- Gdzie twoja matka? - spytałem chłodno, mierząc go lodowatym spojrzeniem. Przez myśl mi nawet nie przeszło by zapytać go czy należy do sfory, albo chociażby zwrócić mu uwagę na to, że jest na "naszym" terenie. Ja patriota? Wolne żarty. Sfory to tylko grupy, a ja nie dbam o grupę tylko o siebie. Prosta zasada, a tak niezrozumiała dla niektórych. Aż chce się mordować.
- Proszę pana moja mam nie żyje. - powiedział szczeniak. W jego głosie nie usłyszałem nawet nuty smutku. Cóż, zazwyczaj szczeniaki reagują trochę inaczej, prawda? - Niech się pan lepiej ukryje, bo oni tu idą. - dodał szczeniak, rozglądając się na boki.
- Oni? Idą? - powtórzyłem nic nie rozumiejąc. O co chodzi temu szczylowi? Wilczak przełknął ślinę, a jego uszy zadrgały.
- Wielcy na dwóch nogach z metalowymi patykami. - wyjaśnił, robiąc wielkie oczy. Na jego słowa z mojego pyska wyrwało mi się pogardliwe prychnięcie.
- To są l u d z i e. - przeliterowałem. - Po za tym co niby robili by tutaj w lesie? Może polują na wilki? - powiedziałem kpiącym tonem i machnąłem ogonem. Słowa szczenięcia brzmiały niepoważnie. Czy on uważa, że zjadł wszystkie rozumy? Mimo to wiadomość o ludziach na terenach Royal Dogs brzmiała lekko niepokojąco. Spojrzałem kątem oka na szczeniaka. Jego mina wyrażała zmieszanie, choć w oczach nie ujrzałem strachu. Co jest z tym malcem nie tak? Pomyślałem. Wydawał się jakiś inny od reszty. Miał zimną krew, a jednocześnie nie był chłodny czy nieśmiały ... był taki jak ja za młodu. Trzepnąłem ogonem, gdy w mojej głowie toczyła się walka. Skoro nie ma matki i ścigają go ludzie, to znaczy, że nie ma domu. Jak mogę go tu zostawić? Z drugiej strony, robiłem gorsze rzeczy niż zostawianie szczeniąt na pastwę człowieka. Dlaczego tak trudno było mi podjąć decyzję? Odpowiedź była oczywista. W tym maluchu widziałem samego siebie sprzed kilku lat, gdy tak jak on nie miałem aż tak dużych problemów jak teraz. Byłem niedoświadczony i samotny, a życie zawsze dawało mi do zrozumienia, że istnieje gruba granica między marzeniami a światem. Life is brutal. To pierwsza zasada jakiej się nauczyłem na tym ziemskim padole. W oczach małego wilczaka widziałem coś. Taki błysk, obok którego nie mogłem przejść obojętnie. Z mojej piersi wyrwało się westchnienie. Tak naprawdę decyzje podjąłem, zanim to sobie uświadomiłem.
- Chodź. - warknąłem, zły na siebie, a jednocześnie szczęśliwy, że mogę coś zrobić dla tego szaraka. Mały podniósł sie na łapy i wyszedł z paproci. Nie był duży, ale szerokie łapy wskazywały na to, że w przyszłości będzie pokaźnym samcem. Kąciki mojego pyska lekko drgnęły ku górze. Włąściwie czemu nie? Czemu nie mógł bym się nim zająć? Nie potrzebował już matki do karmienia. Nagle usłyszałem szybkie kroki. Niewiele myśląc chwyciłem szaraka w zęby i rzuciłem się biegiem przed siebie. Ludzie byli wszędzie. Nie pozostawili ani jednej luki. Metalowa pętla zacisnęła się na mojej szyi. Szczenię zostało zapakowane do metalowej klatki i wsadzone do jakiegoś pojazdu. Ja szarpałem się tak długo jak mogłem, lecz gdy zdołałem ugryźć jednego z przeciwników w nogę, metalowa pętla zaczęła mnie dusić. Otumaniony brakiem tlenu, dałem się wsadzić do klatki, która znajdowała się w samochodzie. Łapczywie chwytałem powietrze, gdy jeden z ludzi zatrzasnął drzwi bagażnika. Głośny odgłos wywołał grymas na moim pysku.
- KSA! - warknąłem. Spojrzało na mnie kilka par psich oczu. Gdy moje przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyłem, ze na drugim końcu samochodu jest mały wilczak. Prócz naszej dwójki był tu biało - brązowy pitbull z obciętymi uszami i bliznami na pysku, kundel w typie jamnika o skołtunionej rdzawej sierści i zaropiałych oczach, oraz coś co wyglądało jak pomniejszona wersja owczarka niemieckiego, który spał i zdawał się na nic nie zwracając uwagi. Nie ma co, przyjemne towarzystwo. Samochód zawarczał i ruszył, podskakując na wybojach. Smród benzyny i brudnych psów wypełnił ciasne pomieszczenie. Od gryzącego zapachu piekły mnie oczy i nos, a głośne warczenie, zdawało się ogłuszać. Spojrzałem na szczeniaka, który wbił smutne spojrzenie w przestrzeń przed sobą. Nie trudni było domyślić się, że myślami jest gdzie indziej. Ciekawe gdzie. Pomyślałem, nim zdążyłem się powstrzymać. Przecież powinienem zachować dystans. Nie ma co się przywiązywać. W lesie istniała szansa, że możesz się nim zająć, ale w schronisku? Sam dasz radę się wydostać, ale bachor pozostanie bachorem. Nic na to nie poradzisz. Zwiesiłem łeb, czekając aż koszmarna jazda się skończy. Mimo logicznych myśli, czułem, że nie mogę się tym razem ich posłuchać. W myślach zacząłem obmyślać plan. Szalony i niebezpieczny. Mimo to nadal rozpatrywałem jego szczegóły. Nie potrafiłem się powstrzymać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz