Przystanąłem i wciągnąłem powietrze próbując wyczuć jakiś zapach, który wskazał by mi gdzie teraz powinienem skierować swe kroki. Chodzenie bez celu męczyło, a bezpański pies mojego pokroju nie może na darmo tracić energii. Nie mam ciepłego domu, gdzie będzie czekać miska pełna smakołyków. Teraz muszę walczyć o przetrwanie w mieście, które jest mi praktycznie obce. Nie znam żadnej ulicy, żadnych ludzi, ani psów. Rozejrzałem się dookoła. W moim polu widzenia były głównie ludzkie nogi, wszystkie niosące swych właścicieli do celu. Zdawało się, że tylko ja stoję sam jak palec i nie mam gdzie iść. Jakiś nieuważny człowiek, kopnął mnie w bok. Odskoczyłem. No jasne, nie zauważył mnie. W końcu kto by pomyślał, że tam pod nogami może stać pies? Potrząsnąłem głową i zacząłem iść przed siebie, starając się za wszelką cenę wymijać ludzkie nogi. Mimo to dostałem jeszcze kilka razy. Gdy myślałem, że tłum w końcu zadepcze mnie na śmierć, moim oczom ukazał się ciemny zaułek. Nie myśląc zbyt długo wślizgnąłem się, unikając tym samym śmierci pod ludzkimi butami. Podniosłem głowę i rozejrzałem się. Znajdowałem się w niewielkim odstępie między dwoma budynkami. Ze ścian zszedł tynk i farba ukazując czerwone cegły, a pod łapami widniało mnóstwo śmieci. Cofnąłem się lekko. Nie uśmiechało mi się przechodzenie przez to "coś". Nie mogłem jednak nic na to poradzić, za plecami miałem ulicę wypełnioną morzem ludzi. Zacząłem więc brnąć naprzód, pod moimi łapami chrupał gruz i inny bród w tym szkło z rozbitych butelek. Po krótkiej chwili udało dobrnąć mi się do końca zaułka. Niestety, na końcu nie czekało nic prócz kolejnej ściany o wiele za wysokiej dla jamnika. Zwiesiłem głowę. Co poradzić? Trzeba czekać do nocy, kiedy to na ulicy będzie trochę mniej dwunogów. Rozejrzałem się dookoła. Nie było mowy bym znalazł tu coś do jedzenie, prócz trutki na szczury. Skrzywiłem się. Spać też nie było gdzie. Położyłem się więc tam gdzie stałem i zwinąłem w kłębek. Mój ogon popchnął puszkę, która poturlała się przed siebie. Z westchnieniem zamknąłem oczy. Tak bardzo chciałem wrócić do mojego pana. Znów móc poczuć jego dłonie głaszczące mój grzbiet, chciałem znów leżeć na ciepłych kolanach i jeść resztki, które wrzucał pod stół. Oh, jak bardzo za nim tęskniłem! Czułem się bezsilny w obliczu dzielącej nas odległości. Gdybym chociaż był w tym samym mieście! Mógłbym znaleźć drogę powrotną ... Niestety, już dawno zgubiłem się w tym labiryncie szarych bloków. Nie potrafiłem wrócić nawet tam skąd przyszedłem, a zapach już dawno zwietrzał. Z mojego pyska wyrwał się cichy pisk. Czułem się jak mały i bezbronny szczeniak, a nie jak dorosły pies. Może wydawałem się słaby i płaczliwy, ale ta sytuacja mnie przerosła. Spanie w śmierdzących alkoholem i sikami zaułkach nie było tym co chciałem robić przez resztę życia. Może nawet zniósłbym całą tą bezdomność gdybym znał choc trochę miasto. Z tymi myślami zapadłem w niespokojny sen. Obudziło mnie nic innego jak szturchnięcie w bok. Natychmiast otworzyłem oczy i pierwsze co ujrzałem to parę ślepi patrząca się prosto na mnie. Powoli podniosłem się na łapy, nie spuszczając wzroku z psa. Wiedziałem jak wyglądam. Sierść skołtuniona i zmierzwiona, a w nią wplątane śmieci, chuda sylwetka i smutny wzrok. Zbity szczeniaczek? Właśnie takie sprawiałem wrażenie.
- Kim jesteś? - zapytałem głosem odważnym acz nie wyzywającym, prędzej neutralnym bez drżenia czy skomlenia. To jak wyglądam to jedna sprawa, a to jak się zachowuję to coś zupełnie innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz