Od Kyler'a
Lato, ach to lato ... słoneczko, ćwierkające ptaszki i ta leniwa aura. Jak ja nienawidzę lata! Suche powietrze zdawało się suchsze niż zwykle gdy powoli przemierzałem las, którego cień nie dawał ani krzty chłodu. Wszelkie zwierzęta znikły, chowając się w swoich kryjówkach, tylko ja szedłem jak ostatni tłumok nie mając co ze sobą zrobić. Gdzie podziała się zima? Ta piękna pora roku? Piękna i niebezpieczna tak jak ja? Potrząsnąłem łbem kontynuując marsz. Nie mogłem się zatrzymać. Przed oczami stanął mi obraz rozszarpanych ciał, a na języku poczułem metaliczny smak krwi. Taa ... pewnie mnie ścigają. Muszą. Są zbyt honorowi, żeby darować mi ten mały wybryk. Uśmiechnąłem się chłodno. Jak miło było wrócić do wspomnień sprzed trzech dni ... Nim zdążyłem się rozmarzyć, obok mojego łba przeleciała niewielka strzałka i z głuchym uderzeniem wbiła się w korę drzewa. Nim zdążyłem o czymkolwiek pomyśleć, zadziałałem instynktownie (czy tam odruchowo, jak kto woli). Uskoczyłem w krzaki, tak by wymierzenie we mnie było dość trudne, następnie obróciłem się przodem do napastnika. Moim oczom ukazał się kudłacz o barwie blue merle. Poruszał się na dwóch tylnych łapach, w przednich trzymał łuk z nałożoną na cięciwę strzałą. Otaksowałem spojrzeniem resztę jego "ubioru". Miał na sobie czerwoną chustkę zawiązaną na szyi oraz czerwony pas (z materiału) zawiązany w pasie. Poza łukiem i kilkoma strzałkami za paskiem nie miał na sobie nic. Prychnąłem. Łuk i strzały ... a gdzie kołczan? No doprawdy, taki brak rozumu. Oczywiście nie znaczyło to, że mogę od tak wyjść z krzaka i patrzeć jak we mnie celuje. "Głupi ma zawsze szczęście" więc lepiej nie ryzykować. Kundel rozejrzał się dookoła, widocznie zdezorientowany. Nie widział mnie, więc czujnie nadstawiał uszu by usłyszeć moje najlżejsze poruszenie. Nie było to najlepsze rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że siedziałem bez ruchu i wwiercałem się w niego spojrzeniem. Mogłem zaatakować od razu. W przeszłości pewnie bym tak zrobił, ale teraz miałem ochotę na małą zabawę w podchody. Niech podejdzie, niech poczuje się pewnie, a w tedy jak grom z jasnego nieba zwali się na niego biało - czarna kula i zatopi w nim swe kły. W moich dwukolorowych oczach pojawił się niezdrowy błysk. Obcy zaczął powoli iść w moją stronę, mierząc z łuku do wszystkiego, jakby spodziewał się, że mogę pojawić się dosłownie wszędzie. Uh, a więc się mnie boi? Jak miło, naprawdę. Gdyby tak jeszcze odrzucił broń i padł mi do stup przysięgając wieczną wierność ... tak, to by było sto razu lepsze. Taki własny sługa. Muszę jakiegoś znaleźć. Może na początek szczeniak? Nie chcę niewolnika, tylko sługę. Kogoś kto pracował by dla mnie z własnej (powiedzmy) woli, a nie tylko ze strachu. Niestety były to tylko próżne mrzonki w dodatku rozpraszające mnie podczas starcia. Tam gdzie jeszcze kilka chwil temu stał kundel, pojawiły się dwa inne psy. Jeden był w kolorze red merle i wyglądał bardzo podobnie do pierwszego. Miał taki sam ubiór, lecz jego bronią były dwa noże. Drugi pies był krótkowłosy w biało - szare łaty. Jego bystre spojrzenie prześlizgnęło się po linii krzewów, a w łapie błysnął pozłacany miecz. Jak można się domyślić on najbardziej przykuł moją uwagę. Wyglądał na prawdziwego wojownika. Kogoś kto umiejętnościami dorównuje mojej osobie. Na pysk wychynął mi uśmieszek, ale oczy nadal pozostały zimne. Tak. Ten łaciaty musi umrzeć. Kiedy psy przeszły obok mojej kryjówki (czy oni w ogłe używają zmysłów?!) śledziłem ich wzrokiem. Jeszcze metr, dwa ... teraz! Wystrzeliłem z krzaka niczym biało - czarna smuga. Ostatni szedł łaciaty, a więc to na nim skupiłem atak. Z pozycji na czworakach przeszedłem do dwóch łap. Prawą tylna łapą uderzyłem go w nogę, prosto w tył kolana. Rozległo się chrupnięcie i pies stracił równowagę, jednocześnie jego miecz powędrował prosto w stronę mojej piersi. Zwinnie uskoczyłem, odchylając głowę od miejsca w którym poleciała strzała. Ten pies z łukiem musiał mieć okropnego zeza. A ja rozdwojenie jaźni. Przetoczyłem się po suchej ziemi, unikając noży rudzielca. Następnie stanąłem na łapy i szybko skróciłem dystans dzielący mnie od tego z łukiem. Jedno kopnięcie w czułe miejsce wystarczyło by pies zgiął się w pół. Odebrałem mu łuk, którym uderzyłem go w jego pusty czerep. Polała się krew, a pies upadł na ziemię. Zemdlał? Umarł? Nie miało to teraz znaczenia. Szybkim ruchem wyszarpnąłem zza jego pasa dwie strzały, po czym nałożyłem je na cięciwę i posłałem w stronę nożownika. Ten odbił nożem strzałę lecącą w jego głowę, lecz nie zdążył uniknąć drugiej, która wbiła się w jego brzuch, tuż poniżej mostka. Zdążył rzucić mi nienawistne spojrzenie, nim zwalił się na ziemię. Został tylko jeden, łatek z niesprawną łapę i wielkim mieczem. Odsłonił kły i zawarczał. Między jego zębami dostrzegłem dwa ze złota .... No, no chyba trafiło mi się jakaś gruba ryba. A szkoda. Mogła sobie żyć spokojnie, gdyby ona i jej kumple ominęli mnie szerokim łukiem, miast atakować jak jakiegoś niedoświadczonego szczeniaka. Jedna strzała i łaciaty upadł na ziemię bez życia.
- Ale jesteście głupi ... to nawet nie była zabawa. - jęknąłem. Cała trójka poza bronią nie miała przy sobie nic wartościowego. Sama broń mnie nie interesowała. Skorą potrafię poradzić sobie z trzema uzbrojonymi przeciwnikami, to po co mi broń? Tylko by mi przeszkadzała. Opadłem znów na cztery łapy i syknąłem z bólu. Moje spojrzenie powędrowało do głębokiej rany na udzie lewej tylnej łapy.
- Jak? - szepnąłem. Czyżbym nie był tak idealny jak sądziłem? Gdzie popełniłem błąd? Pokręciłem łbem i zacząłem oddalać się od miejsca zbrodni, lekko kulejąc. Po mojej sierści spływała krew. Nagle coś prze de mną zamajaczyło. Podniosłem wzrok. Zamek? Poważnie? Pokręciłem łbem i zacząłem iść naprzód. W końcu znalazłem się na tyle blisko, bym mógł zobaczyć mnóstwo psów szwendających się po okolicy. Zamrugałem. Gdzie ja jestem? To nie są moje rodzinne strony, ba! To nie są żadne strony.
- Ej! Ty krwawisz! - usłyszałem obok siebie czyjś głos. Odwróciłem powoli głowę. Moim oczom ukazały się wpatrzone we mnie ślepia, z całą pewnością należące do suczki. Uśmiechnąłem się sztucznie z wyrazem lekkiego bólu.
- Macie tutaj jakiegoś lekarza? Zaatakowali mnie bandyci ... - powiedziałem udając poszkodowanego.
<Jakaś suczka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz