruszyłem ramionami (czego nie mogła widzieć).
- No bo skoro już mnie oprowadzasz ...
- Wcale cię nie oprowadzam!
- ... to wypadało by znać swoje imiona. - dokończyłem, ignorując jej wypowiedź. Muszę przyznać, że widocznie działałem jej na nerwy. I to nie moją prawdziwą naturą, ale sztuczną przyjaźnią! Ciekawe. Zazwyczaj psy lubią gdy nie panuje między nimi cisza. Ta suczka musi naprawdę być nieufna w stosunku do obcych.
- Jestem Kyler. - przedstawiłem się. - Możesz mówić mi Ky. - dodałem z uśmiechem.
- Malaga. - mruknęła suczka nie odwracając głowy i jeszcze bardziej przyśpieszając. Przewróciłem oczami.
- Nie pędź tak, bo znów będziesz musiała zaprowadzić mnie do medyka. - powiedziałem, lekko rozbawiony. Czasami trudno jest mi odróżnić siebie od swojej maski. Może dlatego, ze moje maski są nadal mną? To nie tylko zwykłe udawanie, to jakby osobna cześć charakteru, którą mogę założyć kiedy chcę. Być może taki bym był, miły, uprzejmy i towarzyski gdyby nie moja przeszłość. Może są to skrawki takiego mnie jakim mogłem być? Kogoś kto nie przeszedł tego piekła, tych spojrzeń, tych treningów? Zacząłem rozważać jakby to było urodzić się gdzie indziej ... na przykład tutaj. Kim bym w tedy był? Też zabójcą? A może nauczycielem szczeniąt? Trudno powiedzieć. Zanim się obejrzałem doszliśmy do komnaty Avalona. Malaga zapukała i na słowo "wejść" pchnęła drewniane drzwi. Szybko rozejrzałem się po komnacie, po czym mój wzrok skupił się na owczarku niemieckim.
- To ty jesteś tym nowym psem? - zapytał dla upewnienia się. Skinąłem głową. Malaga zaczęła się powoli wycofywać i choć czyniła to ukradkiem, alfa spojrzał na nią.
- Malago, zostań jeszcze. - powiedział głosem łagodnym, acz nieznoszącym sprzeciwu. Suczka ze złością, lecz posłusznie usiadła w tej samej linii co ja, lecz na drugim końcu sali.
- A więc jak masz na imię? - zapytał, wwiercając się we mnie spojrzeniem pary mądrych oczu.
- Kyler. - powiedziałem z uśmiechem, patrząc się bez strachu prosto w jego brązowe ślepia.
- Chciałbyś dołączyć do sfory Royal Dogs? - zapytał. Oh, a więc po to kazał mi tu przyjść. Mimo, że jest tak dużo psów, widocznie lubią wzbogacać się w nowych członków. W końcu to świeża krew, prawda? Zastanowiłem się chwilę. Ostatnio podróż zaczęła mnie nużyć, a ten zamek wyglądał ciekawie i był pełny oryginalnych charakterów (zerknąłem ukradkiem na Malagę). Tak więc czemu nie? W towarzystwie zawsze weselej nie? Jak to się mówi "w kupie siła", a jakoś specjalnie nie mam ochoty na podchody z obcymi, głupimi łucznikami i nożownikami. Tu będzie o wiele bardziej zabawnie.
- Tak. - powiedziałem. Avalon zaczął mówić zasady i warunki pozostania w sforze. No wiecie: nie zabijaj, nie kradnij, nie sikaj w zamku ... Zgodziłem się bez większego zastanowienia. Reguły jak wszędzie, a jak coś będzie mi nie pasować to i tak da się to jakoś obejść. Owczarek uśmiechnął się.
- A więc witamy w Royal Dogs! - powiedział uroczyście, po czym przeniósł spojrzenie na Malagę, która próbowała zabić mnie spojrzeniem. - Malago, była byś tak miła i zajęła się nim przez pierwszych kilka dni? - zapytał, a ja zaśmiałem się w duchu. No to wpadłaś. Pomyślałem z uśmiechem na pysku.

<Malaga? :3>

Rezerwacje








Imię: Kodokuna Kawa (jap. Samotna Rzeka)
Imię Urodzin: Kodokuna Kawa
Imię Ludzkie: Sonia















piątek, 18 marca 2016

Od Kyler'a

Lato, ach to lato ... słoneczko, ćwierkające ptaszki i ta leniwa aura. Jak ja nienawidzę lata! Suche powietrze zdawało się suchsze niż zwykle gdy powoli przemierzałem las, którego cień nie dawał ani krzty chłodu. Wszelkie zwierzęta znikły, chowając się w swoich kryjówkach, tylko ja szedłem jak ostatni tłumok nie mając co ze sobą zrobić. Gdzie podziała się zima? Ta piękna pora roku? Piękna i niebezpieczna tak jak ja? Potrząsnąłem łbem kontynuując marsz. Nie mogłem się zatrzymać. Przed oczami stanął mi obraz rozszarpanych ciał, a na języku poczułem metaliczny smak krwi. Taa ... pewnie mnie ścigają. Muszą. Są zbyt honorowi, żeby darować mi ten mały wybryk. Uśmiechnąłem się chłodno. Jak miło było wrócić do wspomnień sprzed trzech dni ... Nim zdążyłem się rozmarzyć, obok mojego łba przeleciała niewielka strzałka i z głuchym uderzeniem wbiła się w korę drzewa. Nim zdążyłem o czymkolwiek pomyśleć, zadziałałem instynktownie (czy tam odruchowo, jak kto woli). Uskoczyłem w krzaki, tak by wymierzenie we mnie było dość trudne, następnie obróciłem się przodem do napastnika. Moim oczom ukazał się kudłacz o barwie blue merle. Poruszał się na dwóch tylnych łapach, w przednich trzymał łuk z nałożoną na cięciwę strzałą. Otaksowałem spojrzeniem resztę jego "ubioru". Miał na sobie czerwoną chustkę zawiązaną na szyi oraz czerwony pas (z materiału) zawiązany w pasie. Poza łukiem i kilkoma strzałkami za paskiem nie miał na sobie nic. Prychnąłem. Łuk i strzały ... a gdzie kołczan? No doprawdy, taki brak rozumu. Oczywiście nie znaczyło to, że mogę od tak wyjść z krzaka i patrzeć jak we mnie celuje. "Głupi ma zawsze szczęście" więc lepiej nie ryzykować. Kundel rozejrzał się dookoła, widocznie zdezorientowany. Nie widział mnie, więc czujnie nadstawiał uszu by usłyszeć moje najlżejsze poruszenie. Nie było to najlepsze rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że siedziałem bez ruchu i wwiercałem się w niego spojrzeniem. Mogłem zaatakować od razu. W przeszłości pewnie bym tak zrobił, ale teraz miałem ochotę na małą zabawę w podchody. Niech podejdzie, niech poczuje się pewnie, a w tedy jak grom z jasnego nieba zwali się na niego biało - czarna kula i zatopi w nim swe kły. W moich dwukolorowych oczach pojawił się niezdrowy błysk. Obcy zaczął powoli iść w moją stronę, mierząc z łuku do wszystkiego, jakby spodziewał się, że mogę pojawić się dosłownie wszędzie. Uh, a więc się mnie boi? Jak miło, naprawdę. Gdyby tak jeszcze odrzucił broń i padł mi do stup przysięgając wieczną wierność ... tak, to by było sto razu lepsze. Taki własny sługa. Muszę jakiegoś znaleźć. Może na początek szczeniak? Nie chcę niewolnika, tylko sługę. Kogoś kto pracował by dla mnie z własnej (powiedzmy) woli, a nie tylko ze strachu. Niestety były to tylko próżne mrzonki w dodatku rozpraszające mnie podczas starcia. Tam gdzie jeszcze kilka chwil temu stał kundel, pojawiły się dwa inne psy. Jeden był w kolorze red merle i wyglądał bardzo podobnie do pierwszego. Miał taki sam ubiór, lecz jego bronią były dwa noże. Drugi pies był krótkowłosy w biało - szare łaty. Jego bystre spojrzenie prześlizgnęło się po linii krzewów, a w łapie błysnął pozłacany miecz. Jak można się domyślić on najbardziej przykuł moją uwagę. Wyglądał na prawdziwego wojownika. Kogoś kto umiejętnościami dorównuje mojej osobie. Na pysk wychynął mi uśmieszek, ale oczy nadal pozostały zimne. Tak. Ten łaciaty musi umrzeć. Kiedy psy przeszły obok mojej kryjówki (czy oni w ogłe używają zmysłów?!) śledziłem ich wzrokiem. Jeszcze metr, dwa ... teraz! Wystrzeliłem z krzaka niczym biało - czarna smuga. Ostatni szedł łaciaty, a więc to na nim skupiłem atak. Z pozycji na czworakach przeszedłem do dwóch łap. Prawą tylna łapą uderzyłem go w nogę, prosto w tył kolana. Rozległo się chrupnięcie i pies stracił równowagę, jednocześnie jego miecz powędrował prosto w stronę mojej piersi. Zwinnie uskoczyłem, odchylając głowę od miejsca w którym poleciała strzała. Ten pies z łukiem musiał mieć okropnego zeza. A ja rozdwojenie jaźni. Przetoczyłem się po suchej ziemi, unikając noży rudzielca. Następnie stanąłem na łapy i szybko skróciłem dystans dzielący mnie od tego z łukiem. Jedno kopnięcie w czułe miejsce wystarczyło by pies zgiął się w pół. Odebrałem mu łuk, którym uderzyłem go w jego pusty czerep. Polała się krew, a pies upadł na ziemię. Zemdlał? Umarł? Nie miało to teraz znaczenia. Szybkim ruchem wyszarpnąłem zza jego pasa dwie strzały, po czym nałożyłem je na cięciwę i posłałem w stronę nożownika. Ten odbił nożem strzałę lecącą w jego głowę, lecz nie zdążył uniknąć drugiej, która wbiła się w jego brzuch, tuż poniżej mostka. Zdążył rzucić mi nienawistne spojrzenie, nim zwalił się na ziemię. Został tylko jeden, łatek z niesprawną łapę i wielkim mieczem. Odsłonił kły i zawarczał. Między jego zębami dostrzegłem dwa ze złota .... No, no chyba trafiło mi się jakaś gruba ryba. A szkoda. Mogła sobie żyć spokojnie, gdyby ona i jej kumple ominęli mnie szerokim łukiem, miast atakować jak jakiegoś niedoświadczonego szczeniaka. Jedna strzała i łaciaty upadł na ziemię bez życia.
- Ale jesteście głupi ... to nawet nie była zabawa. - jęknąłem. Cała trójka poza bronią nie miała przy sobie nic wartościowego. Sama broń mnie nie interesowała. Skorą potrafię poradzić sobie z trzema uzbrojonymi przeciwnikami, to po co mi broń? Tylko by mi przeszkadzała. Opadłem znów na cztery łapy i syknąłem z bólu. Moje spojrzenie powędrowało do głębokiej rany na udzie lewej tylnej łapy.
- Jak? - szepnąłem. Czyżbym nie był tak idealny jak sądziłem? Gdzie popełniłem błąd? Pokręciłem łbem i zacząłem oddalać się od miejsca zbrodni, lekko kulejąc. Po mojej sierści spływała krew. Nagle coś prze de mną zamajaczyło. Podniosłem wzrok. Zamek? Poważnie? Pokręciłem łbem i zacząłem iść naprzód. W końcu znalazłem się na tyle blisko, bym mógł zobaczyć mnóstwo psów szwendających się po okolicy. Zamrugałem. Gdzie ja jestem? To nie są moje rodzinne strony, ba! To nie są żadne strony.
- Ej! Ty krwawisz! - usłyszałem obok siebie czyjś głos. Odwróciłem powoli głowę. Moim oczom ukazały się wpatrzone we mnie ślepia, z całą pewnością należące do suczki. Uśmiechnąłem się sztucznie z wyrazem lekkiego bólu.
- Macie tutaj jakiegoś lekarza? Zaatakowali mnie bandyci ... - powiedziałem udając poszkodowanego.

<Jakaś suczka?>

http://maddogdodge.deviantart.com/art/Flip2689-402867776

WYGLĄD: http://orig03.deviantart.net/9a89/f/2013/268/b/b/flip2689_by_herdnerd-d6nuurk.jpg
IMIĘ: Jej imię pisze się jako 孤独な川, wymawia jako Kodokuna Kawa, a w Japonii oznacza samotną rzekę. Jak ktoś chce może mówić jej Kuna albo Kawa.
MOTTO: Cytat, którym nasz pies kieruje się w życiu. Możesz wpisać 'brak'.
PŁEĆ: Suka
WIEK: 4 lata i osiem miesięcy.
RANGA:
APARYCJA:
rasa - Owczarek Australijski Kelpie
wzrost - 45
waga -
wygląd zewnętrzny -
głos - Brak odpowiednika.
budowa ciała -
znaki szczególe -
OSOBOWOŚĆ: Czyli charakter. Min. 7 rozwiniętych zdań.
RODZINA: Możesz wypisać rodzinę poza sfory, a także z niej samej. Jeśli twój pies jej nie pamięta, wpisz po prostu 'brak'. Gdy zdecydujesz się ja wpisać, w nawiasie napisz, co z nią jest, czyli przykładowo: Flicka - matka (nie żyje/nie ma w sforze/niedługo dołączy)
PARTNER: Miłość nie jest dla niej.
POTOMSTWO: Nie.
HISTORIA: Min. 10 rozwiniętych zdań, opowiadających o tym, jak twój pies dotarł do Royal Dogs.
DOŚWIADCZENIE: 0
MONETY: 5
KONTAKT: Login z howrse lub e-mail.

wtorek, 15 marca 2016

WYGLĄD: https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/5f/f2/d9/5ff2d953f56808be8a31856c25838c1e.jpg
IMIĘ: Kyler. Pies ten wymawia je jako "Kajler". Poprawnie czy nie (mam wrażenie, że raczej nie), Kyler przedstawia się słownie, a nie na piśmie, więc rozmówca zmuszony jest wymawiać je tak jak powiedział je pies. Co do skrótów, a proszę bardzo: Ky ("Kaj"). Czy Ky posiada jakieś pseudonimy? Oh, oczywiście! Lewa ręka boga, Dark Messiah, Anioł Nocy, Anioł Lucyfera.
MOTTO: Jedyny boski dar jaki posiedliśmy, to dar zabijania.
PŁEĆ: Pies
WIEK: Cztery lata
RANGA: Asasyn
APARYCJA:
rasa - Husky, a przynajmniej po nim odziedziczył wygląd. Cóż, jego matka była "rasową" husky, a ojciec mieszańcem różnych ras w tym miał wiele z tej rasy. W krwi Kylera można dopatrzeć się śladów amstafa, owczarka i bordera (może nawet wilka). Tak czy inaczej powinnam chyba określić go jako kundla, lecz przez swój wygląd uchodzi za huskiego.
wzrost - 63 cm w kłębie. Rolę tutaj zagrała krew owczarka, dzięki której Ky nie jest malizną choć nie wystaje też jakoś szczególnie poza wzorzec rasy.
waga - Odpowiednia do wzrostu (czyli boi się wejść na wagę).
wygląd zewnętrzny - Black and White. Już tłumaczę. Jest to najbardziej typowy pod tym względem przedstawiciel psiej rasy. Biało - czarny, gdzieniegdzie z lekka kremowy. Typowy Husky. Jego sierść jest gęsta i lekko szorstka w dotyku. Posiada dwukolorowe oczy.
głos - https://www.youtube.com/watch?v=8nW-IPrzM1g
budowa ciała - Umięśnione, szczupłe ciało oraz długie łapy z dużymi "stopami". Wyglądem przypomina typowego przedstawiciela wyżej wspomnianej rasy.
znaki szczególe - Na największej/środkowej poduszeczce prawej przedniej łapy ma wypalony znak http://www.tattoostime.com/images/286/jovo-tribal-fox-tattoo-design.jpg przedstawiający łeb lisa. Symbolizuje to jego więź z towarzyszem. Po za tym pozwala na przywołanie Rushify kiedy tylko zechce oraz połączenie się (więcej w opisie towarzysza).
OSOBOWOŚĆ: "Całe dobro przemija i całe zło przemija, a my nie możemy nic zrobić, żeby zmienić cokolwiek albo kogokolwiek. A już w najmniejszym stopniu samych siebie."
Żeby nie było za długo i żeby nie zgubić się w labiryncie jakim jest opis Kylera, spróbuję ograniczyć się do minimum. Pies ten jest doskonałym aktorem. Maski, które nosił, stały się z biegiem czasu jego częścią od której nie sposób się uwolnić. Jego środek jest zimny niczym hartowana stal, otoczony miękką i z pozoru ciepłą powłoką. Spróbuj jej tylko dotknąć, a przekonasz się, że zamiast ciepła poczujesz żywy ogień. Mieszaninę furii i sztuczności, kłamstwa i nieszczerych uśmiechów, od których roi się w życiu Kaylera. Ten pies nawet z pozoru nie jest sympatyczny.
"Piękne kłamstwa. Kłamstwa, które nosimy tak długo, że już nie pamiętamy, co jest pod nimi."
Sztuczne uśmiechy, pozostaną sztuczne, tak samo jak jego zimne spojrzenie, przeszywające kogoś innego na wylot. Dla niego istnieje tylko jedno słowo, które sprawia mu jako taką przyjemność: śmierć. Nie można uznać go za osobnika honorowego czy lojalnego. Ważny jest dla niego, tylko i wyłącznie własny grzbiet, którego nie będzie dla innych ryzykował. Ten pies to zagadka, bo jak coś takiego może przemierzać nasz nieskończenie dobry świat? Jest to chyba wynik faktu, iż wszędzie gdzie pojawi się tenże pies, całe szczęście zamyka się w szklanej kuli, a ci co z nim obcują nie mają do niej wstępu. Ten pies to morderca bez żadnych skrupułów, nie zawaha się zabić kogoś innego, chyba, że w jego znoszeniu ma ukryty cel, ewentualnie zamierza tego kogoś dręczyć. Owszem jest sadystą ... i masochistą. Własny ból, również sprawami mu coś w rodzaju przyjemności. Dlatego trenuje, puki nie padnie na ziemię, ledwo żywy. Dojść z nim do porozumienia jest zadziwiająco łatwo ... ale czy to będzie prawdziwe porozumienie? Z pewnością nie.
"Mogę zabić ciebie, ale dla ciebie zabijać nie będę."
On zawsze ma gdzieś swoje "ale", nawet jeśli go nie powie. W kontaktach jego stopione z nim maski, przydają się, nadając mu czasem wyraz sztucznego zaufania czy też uprzejmości. Nawet wprawne oko będzie miało problem z rozróżnieniem co jest sztuczne a co prawdziwe, bo Ky jest uszyty z kłamstw i podchodów, słodkich uśmiechów w ciemną noc, nim cię zamorduje z zimną krwią. On nie zlituje się nad nikim, suczka, pies, szczenię ... jeśli będzie mu to na rękę zrobi to. Nie zabija bez powodu, jednak dla niego wszystko może być powodem. Jak wytrzymać z tymże psem? Starać mu się nie podpaść, okazać szacunek i zejść z oczu.
"Nigdy nie powiedziałem, że to w porządku. Mój świat nie jest czarno-biały, nie składa się z tego, co dobre i złe. Twój też nie powinien taki być. Nasz świat to tylko lepsze i gorsze, mrok jaśniejszy i ciemniejszy. Tak jest lepiej."
Taki jest Kyler na wieki, wieków, amen.
A może jednak nie? Może w jego życiu znów nastanie przełom i jego charakter obróci się znów o sto osiemdziesiąt stopni? Wątpliwe, ale nie mówię nie.
RODZINA: "Zostawili po sobie takie rany, które miały nigdy się nie zabliźnić."

