Na słowa dziewczyny zaśmiałem się. I nie był to dźwięk, jaki nakazała mi wydać moja maska, a mój własny śmiech, który nie do końca był serdeczny. Niby śmiech, a jednak równie dobrze mógłby tak śmieć się rekin, gdy rozbawi go reakcja jego ofiary, którą zamierza pożreć. Nie chce bym czuł się nieszczęśliwy? Moje dzieciństwo było Piekłem, a moje życie nieustanną walką, nawet teraz, kiedy prawa człowieka powinny chronić nas wszystkich. Niestety, jestem zabójcą. Szczęście to bezpieczeństwo i tyle. A reszta to drobne niedogodności. Po za tym moja maska jest częścią mnie. Nie przeszkadza mi. Rzekłbym, że jest bardzo wygodna i miło się w niej chodzi. Mój śmiech był krótki. Po sekundzie lub dwóch przestałem. Wciąż z uśmiechem na ustach zamieszałem, lekko podtopione, czekoladowo - śmietankowe lody.
- Myślisz, że jestem nieszczęśliwy z powodu wymuszonej rozmowy? - powiedziałem, patrząc się prosto w jej oczy. Dziewczyna wytrzymała moje spojrzenie.
- Tak, tak właśnie sądzę. - powiedziała pewnie, choć w jej postawie dostrzegłem lekkie wahanie. Na mojej twarzy znów pojawił się lekko rekini uśmiech.
- W takim razie jestem zmuszony coś o sobie powiedzieć. - wbiłem łyżeczkę w śmietankowego loda. - Ja nie udaję, ani niczego nie wymuszam. To moja maska, a maski są po to by je nosić. - Ena pokręciła głową, przerywając mi.
- A czym się różni maska od udawania? - prychnęła. Mogłem się spodziewać tego pytania, zanim zdążę jej to wyjaśnić. Czasami jednak nie ma co owijać w piękne słówka i robić wykłady, kiedy można coś komuś powiedzieć wprost.
- Czym? Maska jest dostosowana do osoby, która ją nosi. Idealna maska jest jak wygodne ubranie, zapominasz, że ją masz na sobie. Nie uwiera, nie gniecie i możesz ją mieć przez cały czas, bez względu na okoliczności. - powiedziałem, przenosząc wzrok na lody i biorąc do ust porcję śmietankowego.
- Ale jak można być szczęśliwym, cały czas kryjąc się za maską? - powiedziała, cały czas uparcie trwając przy swoim.
- A co znajduje się pod maską? - odpowiedziałem. - Morderca zdolny zabić kogo zechce? Potwór w ludzkiej skórze? - spojrzałem w jej oczy. - Czyli mam zabijać, bo w tedy jestem "szczęśliwy"? - ostatnie słowo wręcz wyplułem. - Nie, to tak nie działa. - tym razem wziąłem odrobinę czekoladowego, dając jej chwilę na odpowiedź ... no i chciałem zjeść te lody.
- Nie, ale nie lubię kiedy ludzie muszą coś przy mnie udawać, a w tym wypadku szczęście. - powiedziała.
- A skąd wiesz, że nie jestem szczęśliwy? - odbiłem piłeczkę.
- Bo zakładasz maskę. - prychnęła, próbując zmrozić mnie spojrzeniem. Jezusie! Ponarzekał bym trochę na jej upór, ale przynajmniej mamy jakiś temat do "rozmowy".
- A jeśli lubię ją zakładać? - zapytałem, odsuwając od siebie pustą miseczkę z łyżeczką.
- To niemożliwe. Po za tym musimy się zbierać. - powiedziała, rzucając krótkie spojrzenie na moją miseczkę po lodach. Mojej uwadze nie umknęło, że nie zjadła do końca swoich, tylko części pozwoliła się rozpuścić. Dziewczyna zaczęła podnosić się z krzesła, ale chwyciłem ją za nadgarstek i pociągnąłem. Z powrotem klapnęła na krzesełko.
- Zanim pójdziemy, odpowiedz na pytanie. - powiedziałem, puszczając jej nadgarstek.
Ena?
Cuchnie bezwenem.
Też tego nienawidzę :c
I nie nadaję się do pisania dialogów.
I inne badziewia tego typu, autorstwa: sowa38/borderka/ZewKrwi
czwartek, 30 czerwca 2016
Zdjęcie: http://img01.deviantart.net/8ee2/i/2011/356/a/b/enjoy_the_silence_by_sashahely-d4jvhst.jpg
Imię: Akela
Pseudonim: Aki
Płeć: Basior
Charakter: Pierwsze wrażenie bywa zwodnicze - tyczy to się wielu rzeczy, a w szczególności pewnego biało - czarnego basiora o imieniu Akela. Aki wydaje się być skończonym chamem i dupkiem bez uczuć. Chłodny niczym stal, mamrocze krótkie odpowiedzi, tym samym odpychając wszystkich od siebie. Nie lubi problemów, więc unika wszystkiego, co tylko mogło by wyjść na złe. Nie, nie jest leniem. Po prostu nie lubi brać na siebie więcej niż może udźwignąć. Jest inteligentny, ale nie zalicza się do geniuszy, bardziej można nazwać go szczwanym lisem. Akela tak naprawdę ma dość miękkie serce. Przypadłość ta ujawnia się dopiero w tedy gdy ktoś rozpaczliwie potrzebuje pomocy. I to nie w sytuacji, że nie ma się z kim pobawić, ale w tedy gdy problem zagraża zdrowiu i życiu drogiego wilka. Dopiero w tedy Aki ruszy swój zadek i pomoże. Jakby chciał to mógłby by być miłym i sympatycznym basiorem o ciepłym uśmiechu. Niestety nie chce. "Jak masz miękkie serce, to musisz mieć twardą dupę." Nie zamierza pozwolić wejść sobie na głowę. Uważa się za pana samego siebie, samotnego wilka, który dołączył do watahy tylko dla wygody. Wiadomo jednak, że to nieprawda. On po prostu, mimo wszystko, lubi przebywać w towarzystwie.
Gdzieś tam było wspomniane, że nie jest leniem. Owszem, trzeba wołu by ruszyć go do pomocy innym. Jednak nie trzeba mu dwa razy powtarzać, jeśli chodzi o sport. Aki uwielbia biegać. Jest prawdziwym sprinterem, który uwielbia czuć wiatr na swoim pysku, kiedy pędzi po łące. Jest również zwinny i ma świetną równowagę. Niestety, sprinterzy bywają szczupli. A choć Aki jest wysoki (dzięki długim łapom), to niestety nie przekłada się to na siłę. Oczywiście nie jest jakimś słabeuszem, lekkim jak piórko. Po prostu nie bierze udziału w zapasach - bo by przegrał.
Żywioł: Czarna Magia
Stanowisko: Magik
Zauroczenie: Hehe. Bardzo śmieszne. Nie.
Partner: Mówiłem coś o niewchodzeniu mi na głowę, prawda?
Potomstwo: Nie, nie i jeszcze raz nie.
Nie lubię upałów, są sto razy gorsze od mroźnych wiatrów i ulewnych dni. Moją twarz wykrzywiał lekki grymas niezadowolenia. Miałem gdzieś, co pomyślą o tym mieszkańcy San Marino. Ich zdanie obchodziło mnie równie mocno co zeszłoroczny śnieg. Razem z Eną kierowaliśmy się w stronę naszej "bazy", która niestety, była z dwie godziny drogi stąd. Na ulicy nie było nawet strzępka cienia w którym można by się schronić przed słońcem.
Jak wrócę do Londynu to wszyscy wezmą mnie za murzyna.
Uśmiechnąłem się kwaśno, jednak wyraz ten zniknął równie szybko co się pojawił. Droga upływała nam we względnej ciszy.
- Pójdźmy na lody. - ciszę przerwał głos dziewczyny. Spojrzałem na nią zaskoczony. Że co proszę? - Ja stawiam. - dodała z uśmiechem. Miałem ochotę spytać, co znaczy ta zmiana nastroju i nastawienia. Jakiś czas temu była chłodna i opanowana, a teraz? Teraz zachowuje się, jakby nie miała kilkuset lat na karku, a najwyżej osiemnaście. W pierwszej chwili chciałem odmówić. Ale ... miałem ochotę na coś chłodnego, a do bazy pozostało jeszcze trochę drogi.
- Yhm ... niech będzie. - powiedziałem, nie do końca przekonany. Ena chyba się ucieszyła, w każdym razie na jej twarzy pojawił się uśmiech.
~*~
Siedzieliśmy przy niewielkim, okrągłym stoliku w jednej z licznych kawiarenek. Pomieszczenie urządzone było w lekko przesłodzonym stylu, co niekoniecznie mi pasowało, aczkolwiek panował tutaj miły chłód, a personel mówił płynnie po angielsku. Większość klientów wybrała miejsca na zewnątrz i tylko około cztery osoby siedziały w środku (nie licząc mnie i Eny). Dziewczyna tak jak obiecała zapłaciła za dwa lody. Pewnie przysłowiowy "dżentelmen" odmówił by i sam zapłacił, ale mnie było daleko od osoby takiego pokroju. Rozmowa nam się nie kleiła. W większości była to moja wina, gdyż nie byłem zbyt rozmownym człowiekiem i jedynie mruczałem coś pod nosem. Cisza była wręcz przytłaczająca, a atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Nawet ja nie czułem się komfortowo w takiej sytuacji, mimo, że przecież przywykłem do tego, że ludzie zwykli omijać mnie szerokim łukiem. Westchnąłem. Trzeba coś z tym zrobić.
A znałem tylko jeden sposób na to by zabawić się w normalnego człowieka. Maska.
W jednej chwili na mojej twarzy pojawił się naturalny uśmiech. Nawet po oczach nie można było by rozpoznać, ze udaję.
- To jak tam u ciebie? - zapytałem, a dziewczyna zamrugała oczami, lekko zaskoczona zmianą mojego zachowania.
Ena?
Zarażam bezwenem.
Jak wrócę do Londynu to wszyscy wezmą mnie za murzyna.
Uśmiechnąłem się kwaśno, jednak wyraz ten zniknął równie szybko co się pojawił. Droga upływała nam we względnej ciszy.
- Pójdźmy na lody. - ciszę przerwał głos dziewczyny. Spojrzałem na nią zaskoczony. Że co proszę? - Ja stawiam. - dodała z uśmiechem. Miałem ochotę spytać, co znaczy ta zmiana nastroju i nastawienia. Jakiś czas temu była chłodna i opanowana, a teraz? Teraz zachowuje się, jakby nie miała kilkuset lat na karku, a najwyżej osiemnaście. W pierwszej chwili chciałem odmówić. Ale ... miałem ochotę na coś chłodnego, a do bazy pozostało jeszcze trochę drogi.
- Yhm ... niech będzie. - powiedziałem, nie do końca przekonany. Ena chyba się ucieszyła, w każdym razie na jej twarzy pojawił się uśmiech.
~*~
Siedzieliśmy przy niewielkim, okrągłym stoliku w jednej z licznych kawiarenek. Pomieszczenie urządzone było w lekko przesłodzonym stylu, co niekoniecznie mi pasowało, aczkolwiek panował tutaj miły chłód, a personel mówił płynnie po angielsku. Większość klientów wybrała miejsca na zewnątrz i tylko około cztery osoby siedziały w środku (nie licząc mnie i Eny). Dziewczyna tak jak obiecała zapłaciła za dwa lody. Pewnie przysłowiowy "dżentelmen" odmówił by i sam zapłacił, ale mnie było daleko od osoby takiego pokroju. Rozmowa nam się nie kleiła. W większości była to moja wina, gdyż nie byłem zbyt rozmownym człowiekiem i jedynie mruczałem coś pod nosem. Cisza była wręcz przytłaczająca, a atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Nawet ja nie czułem się komfortowo w takiej sytuacji, mimo, że przecież przywykłem do tego, że ludzie zwykli omijać mnie szerokim łukiem. Westchnąłem. Trzeba coś z tym zrobić.
A znałem tylko jeden sposób na to by zabawić się w normalnego człowieka. Maska.
W jednej chwili na mojej twarzy pojawił się naturalny uśmiech. Nawet po oczach nie można było by rozpoznać, ze udaję.
- To jak tam u ciebie? - zapytałem, a dziewczyna zamrugała oczami, lekko zaskoczona zmianą mojego zachowania.
Ena?
Zarażam bezwenem.
środa, 29 czerwca 2016
Gdy już myślałem, że misja zakończona, z kuchni dobiegł dźwięk tłuczonego szkła. Instynktownie obróciłem się w kierunku dźwięku i pobiegłem do sąsiedniego pomieszczenia. Moim oczom ukazała się niewielka zniszczona, ale nie brudna kuchnia w której unosił się zapach wanilii i świeżego chleba oraz około dwunastoletni dzieciak siedzący na blacie. Chłopak patrzył na nas intensywnie brązowymi oczami w których nie było nawet cienia strachu. Szczerze miałem to gdzieś. Nie obchodzi mnie sytuacja tego dzieciaka. Już wykonałem większą część mojego zadania, on był tylko kolejną przeszkodą, którą należy pokonać albo zniszczyć. Chłopak machał nogami, zupełnie nie przejmując się nami. Jego oczy śledziły nasze sylwetki, ale wyrażały jedynie obojętność, zero strachu czy nawet zainteresowania. Spiąłem wszystkie mięśnie i w sekundę znalazłem się tuż przy nim. Nomi czy człowiek? Miałem ochotę go o to zapytać, ale nie było to wskazane. Pewnie i tak nie potrafi mówić po angielsku, więc była by to tylko strata cennych sekund. A jeśli jest dzikusem, to nie zamierzam umożliwić mu użycia mocy. W głowie miałem poprzednią wypowiedź Eny, że nie powinienem zabijać osób, które nie były wskazane przez górę. Nie zamierzałem narażać się tylko dlatego, że nie miałem ochoty zajmować się żywymi ludźmi. Moja ręka jak poprzednio wystrzeliła do przodu i opadła na ramię chłopaka. Zamierzałem go potraktować niewielkim wyładowaniem, które spowoduje, że straci przytomność, ale nie umrze. Jednak kiedy tylko go dotknąłem, zauważyłem, że jego oczy zaświeciły dziwnym blaskiem. Cholera! To jedyne co przyszło mi do głowy, kiedy chłopak znikł i pojawił się w progu kuchni po czym rzucił się do ucieczki. A to sukinsyn. Teleporter się znalazł. Oczywiście rzuciłem się w pogoń za uciekającym, bo co innego mogłem zrobić? Pozwolić mu uciec? Po moim trupie. Chłopak wbiegł do pokoju i pognał prosto do okna, po czym znikł. W kilka sekund dotarłem do okna, które szybko otworzyłem. Dzieciak stał na ulicy pod oknem i pokazał mi język. Zazgrzytałem zębami z wściekłości, po czym wyskoczyłem przez okno. Przewrót przez ramię zamortyzował siłę skoku i po chwili byłem z powrotem na nogach. Dzikus uśmiechał się od ucha do ucha, stojąc jakieś dwa metry ode mnie. Po raz któryś przeklinałem pogodę w San Marino. Gdyby ulica była mokra, mógłbym porazić chłopaka z odległości. W końcu wszyscy wiedzą, że woda przewodzi prąd. Niestety, w obecnej sytuacji nie było mowy o takiej sztuczce. I dlaczego do cholery, ubrałem się jak nastolatek? Może i było gorąco, ale całą broń miałem razem z płaszczem i maską. Pewnie robię z siebie głupka przed panią Generał. Jak miło. Wielki Perseusz z Mamorimasu wykiwany przez dwunastoletniego dzikusa. Nie ma mowy by tak to się skończyło. I tak właśnie