wtorek, 22 marca 2016

Spękana i sucha ziemia sfory Royal Dogs w końcu doczekała się deszczu. Burza przyszła nagle, zaskakując wszystkie psy w sforze, może prócz kilku sztuk, które umiały przewidywać zmiany pogodowe. W tym mnie. Gdy tylko powietrze zrobiło się tak duszne i ciepłe, a chmury od południa zaczęły przybierać ciemną barwę, zacząłem szukać kryjówki. Bynajmniej w zamku. Właśnie zwiedzałem okoliczne tereny, a podróże w czasie burzy są niebezpieczne. Nigdy nie wiadomo gdzie taki piorun uderzy. Z tego co wiem, tylko nielicznie przeżyli podobny wypadek i to wyłącznie po uzyskaniu natychmiastowej pomocy lekarskiej. A jak już wspomniałem byłem za daleko i sam. Nikomu nie przyszło by do głowy szukać jednego z ponad setki psów, jakie zamieszkiwały ten las. Nikt więc nie zdołał by mnie uratować. Dlaczego więc miałem ryzykować coś tak cennego jak życie? Słysząc zbliżające się pomruki burzy, rozejrzałem się dookoła. Niestety nigdzie nie dostrzegłem czegoś co nadało by się do przetrzymania ulewy. Truchtem pokonywałem coraz to nowe odcinki lasu, wypatrując z uwagą czegokolwiek. W końcu na moim nosie rozbiła się pierwsza, pękata kropla deszczu. Moje uszy drgnęły nerwowo. Już za późno. Pomyślałem i skoczyłem pod pierwszy lepszy krzak. Nie udało mi się znaleźć nic, choć miałem dość czasu. Zacisnąłem zęby ze zdenerwowania. Byłem na siebie zły, gdyż okazałem się słaby. Nie potrafiłem zrobić czegoś tak prostego jak znalezienie kryjówki w obcym lesie! Godne politowania, prawda? Kuląc się pod krzewem przeczekałem ulewę, drgając za każdym razem gdy po niebie przemykała błyskawica. Gdy tylko do moich uszu docierał grzmot, jeszcze mocniej zwijałem się w kulkę. Może wydawać się to dziwne, ale burza była moją słabością. Odkąd pamiętam nigdy nie przebywałem w czasie jej trwania na otwartej przestrzeni. Nie, nie bałem się błyskawic i dźwięku. Bałem się tego, że jakiś zbłąkany piorun może mnie zabić. Strach przed bezsilnością w obliczu potęgi natury, kazał mi zaszywać się w jakimś ciemnym kącie i przeczekiwać podobne wahania pogodowe. Jeszcze jedna wada lata, a zaleta zimy. Podczas śnieżyc nie ma mowy o jakichkolwiek burzach. Dlatego uwielbiam zimę, a nie lubię lata. Nie są to wszystkie powody, ale jedne z argumentów. Kuląc się i drżąc na ciele przeczekałem ulewę. Moje serce jeszcze nerwowo biło, gdy pojawiły się pierwsze promienie słońca. Ile czasu minęło? Spojrzałem w stronę słońca, które zdawało się dopiero co wychylać zza horyzontu. Ksa! Musiałem siedzieć pod krzakiem przynajmniej całą noc. Nic dziwnego, że czuję się niewyraźnie. Nagły spadek adrenaliny dał o sobie znać. Miałem ochotę położyć się byle gdzie i zasnąć. Choć nie, miałem jeszcze ochotę coś zjeść i napić się. Kąciki mojego pyska lekko drgnęły ku górze, gdy zdałem sobie sprawę, że nikt mnie nie widział. Co bym zrobił, gdyby ktoś poznał moją słabość? Zabił? Może. W sumie nie wiem, pewnie zależało by to od reakcji obcego. Wyczołgałem się spod krzaka i przeciągnąłem, a następnie otrzepałem, pozbywając się wilgoci z mojego gęstego futra. Omiotłem wzrokiem teren dookoła. Nic ciekawego. Krajobraz jak po każdej burzy w każdym lesie. Ziewnąłem i w tedy to usłyszałem. Cichy pisk, bez wątpienia psi. Momentalnie obnażyłem kły, kładąc uszy po sobie i jeżąc sierść. Ze sztywnym ogonem podszedłem do źródła dźwięku, które znajdowało się pod kępą paproci. Pewnie uznacie to za głupotę, by zbliżać się od tak do czegoś podejrzanego. Moja decyzja była jednak uwarunkowana pewnym szczegółem. Mianowicie pisk należał do psa i brzmiał szczenięco. Zbyt młodo by to co go wydało mogło stanowić dla mnie zagrożenie. Poradzę sobie w mgnieniu oka. To nie piorun. Zaśmiałem się nerwowo. Przybierając na powrót groźny wyraz, odsunąłem łapą liście paproci. Spomiędzy zieleni spojrzały na mnie bursztynowe oczy niewielkiego szczenięcia. Kilkumiesięcznego i zupełnie przemoczonego. Maluch pociągnął czarnym noskiem, wlepiając we mnie przerażone, acz ciekawskie spojrzenie. Zmrużyłem swoje ślepia, oglądając szczeniaka. Był dość duży i chudy o barwie typowej dla wilków, jednak pachniał stuprocentowym psem. Musiał mieć w sobie krew wilczaka. Tylko co to małe gówiączko tu robi?
- Gdzie twoja matka? - spytałem chłodno, mierząc go lodowatym spojrzeniem. Przez myśl mi nawet nie przeszło by zapytać go czy należy do sfory, albo chociażby zwrócić mu uwagę na to, że jest na "naszym" terenie. Ja patriota? Wolne żarty. Sfory to tylko grupy, a ja nie dbam o grupę tylko o siebie. Prosta zasada, a tak niezrozumiała dla niektórych. Aż chce się mordować. 