- Ojciec Halt - najważniejsza dla naszego "bohatera" postać. Był to jak już wspomniałam mieszaniec różnych ras z huskym. Najbardziej w oczy rzucało się pokrewieństwo z owczarkiem, przez co był to pies duży i charyzmatyczny, o lodowo niebieskich oczach i jasno biszkoptowo czarnej sierści.
- Matka - co ciekawe jest to postać skryta za mgłą tajemnicy. Kyler nie mówi o niej, nie wspomina jej i chyba nawet jej nie pamięta. Jakże mogła mieć ona na imię? Jakoś na E ... Ella? Evelyn? Nie ... a, już wiem! Ellie! Jest to prawie rasowa suczka, biała z czarnym o brązowych oczach.
- Siostry i Bracia - nic mu o takowych nie wiadomo, choć podejrzewa, że miał (albo ma) brata o imieniu Krucyfiks, czy to jednak prawda? Na oczy go nie widział.

PARTNER: Brak. Nie przejawia zainteresowań na tym punkcie. Na razie.
POTOMSTWO: Niby skąd?
HISTORIA: Min. 10 rozwiniętych zdań, opowiadających o tym, jak twój pies dotarł do Royal Dogs.
"Gdzie inni zawiedli, zachwiali się, upadli, ja będę triumfował, jestem inny, z innej gliny powstanę."
Kyler urodził się w sforze psów, jako potomek pary beta; Halta i Ellie. Jego dzieciństwo tylko pozornie było normalne. Niby mógł stać się psem zdrowym psychicznie, lojalnym i uczciwym. Niestety prawda jest trochę inna. Halt był ogólnie szanowanym samcem, doskonałym wojownikiem i zabójcą. Jednakże na tle kontaktów towarzyskich wypadał źle, wręcz fatalnie. Zupełnie tak jakby nigdy nie schodził z pola bitwy, a poza akcją nie potrafił odnaleźć się w życiu. Gdy urodził się Kyler liczył on sobie pięć lat, a więc nie był już najmłodszym psem (choć też nie starym). Natomiast matka Kylera Ellie miała zaledwie trzy lata. Była osobą łatwo dostosowującą się do nowego środowiska, miłą acz ostrożną i nieufną.Tylko z pozoru idealną i nieskazitelnie dobrą. Można więc stwierdzić iż Ky otrzymał w prezencie dość ciekawe geny, które z pewnością zagrały duża rolę w jego charakterze. To jednak nie wszystko. Jak wiadomo charakter to nie tylko geny. Osobowość kształtuje się głównie przez otoczenie i wychowanie. Po Kylerze od dnia jego narodzin spodziewano się tylko dwóch rzeczy: urody matki i umiejętności ojca. Z rozkazu alfy miał skrócone dzieciństwo, już od najmłodszych lat miał być traktowany jako uczeń. Siedział wśród o wiele starszych psów, ucząc się tego co oni - sztuki walki. Jego niezwykle chłonny umysł, był zwyczajnie zbyt młody by poradzić sobie z takimi treningami. W ten właśnie sposób na jego serduszku pojawiła się pierwsza ciemna rysa.
"Żadnych więcej błogosławieństw. Żadnej więcej łaski. Żadnej więcej soli. Żadnego więcej światła w moich ciemnych zaułkach. Skończmy to. Proszę."
Kyler rósł i powoli spełniał wszelkie wymagania. Był sprytny, silny, zabójczy i do tego przystojny. Co z tego? Był też chamski, arogancki i agresywny. Nie krył się z niczym, a jako taki szacunek okazywał tylko względem swoich rodziców. Nic więc dziwnego, że syn alf - Alberto widział w nim zagrożenie. Właśnie, kim był Alberto? Odpowiedź brzmi: był nijaki i zdawał sobie z tego sprawę. Niewielki. Nieszczególnie inteligentny, nie był też uzdolniony w żadnej innej dziedzinie. Jedynak, wyglądający jak nieudana mieszanka dalmatyńczyka i owczarka szwajcarskiego. Od urodzenia z niepokojem obserwował rozwój Kylera. Wiele razy próbował namówić ojca by coś z nim zrobił. Nie przyniosło to jednak żadnych skutków. Mimo paskudnego charakteru, jakim odznaczał się Ky, cała sfora była z niego dumna. Cieszyła się, że ma idealnego wojownika - co z tego, że zabójcę? Wiele par chciało wydać za niego swoje córki, licząc na bajeczne potomstwo. Jednakże Kylar nie przejawiał zainteresowania na tym punkcie. Odpowiedź leży w tym, iż nikt nie brał pod uwagę jego wieku. Był za młody by myśleć o takich sprawach. A to, że wyglądał jak dorosły, nie miało znaczenia, jeśli chodzi o psychikę. Tłum go męczył. Wiecznie wlepione w niego ślepia, pełne aprobaty słowa, uprzejme uśmiechy ... miał ochotę od tego uciec, chciał by go znienawidzili. Nie cierpiał gdy wszyscy traktowali go jak bóstwo. Zaczął więc coraz bardziej się cofać, oddalać, uciekać ... Coraz więcej czasu spędzał w samotności bądź z ojcem, którego darzył szacunkiem i który był jego nauczycielem. Mogło by się wydawać, że Halt i Ellie są jedynymi osobami, które traktują go normalnie. Nie licząc morderczych treningów. Ale i tak było to lepsze od wpatrzonego weń tłumu. I tak oto Kyler wyrósł na samotnika, który nie lubi być w centrum uwagi.
"No i proszę. Boska ekonomia - żeby ktoś żył, ktoś musi umrzeć."
Alberto miał dość. Jego ojciec był wpatrzony w Kylera jak w obrazek. Wychwalał go jako chlubę sfory i łechtał swoje ego, mówiąc, iż wszystko za sprawą jego decyzji. Nikt nie zauważył zmian w zachowaniu Kylera. Ot jeszcze jedno dziwactwo i tyle. Stosunek psów do syna Halta nie zmienił się ani odrobiny. Alberto zaciskał szczeki w bezsilnej złości. Chciał za wszelką cenę zmyć z powierzchni ziemi, tego przemądrzałego biało - czarnego bobka. W jego główce zaczął formować się plan. Coraz częściej spędzał czas na treningach, a nie sam na sam z suczkami bądź w jadalni z kieliszkiem. Miał on jeden cel - wyeliminować Kylera, a jako, że nikt nie przyznawał mu racji, musiał zrobić to sam. Tymczasem Kylera z rzadka widywano w centrum sfory i prawie nigdy w pobliżu innych psów. Większość czasu spędzał sam w lesie, nad rzeką (gdzie nauczył się pływać) bądź na treningach. Teoretycznie mógł już skończyć treningi i tylko od czasu do czasu coś tam poćwiczyć. Jednak na wszelkie takie propozycje odpowiadał "nie". Jego wyobcowanie zaowocowało tym, iż nie zauważył knowań Alberta. Był zupełnie nieprzygotowany, gdy wracając wieczorem po męczącym treningu natknął się na młodego alfę, który powiedział jedynie - Wyzywam cię na pojedynek, Kylerze synu Halta. W biało - czarnym huskym krew się zagotowała, a zmęczenie minęło momentalnie. Ten wypierdek chciał z nim konkurować?! Z sadystycznym uśmieszkiem przyjął wyzwanie.
"Nieco na uboczu, owinięty zielonoszarym płaszczem, stał Halt. I uśmiechał się."
Wynik był dość oczywisty. Kyler zmęczony treningiem, który prowadził od rana do wieczora, marzący o czymś do picia i słodkim śnie. Oraz Alberto, wypoczęty, ciężko trenujący od kilku dni, czekający na tę chwilę i mający element zaskoczenia. Kyler miał znaczącą przewagę. Walka była krótka, lecz brutalna. Ky w pierwszym starciu darował życie poturbowanemu Albertowi, lecz ten nie chciał na tym poprzestać. Krzyknął, że mają walczyć na śmierć i życie. A więc co mu pozostało? Minutę później ziemia przesiąkła krwią syna alf. Całe zajście widziało zaledwie kilka psów, w tym Halt. Zdawkowo kiwnął głową synowi z lekkim uśmiechem i zniknął w gęstwinie krzewów. Natomiast inni wcale nie byli zadowoleni. Morderstwo to morderstwo. Ich spojrzenia dotąd pełne zachwytu i uwielbienia, zaczęły ujawniać strach i niechęć. Kyler dręczony od tygodni tamtymi dobrymi spojrzeniami od pierwszego wejrzenia zakochał się w tych złych. Na jego pysk wychynął uśmiech prawdziwego sadysty i mordercy, którym się stał tamtego wieczora.
"Stań się częścią otoczenia. Nie myśl. Czuj. Postrzegaj. Obserwuj."
Po miesiącu odszedł ze sfory. Nie uciekł, nie został wygnany tylko odszedł. Było tam dla niego za ciasno. Osiągnął już wszystko co tylko mógł, więc jeśli chciał się jeszcze bardziej doskonalić musiał wyruszyć w podróż. Tak też się stało. Żegnały go spojrzenia ulgi i kamienny wzrok Halta. Na swej drodze spotkał wiele rzeczy, które nauczyły go tego czego nigdy nie mógłby nauczyć się w miejscu gdzie się urodził. Jego mózg przyswoił sobie wiedzę, jak radzić sobie na własną łapę, jak unikać niebezpieczeństw z tym związanych. Mógł wykorzystać swoją wiedzę w zakresie walki w praktyce. Trafił do gangu psów i na ring, który rozniósł w kilka dni. Był w schronisku. Zabił kilku przedstawicieli ludzkiego gatunku. Dowiedział się jak wygląda betonowa dżungla. Przeżył wiele, stał się mądrzejszy, mniej narwany i bardziej cierpliwy. To właśnie w tedy stał się częścią otoczenia, był niewidzialny, był wszystkim i jednocześnie nikim. Proces kształtowania jego charakteru zaczął dobiegać końca.
"Najsilniejsze więzy to nie te, które krępują ręce."
Jeden aspekt pozostał do omówienia. A mianowicie to jak Kyler poznał kogoś o imieniu Rushifaa. Znaczy, szczegółów zdradzić nie mogę, ale jedno pozostaje pewne. Ci dwaj pasują do siebie. Pan i sługa. Pies i lis. Spryt i magia. Czy mogą być lepsze połączenia? Z pewnością nie. Kiedy Kyler przyjął kontrakt, który związał ich na całe życie, musiał przejść próbę. Było to znoszenie katuszy, najgorsze tortury, prawdziwy ból, jakiego nie można doświadczyć nigdzie indziej. Sekunda później i jego umysł zostałby zupełnie skrzywiony. Jednak wszystko poszło dobrze. Teraz nie może zerwać tych więzi, ale ma z tego same korzyści. Nie, nie sprzedał duszy (on w ogóle jakąś ma?).
I tak jego charakter został ukształtowany. Proces dobiegł końca.
"Przyszłość nadeszła tak nagle, a on nie wiedział, co z nią zrobić. Nie korzystał ze swojej wolności."
Teraz razem podróżują po świecie. Włóczęga, włóczęga i włóczęga ... aż w końcu dotarli na te tereny. Kyler znużony ciągła podróżą postanowił dołączyć i poszukać jakiś nowych wrażeń.
DOŚWIADCZENIE: 0
MONETY: 5
KONTAKT: sowa38

~FORM TOWARZYSZA~

Zdjęcie: http://img11.deviantart.net/1c89/i/2011/128/a/d/black_eye_by_culpeo_fox-d3fwtl1.jpg
Imię posiadacza: Kyler
Imię: Rushifaa (jap. Lucyfer)
Płeć: Samiec
Gatunek: Hybryda (Lis x Smok)
Umiejętności:
- Sługa - Wykona każde polecenie swego pana, prócz zabicia go bądź samobójstwa.
- Zniknięcie & Przywołanie - Pyk! I już go nie ma. Gdzie jest? Na pewno nie w zasięgu wzroku, może w innym wymiarze? Do przywołania go służy specjalny znak, wypalony na łapie Kylera. Jedna myśl i Rushifaa jest tuż obok. Podczas przywołania znak świeci się na złoto.
- Połączenie - Rushifaa może połączyć się z Kylerem w jedno. Dwie dusze w jednym ciele. Podwójna skuteczność i moc.
- Zmiana rozmiaru - Od długości szczura po długość wieloryba (płetwala błękitnego).
Właściciel: sowa38

niedziela, 13 marca 2016



Czy uwierzysz, że złe rzeczy przytrafiają się tylko mnie?
Bóg wie, jednego dnia wreszcie zobaczysz,
Że blizny się zagoją, lecz muszą krwawić.
Zdajesz sobie sprawę, że skłamałbym dla ciebie?
Proszę, weź moje ostatnie tchnienie, zginąłbym dla ciebie!
Wiem, że nie jestem dobry, ale moje serce bije szczerze,
Wiesz, że będę walczył, lecz mogę bać się przegranej,
Przyjęłaś mnie do siebie, a ja znów to zjebałem,
Pusta obietnica, nie, nie będę udawał,
Bo w końcu ktoś musi to wszystko rozwiązać,
Nikt mnie nie naprawi jeśli jestem częścią problemu.

Twarzą w ziemi,
Z twoją krwią na moich rękach,
Straciłem świadomość,
Ale teraz rozumiem,
Że byłaś zbyt dobra dla tego świata,
Więc go opuściłaś,
Wszystko stało się czerwone,
A wtedy odeszłaś.
Nawet nie wiem,
Czy to był twój czas,
Ale jak wszystkie dobre rzeczy,
Które cię omijają,
Jak stracona dusza,
W czasie potrzeby,
Sprawiło, że dojrzałem szybko,
I splamiło moje kolana krwią,
I nawet nie wiesz,
Co jest za tobą,
Myśląc, że nigdy nie umrzesz,
Jakbyś była kuloodporna.
Więc chyba musiałaś odejść,
Urodziłaś się ze skrzydłami,
Ale nie byłaś radosna,
Dopóki anioły nie zaśpiewały.

Obiecaj, że będziesz mnie kochać, oglądać gdy znikam
Dam Ci wszystkie rzeczy, których nie dali Ci ci kłamcy!
Ręce na zegarze i rzeczy, których nie umiemy zmienić
Wyrywanie kawałków i oddawanie tego, co zrobiłem
Jeśli jest coś, co zatrzymam, to Ty którą uratuję
Ponieważ jestem lwem, i takim już zostanę.

Jak długo mogę udawać, że jestem?
I że wszystkie gwiazdy na niebie mogą coś dla mnie znaczyć?
Raj otworzy przede mną swoje drzwi, jeśli będę żył na kolanach,
Pies wielu słów, lecz pies kilku czynów.
Krocząc tymi ulicami, tak pozbawionymi nadziei,
Poduszka z betonu, pies bez domu,
Podaj mu rękę, a potem odejdź,
Zostawiamy cnotę litości, lecz żyjemy z wstydem.
Boisz się śnić w świecie bez światła,
Kiedy się budzisz wiesz, że jest ciemniej niż poprzedniej nocy,
Szybko zapominamy, poświęcenie minęło,
Urodzony by odchodzić chodziłem całe me życie.

London Bridge is falling down, falling down, falling down.
London Bridge is falling down, My Fair Lady.
Tetsu to hagane de tsukure, tsukure, tsukure.
Tetsu to hagane de tsukure, My Fair Lady.
Tetsu to hagane ja magaru, magaru, magaru.
Tetsu to hagane ja magaru, My Fair Lady.
Kin to gin de tsukure, tsukure, tsukure.
Kin to gin de tsukure, My Fair Lady.
Kin to gin ja nusumareru, nusumareru, nusumareru.
Kin to gin ja nusumareru, My Fair Lady.
Rou to ishi de tsukure, tsukure, tsukure.
Rou to ishi de tsukure, My Fair Lady.
Rou to ishi de kuchihateru, kuchihateru, kuchihateru.
Rou to ishi de kuchihateru, My Fair Lady.
London Bridge is falling down, falling down, falling down.
London Bridge is falling down, My Fair Lady.

Stanistic Music