zaczął się berek na śmierć i życie. Chłopak nie był szybki, ale potrafił się teleportować. Najprawdopodobniej tylko w zasięgu wzroku, choć mógł się przecież bawić. Ulica była wyludniona, a okna okolicznych domów pogrążone w ciemności. Trochę ułatwiało to zadanie, gdyż nie trzeba było uważać na widzów. Nasza "zabawa", wbrew pozorom nie trwała długo. Dzikus schował się za rozwalającym się samochodem, do którego ja przyłożyłem rękę. Metal też przewodzi prąd, dzieciaku. Lekkie mrowienie w ręce i dźwięk ciała upadającego na ziemię. Zdjąłem rękę z pojazdu i nie śpiesząc się już, podszedłem do chłopaka. Można by uznać, że nie żyje, gdyby nie fakt, że jego klatka piersiowa lekko poruszała się gdy oddychał. I co teraz? Nie mogłem go tu od tak zostawić. Dzikusy miały umrzeć. Ale ten nie został wskazany jako cel ... Sprawnym ruchem podniosłem go i zabrałem z powrotem. do mieszkania. To oczywiste, że nie mogłem puścić go wolno, ale czy zabicie go jest częścią misji? Pewnie tak. Zostaliśmy tu przysłani by zabić WSZYSTKIE dzikie Nomi. Przyłożyłem mu rękę do głowy i poczułem na sobie wzrok Eny. Nie obejrzałem się jednak. Mogła by dostrzec w moich oczach pytanie, a ja nie zamierzałem zdradzać się z wahaniem i wątpliwościami. Mrowienie. Wyładowanie. Ostatni wdech. Śmierć. I już, tylko tyle wystarczy by kolejna dusza odeszła z tego świata. Położyłem chłopaka na ziemi z myślą, że już więcej nie będzie mi zawadzać w misji. Wstałem i przeniosłem, teraz już chłodne i opanowane, spojrzenie na dziewczynę.
- Zabiłeś go. - powiedziała, tak jakby stwierdzała fakt. Miała dziwną minę, której nie potrafiłem wsadzić do żadnej kategorii. Wzruszyłem ramionami.
- Był dzikim Nomi i tak by go zabili. - powiedziałem, patrząc się prosto w niebieskie oczy dziewczyny. Misja zakończona, lepiej czy gorzej, to teraz nieważne. Powinniśmy się zbierać z tego mieszkania. Ktoś zajmie się trupami, to nie nasza robota.
Ena?
- Zabiłeś go. - powiedziała, tak jakby stwierdzała fakt. Miała dziwną minę, której nie potrafiłem wsadzić do żadnej kategorii. Wzruszyłem ramionami.
- Był dzikim Nomi i tak by go zabili. - powiedziałem, patrząc się prosto w niebieskie oczy dziewczyny. Misja zakończona, lepiej czy gorzej, to teraz nieważne. Powinniśmy się zbierać z tego mieszkania. Ktoś zajmie się trupami, to nie nasza robota.
Ena?
wtorek, 28 czerwca 2016
Link do zdjęcia: http://img11.deviantart.net/396a/i/2013/248/2/3/darker_than_black____le_and_hei_by_tejama-d6l4zis.png
Imię: Perseusz
Pseudonim/przydomek: Percy, Czarny Żniwiarz
Wiek: 20 lat, a wygląda na 18 - 19.
Płeć: Mężczyzna
Przynależność: Liga
Aparycja: Percy to wysoki, szczupły i wysportowany chłopak, umięśniony, lecz nie do przesady. Waga odpowiednia do wzrostu i budowy, choć bliżej nieznana. Perseusz posiada czarne proste włosy oraz ciemnoniebieskie oczy. Do jego cery w żadnym wypadku nie pasuje określenie "blada", aczkolwiek nie jest jakoś bardzo ciemna. To chyba oczywiste, że jego ciało zdobią blizny. Kilka mniejszych, wyglądających jak ugryzienie psa, na lewej łydce. Trzy blizny wyglądające jak ślady po szponach, idące od lewej łopatki w dół, lekko po skosie, ku prawemu boku. Do tego pozioma cienka blizna, znajdująca się tuż pod lewym żebrem. Zazwyczaj chodzi ubrany w jeansy i białą koszulę. Jego drugi strój od "brudnej roboty" składa się z: czarnej, przylegającej do ciała koszulki z krótkim rękawem (gdy jest ciepło) bądź czarnego, przylegającego do ciała ubrania, kształtem przypominającego golf, aczkolwiek stworzonego z lekkiego materiału (gdy jest zimno). Posiada też czarne spodnie, przypominające jeansy, aczkolwiek bardziej elastyczne i wygodne. Do tego obowiązkowo czarne rękawiczki, płaszcz w barwach zielono - czarnych z kołnierzem, oraz maska. Maska zakrywa całą jego twarz, zostawiając tylko otwory na oczy. Jest biała z namalowaną fioletową błyskawicą przecinającą prawe oko, oraz z "uśmiechem" który zastygł w neutralnym wyrazie. Do tego pod płaszczem na ubraniu trzyma pasy (dwa idące przez ramiona jak szelki, łączą się z jednym przeciągniętym dookoła jego ciała). To one skrywają jego broń. Przy pasku od spodni, skryta jest kieszeń, oraz posiada pas na lewym udzie, również z kieszenią.
Bez Płaszcza: http://oi27.tinypic.com/2d934b5.jpg
Maska i
Broń: http://38.media.tumblr.com/81f94e5c49d8fe0c5de1c0757dca8f11/tumblr_ndul7iXskY1rbrys3o1_500.gif
Charakter:
"Całe dobro przemija i całe zło przemija, a my nie możemy nic zrobić, żeby zmienić cokolwiek albo kogokolwiek. A już w najmniejszym stopniu samych siebie."
Perseusz jest doskonałym aktorem. Maski, które nosił, stały się z biegiem czasu jego częścią od której nie sposób się uwolnić. Jego środek jest zimny niczym hartowana stal, otoczony miękką i z pozoru ciepłą powłoką. Spróbuj jej tylko dotknąć, a przekonasz się, że zamiast ciepła poczujesz żywy ogień. Mieszaninę furii i sztuczności, kłamstwa i nieszczerych uśmiechów, od których roi się w życiu Percy'ego. Ten chłopak tylko z pozoru jest sympatyczny.
"Piękne kłamstwa. Kłamstwa, które nosimy tak długo, że już nie pamiętamy, co jest pod nimi."
Sztuczne uśmiechy, pozostaną sztuczne, tak samo jak jego zimne spojrzenie, przeszywające kogoś innego na wylot. Nie można uznać go za osobnika honorowego czy lojalnego. Ważny jest dla niego, tylko i wyłącznie własny grzbiet, którego nie będzie dla innych ryzykował. Ten człowiek to zagadka, bo jak coś takiego może przemierzać nasz nieskończenie dobry świat? Może udaje mu się to dzięki teatrzykowi jaki potrafi odegrać? Percy to morderca bez żadnych skrupułów, nie zawaha się zabić kogoś innego, oczywiście każde morderstwo musi mieć motyw. Nie zabija pierwszego lepszego przechodnia. Perseusz jest trochę sadystą ... i masochistą. Własny ból, również sprawami mu coś w rodzaju przyjemności. Dlatego trenuje, puki nie padnie na ziemię, ledwo żywy. Dojść z nim do porozumienia jest zadziwiająco łatwo ... ale czy to będzie prawdziwe porozumienie?
"Mogę zabić ciebie, ale dla ciebie zabijać nie będę."
On zawsze ma gdzieś swoje "ale", nawet jeśli go nie powie. W kontaktach jego stopione z nim maski, przydają się, nadając mu czasem wyraz sztucznego zaufania czy też uprzejmości. Nawet wprawne oko będzie miało problem z rozróżnieniem co jest sztuczne a co prawdziwe, bo Percy jest uszyty z kłamstw i podchodów, słodkich uśmiechów w ciemną noc, nim cię zamorduje z zimną krwią. On nie zlituje się nad nikim, dziewczyna, chłopak, dziecko ... jeśli będzie mu to na rękę zrobi to. Nie zabija bez powodu, jednak dla niego wiele rzeczy może być powodem. Jak wytrzymać z tymże osobnikiem? Starać mu się nie podpaść, okazać szacunek i zejść z oczu. Albo się z nim zaprzyjaźnić. Why not?
"Nigdy nie powiedziałem, że to w porządku. Mój świat nie jest czarno-biały, nie składa się z tego, co dobre i złe. Twój też nie powinien taki być. Nasz świat to tylko lepsze i gorsze, mrok jaśniejszy i ciemniejszy. Tak jest lepiej."
Wbrew pozorom, Percy to nie tylko kolorowa maska za którą czai się bariera furii, chroniąca jego puste i bezbarwne wnętrze. Bo choć nijaki i bezosobowy, to nawet ktoś taki jak on ma coś więcej do zaoferowania niż tylko pusty szkielet. Pozyskuje znajomych nie po to by ich po nocach mordować, lecz by mieć informacje jakie pozyskuje prowadząc niezobowiązującą rozmowę czy też zwyczajnie plotkując. Nawet takie ucieleśnienie zła jak on, potrzebuje kogoś do towarzystwa. Takiego kogoś przy kim może udawać normalnego jak również kogoś przy kim będzie mógł pokazać swoją naturę. On nie ma podwójnego charakteru. Jego maski są częścią niego, nie musi wysilać się z udawaniem. Ba! On to uwielbia. Uwielbia być normalnym.
"A we mnie samym wilki dwa
Oblicze dobra, oblicze zła
Walczą ze sobą nieustannie
Wygrywa ten którego karmię."
- Czy naprawdę każdy myśli, że jestem tylko i wyłącznie mordercą w kolorowej masce? Hola, hola! Jeszcze jestem zdrowy na umyśle, a moja maska wcale nie jest tylko ładną ozdobą. Została stworzona z tego co kiedyś straciłem i już nigdy nie odzyskam. Jednak jakie są podstawy by twierdzić, że to przelekramowana sztuczka? To była część mnie, nie należąca już do mnie, ale usilnie zatrzymana na mojej twarzy. Taki byłbym gdyby nie przeszłość. Czy to więc umieszcza mnie w kategorii zwykłych kłamców? To, że potrafię zabić kiedy chcę i co chcę nie ma teraz znaczenia. Morderstwo musi mieć motyw. -
- Mój sztuczny uśmiech większość ludzi bierze za całkowicie naturalny. Pewnie ktoś mógłby spytać po co przybieram maskę kiedy nie mam złych zamiarów? Bo nie potrafię inaczej. Mógłbym mieć dobre intencje i mówić chłodnym czyli normalnym głosem, co skutkowało by wzmożoną ostrożnością. O wiele lepszy efekt daje maska i sztuczny uśmiech. Proste. A to, że nie mam zawsze dobrych intencji i potrafię w tedy używać maski to już inna sprawa. -
"Und der Haifisch der hat Tränen // Rekin też płacze
Und die laufen vom Gesicht // Łzy spływają po twarzy
Doch der Haifisch lebt im Wasser // Lecz rekin żyje w wodzie
So die Tränen sieht man nicht. // Dlatego ich nie widać."