- Proszę pana moja mam nie żyje. - powiedział szczeniak. W jego głosie nie usłyszałem nawet nuty smutku. Cóż, zazwyczaj szczeniaki reagują trochę inaczej, prawda? - Niech się pan lepiej ukryje, bo oni tu idą. - dodał szczeniak, rozglądając się na boki.
- Oni? Idą? - powtórzyłem nic nie rozumiejąc. O co chodzi temu szczylowi? Wilczak przełknął ślinę, a jego uszy zadrgały. 
- Wielcy na dwóch nogach z metalowymi patykami. - wyjaśnił, robiąc wielkie oczy. Na jego słowa z mojego pyska wyrwało mi się pogardliwe prychnięcie. 
- To są l u d z i e. - przeliterowałem. - Po za tym co niby robili by tutaj w lesie? Może polują na wilki? - powiedziałem kpiącym tonem i machnąłem ogonem. Słowa szczenięcia brzmiały niepoważnie. Czy on uważa, że zjadł wszystkie rozumy? Mimo to wiadomość o ludziach na terenach Royal Dogs brzmiała lekko niepokojąco. Spojrzałem kątem oka na szczeniaka. Jego mina wyrażała zmieszanie, choć w oczach nie ujrzałem strachu. Co jest z tym malcem nie tak? Pomyślałem. Wydawał się jakiś inny od reszty. Miał zimną krew, a jednocześnie nie był chłodny czy nieśmiały ... był taki jak ja za młodu. Trzepnąłem ogonem, gdy w mojej głowie toczyła się walka. Skoro nie ma matki i ścigają go ludzie, to znaczy, że nie ma domu. Jak mogę go tu zostawić? Z drugiej strony, robiłem gorsze rzeczy niż zostawianie szczeniąt na pastwę człowieka. Dlaczego tak trudno było mi podjąć decyzję? Odpowiedź była oczywista. W tym maluchu widziałem samego siebie sprzed kilku lat, gdy tak jak on nie miałem aż tak dużych problemów jak teraz. Byłem niedoświadczony i samotny, a życie zawsze dawało mi do zrozumienia, że istnieje gruba granica między marzeniami a światem. Life is brutal. To pierwsza zasada jakiej się nauczyłem na tym ziemskim padole. W oczach małego wilczaka widziałem coś. Taki błysk, obok którego nie mogłem przejść obojętnie. Z mojej piersi wyrwało się westchnienie. Tak naprawdę decyzje podjąłem, zanim to sobie uświadomiłem. 
- Chodź. - warknąłem, zły na siebie, a jednocześnie szczęśliwy, że mogę coś zrobić dla tego szaraka. Mały podniósł sie na łapy i wyszedł z paproci. Nie był duży, ale szerokie łapy wskazywały na to, że w przyszłości będzie pokaźnym samcem. Kąciki mojego pyska lekko drgnęły ku górze. Włąściwie czemu nie? Czemu nie mógł bym się nim zająć? Nie potrzebował już matki do karmienia. Nagle usłyszałem szybkie kroki. Niewiele myśląc chwyciłem szaraka w zęby i rzuciłem się biegiem przed siebie. Ludzie byli wszędzie. Nie pozostawili ani jednej luki. Metalowa pętla zacisnęła się na mojej szyi. Szczenię zostało zapakowane do metalowej klatki i wsadzone do jakiegoś pojazdu. Ja szarpałem się tak długo jak mogłem, lecz gdy zdołałem ugryźć jednego z przeciwników w nogę, metalowa pętla zaczęła mnie dusić. Otumaniony brakiem tlenu, dałem się wsadzić do klatki, która znajdowała się w samochodzie. Łapczywie chwytałem powietrze, gdy jeden z ludzi zatrzasnął drzwi bagażnika. Głośny odgłos wywołał grymas na moim pysku. 
- KSA! - warknąłem. Spojrzało na mnie kilka par psich oczu. Gdy moje przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyłem, ze na drugim końcu samochodu jest mały wilczak. Prócz naszej dwójki był tu biało - brązowy pitbull z obciętymi uszami i bliznami na pysku, kundel w typie jamnika o skołtunionej rdzawej sierści i zaropiałych oczach, oraz coś co wyglądało jak pomniejszona wersja owczarka niemieckiego, który spał i zdawał się na nic nie zwracając uwagi. Nie ma co, przyjemne towarzystwo. Samochód zawarczał i ruszył, podskakując na wybojach. Smród benzyny i brudnych psów wypełnił ciasne pomieszczenie. Od gryzącego zapachu piekły mnie oczy i nos, a głośne warczenie, zdawało się ogłuszać. Spojrzałem na szczeniaka, który wbił smutne spojrzenie w przestrzeń przed sobą. Nie trudni było domyślić się, że myślami jest gdzie indziej. Ciekawe gdzie. Pomyślałem, nim zdążyłem się powstrzymać. Przecież powinienem zachować dystans. Nie ma co się przywiązywać. W lesie istniała szansa, że możesz się nim zająć, ale w schronisku? Sam dasz radę się wydostać, ale bachor pozostanie bachorem. Nic na to nie poradzisz. Zwiesiłem łeb, czekając aż koszmarna jazda się skończy. Mimo logicznych myśli, czułem, że nie mogę się tym razem ich posłuchać. W myślach zacząłem obmyślać plan. Szalony i niebezpieczny. Mimo to nadal rozpatrywałem jego szczegóły. Nie potrafiłem się powstrzymać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stanistic Music