Powoli brniemy dalej. Percy to osobnik z poczuciem humoru, które posiada nie tylko jego maska, ale wszystkie warstwy składające się na jego osobę. Humor zwyczajny, który karmi się sucharami i dowcipami. Humor czarny, czerpiący uciechę ze "zła". Humor będący formą sarkazmu i ironii. Wszystkie rodzaje w jednym! Na twarzy tego młodzieńca może i gości sztuczny uśmiech, albo wręcz przeciwnie - jego twarz jest niczym wykuta z kamienia, ale to wcale nie odzwierciedla tego co dzieje się w jego wnętrzu. A dzieje się wiele. Percy często bije się z myślami, sprzecznymi sygnałami, które wysyła jego mózg. Tak jakby jego puste wnętrze chciało zapełnić się jakimiś pozytywnymi emocjami, które zniszczą jego maskę na tysiące drobnych kawałeczków. Bo nie będzie mu już potrzebna. Z drugiej strony jest tym kim jest. Wychowanie, przyzwyczajenie i strach przed odkryciem, spychają wszelkie pozytywne myśli i uczucia na granicę świadomości. Są w jego podświadomości, a wątpliwości jest coraz więcej. Nie potrafi odpowiadać na własne pytania i nie może oczekiwać, że oświecenie nagle na niego spadnie. Psychika w kawałkach, zakryta maską. Tak wiele skryte za jednym uśmiechem. Cała przeszłość. Wszystkie myśli. Wątpliwości. Strach.
A przecież człowiek to stworzenie stadne. Potrzebuje towarzystwa. Uczuć. I choćby wychowywać go na mordercę, kłamcę i samotnika to podświadomie będzie dążyć do kontaktów z drugim człowiekiem. W każdym razie tak jest w jego przypadku.
"I'm an angel with a shotgun // Jestem aniołem ze strzelbą,
Fighting till' the war's won // Walczę, dopóki nie wygram wojny,
I don't care if heaven won't take me back. // Nie dbam o to, czy niebo weźmie mnie z powrotem."
Otóż ktoś będący Perseuszem, nie może być mikroskopijny i chuderlawym kujonem z zerowym pojęciem o walce, prawda? Prawda. Percy jest wysportowanym chłopakiem, jak już było wspomniane, lekko masochistyczne skłonności zaowocowały długimi ćwiczeniami. A ćwiczenia mają to do siebie, że zazwyczaj coś po nich zostaje. A biorąc pod uwagę przeszłość Percy'ego właściwie szlifowały jego umiejętności. Chłopak ten uwielbia sport i wysiłek fizyczny, ale nie w postaci nudnej siatkówki czy piłki nożnej. Bo gdzie mu się to przyda? Percy od najmłodszych lat wykazywał wręcz niezdrowe zainteresowanie względem walki, przemocy i broni. Może miało na to wpływ otoczenie w jakim dorastał. W każdym razie decyzja o szkoleniu nie należała do niego, a do osób postronnych, które uwielbiały bawić się cudzym życiem. Przeszedł Piekło na ziemi, które zmieniło mu psychikę, charakter i w ogóle go całego. Stał się silniejszy, ale niestabilny. Teraz już nic na to nie poradzisz. Ma walkę we krwi, w instynkcie, w odruchach bezwarunkowych, a może i genach? Percy potrafi walczyć wręcz jak i bronią, którą w jego rękach może stać się wszystko. W walce charakteryzuje go pomysłowość, spryt i kocie ruchy. Walka to dla niego coś w czym jest na prawdę dobry. Coś w czym czuje się pewnie. Coś gdzie nie potrzeba mu sztucznych uśmiechów. Coś w czym czuje, że żyje. Coś gdzie jest sobą, nie maską, nie furią, nie bezosobową pustką, tylko Perseuszem.
Nie zawsze wygrywa, nie zawsze wychodzi bez szwanku, ale mimo to kocha walczyć.
Historia:
"My name is hatred of the reasons we both know."
"Me imię to nienawiść z powodów, które oboje znamy."
Perseusz urodził się jeszcze w czasie gdy wszystko było normalne w niewielkiej miejscowości pod górami. Niestety, gdy był niemowlęciem nastał "koniec świata". Wszystko zostało zniszczone. Miasteczko w którym się urodził, zdążyło przeżyć kataklizm. Rzeki z gór nie niosły tak dużo szkodliwych substancji, jak te płynące w miastach. Dalekie położenie od cywilizacji i mała ilość ludzi, utrudniała przenoszenie się epidemii. Nic jednak nie mogło powstrzymać mutacji zwierząt i niektórych ludzi. Mieszkańcy wykształcili własną strukturę, dzięki zorganizowaniu. Wzniesiono barykadę, ocalałe rośliny pilnie chroniono podobnie jak zwierzęta. Gromadzono zapasy i wodę pitną. Całej społeczności dowodził Ksiądz z miejscowej parafii, oraz mężczyzna, którego zaczęto nazywać Sułtanem. Wszyscy mimo trudnych warunków starali się żyć w miarę normalnie. Niestety było to niemożliwe. Ochotnicy podjęli się zadania bronienia wioski. Nazywali się Strażnikami bądź Łowcami. Do ich zadań należało zabijanie dzikich i zmutowanych zwierząt i ludzi. W takim świecie dorastał Percy. Jego matką była Hana (jap. kwiat), rudowłosa kobieta o błękitnych oczach, a ojcem Halt, ciemnowłosy mężczyzna o prawie czarnych oczach w dodatku Łowca. Niby mógł stać się chłopakiem zdrowym psychicznie, lojalnym i uczciwym. Niestety prawda jest trochę inna. Halt był ogólnie szanowanym człowiekiem, doskonałym wojownikiem i zabójcą. Jednakże na tle kontaktów towarzyskich wypadał źle, wręcz fatalnie. Zupełnie tak jakby nigdy nie schodził z pola bitwy, a poza akcją nie potrafił odnaleźć się w życiu. Hana była osobą łatwo dostosowującą się do nowego środowiska, miłą acz ostrożną i nieufną. Tylko z pozoru idealną i nieskazitelnie dobrą. Można więc stwierdzić, iż Perseusz otrzymał w prezencie dość ciekawe geny, które z pewnością zagrały duża rolę w jego charakterze. To jednak nie wszystko. Jak wiadomo charakter to nie tylko geny. Osobowość kształtuje się głównie przez otoczenie i wychowanie. Po Percym od dnia jego narodzin spodziewano się tylko dwóch rzeczy: urody matki i umiejętności ojca. Z rozkazu Księdza i Sułtana miał skrócone dzieciństwo, już od najmłodszych lat miał być traktowany jako uczeń. Siedział wśród o wiele starszych dzieci, ucząc się tego co oni - sztuki walki i zabijania mutantów. Jego niezwykle chłonny umysł, był zwyczajnie zbyt młody by poradzić sobie z takimi treningami. Był najmłodszym uczniem i jak można się domyślić, pozostali nie zamierzali traktować go jak równego sobie. Wyzwiska, dokuczanie, bójki i samotność, ciągnęły się za Perseuszem przez długi czas. W ten właśnie sposób na jego serduszku pojawiła się pierwsza ciemna rysa.
"My name is empty cause you drained away the love."
"Me imię to pusty, bo wysączyłaś całą miłość."
Perseusz rósł i powoli spełniał wszelkie wymagania. Był sprytny, silny, zabójczy i do tego przystojny. Co z tego? Był też chamski, arogancki i agresywny. Nie krył się z niczym, a jako taki szacunek okazywał tylko względem swoich rodziców. Nic więc dziwnego, że syn Sułtana - Albert widział w nim zagrożenie. Właśnie, kim był Albert? Odpowiedź brzmi: miał odziedziczyć wioskę po ojcu, a przy tym był nijaki i zdawał sobie z tego sprawę. Niewielki. Nieszczególnie inteligentny, nie był też uzdolniony w żadnej innej dziedzinie. Jedynak, o włosach barwy brudnej marchewki i małych szarych oczkach, cztery lata starszy od Perseusza. Od urodzenia z niepokojem obserwował rozwój Percy'ego. Wiele razy próbował namówić ojca by coś z nim zrobił. Nie przyniosło to jednak żadnych skutków. Mimo paskudnego charakteru, jakim odznaczał się Percy, cała wioska była z niego dumna. Cieszyła się, że ma idealnego wojownika - co z tego, że zabójcę i chama? Wielu rodziców chciało wydać za niego swoje córki, licząc na specjalne względy. Jednakże Percy nie przejawiał zainteresowania na tym punkcie. Odpowiedź leży w tym, iż nikt nie brał pod uwagę jego wieku. Był za młody by myśleć o takich sprawach. A to, że wyglądał na więcej lat niż miał w rzeczywistości, nie miało znaczenia, jeśli chodzi o psychikę. Tłum go męczył. Wiecznie wlepione w niego ślepia, pełne aprobaty słowa, uprzejme uśmiechy ... miał ochotę od tego uciec, chciał by go nie zauważali. Nie cierpiał gdy wszyscy traktowali go jak bóstwo. Zaczął więc coraz bardziej się cofać, oddalać, uciekać ... Coraz więcej czasu spędzał w samotności bądź z ojcem, którego darzył szacunkiem i który był jego nauczycielem. Mogło by się wydawać, że Halt i Hana są jedynymi osobami, które traktują go normalnie. Nie licząc morderczych treningów. Ale i tak było to lepsze od wpatrzonego weń tłumu. I tak oto Percy wyrósł na samotnika, który nie lubi być w centrum uwagi.
"My name is screaming like the sound of your heart failing."
"Moje imię to krzyczący, jak dźwięk twego serca które zawiodło."
Albert miał dość. Jego ojciec był wpatrzony w Percy'ego jak w obrazek. Wychwalał go jako chlubę wioski i łechtał swoje ego, mówiąc, iż wszystko za sprawą jego decyzji. Nikt nie zauważył zmian w zachowaniu młodzieńca. Ot jeszcze jedno dziwactwo i tyle. Stosunek wieśniaków do syna Halta nie zmienił się ani odrobinę. Albert zaciskał zęby w bezsilnej złości. Chciał za wszelką cenę zmyć z powierzchni ziemi, tego przemądrzałego bobka. W jego główce zaczął formować się plan. Coraz częściej spędzał czas na treningach, a nie sam na sam z dziewczynami. Miał on jeden cel - wyeliminować Percy'ego, a jako, że nikt nie przyznawał mu racji, musiał zrobić to sam. Tymczasem Perseusza z rzadka widywano w centrum wioski i prawie nigdy w pobliżu innych. Większość czasu spędzał sam bądź na treningach. Teoretycznie mógł już skończyć treningi i tylko od czasu do czasu coś tam poćwiczyć. Jednak na wszelkie takie propozycje odpowiadał "nie". Jego wyobcowanie zaowocowało tym, iż nie zauważył knowań Alberta. Był zupełnie nieprzygotowany, gdy wracając wieczorem po męczącym treningu natknął się na syna Sułtana, który powiedział jedynie - Wyzywam cię na pojedynek, Perseuszu synu Halta. - W młodym chłopaku krew się zagotowała, a zmęczenie minęło momentalnie. Ten wypierdek chciał z nim konkurować?! Z sadystycznym uśmieszkiem przyjął wyzwanie. Wynik był dość oczywisty. Percy zmęczony treningiem, który prowadził od rana do wieczora, marzący o czymś do picia i słodkim śnie. Oraz Albert, wypoczęty, ciężko trenujący od kilku dni, czekający na tę chwilę i mający element zaskoczenia. Percy miał znaczącą przewagę. Walka była krótka, lecz brutalna. Perseusz w pierwszym starciu darował życie poturbowanemu Albertowi, lecz ten nie chciał na tym poprzestać. Krzyknął, że mają walczyć na śmierć i życie. A więc co mu pozostało? Minutę później ziemia przesiąkła krwią. Całe zajście widziało zaledwie kilka osób, w tym Halt. Zdawkowo kiwnął głową synowi z lekkim uśmiechem i zniknął w plątaninie domów. Natomiast inni wcale nie byli zadowoleni. Morderstwo to morderstwo. Ich spojrzenia dotąd pełne zachwytu i uwielbienia, zaczęły ujawniać strach i niechęć. Percy dręczony od tygodni tamtymi dobrymi spojrzeniami od pierwszego wejrzenia zakochał się w tych złych. Na jego twarzy wychynął uśmiech prawdziwego sadysty i mordercy, którym się stał tamtego wieczora.
"My name is loco like the motive that betrayed me."
"Moje imię to szaleństwo, jak powód Twojej zdrady."
Sielanka nie trwa nigdy wiecznie. Gdy Perseusz miał piętnaście lat na jego wioskę napadła zorganizowana grupa z "Miasta". Najeźdźcy nie spodziewali się tak zorganizowanej i skutecznej obrony ze strony wieśniaków. Jednak, po chwilowej przewadze zdobytej zaskoczeniem, wioska zaczęła upadać. Strażnicy i Łowcy nigdy nie byli zbyt liczni, a ich broń stanowiły noże, sztylety, łuki i rzeczy, które można znaleźć w niewielkim miasteczku, prawie wsi. Nie mieli zbyt wielkich szans przeciw mniej zorganizowanej, aczkolwiek lepiej uzbrojonej chordzie, której przewagę dawały pistolety. Wielu ludzi zginęło po obu stronach, a wieśniaków wzięto do niewoli. Perseusz widział jak jego ojciec ginie raniąc śmiertelnie pięciu przeciwników i nie daje rady szóstemu. Jego matka zginęła również bohaterską śmiercią, przyjmując na siebie cios, który miał zabić Percy'ego. Kiedy wojna się skończyła w pierwszej kolejności zabito Księdza i Sułtana, a resztę wzięto do niewoli. Osobno dziewczęta i kobiety oraz chłopców i mężczyzn. Percy nie mógł zbyt wiele zrobić ze związanymi rękoma, bez broni i otoczony. W mieście czekała na niego niewolnicza praca, której chcąc nie chcąc musiał się poddać. Początkowy opór został stłumiony batami, które poraniły mu plecy, brzuch, nogi i ręce. Nie miał konkretnej pracy. Raz miał coś czyścić, począwszy od zamiatania ulic aż po czyszczenie toalet. Innym razem miał zajmować się usługiwaniem wyżej postawionym ludziom. W końcu znalazł posadę u kata, który wymierzał "sprawiedliwość". Jego zajęciem była pomoc człowiekowi, który katował i zabijał ludzi. Wieczne oglądanie cierpienia i słuchanie krzyków konających ludzi, uodporniło go na cudze cierpienie. Jego właściciel był z początku niezadowolony, że niewolnikowi praca nie przysparza cierpienia. Jednakże musiał przyznać, że chłopak dobrze sprawował się w swojej rol i jak dotąd nie popadł w szaleństwo, ani nie chciał popełnić samobójstwa. Zaczął go nawet lepiej traktować. Niestety, umarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Perseusza postanowił wziąć znajomy kata - rzeźnik. Percy musiał teraz mordować zwierzątka, patroszyć, wyrabiać skóry itd. Po pracy u kata, nie sprawiało mu to najmniejszych trudności. Los był jednak kapryśny. Grabarz budził lęk wśród ludzi, którzy omijali go szerokim łukiem. Podobno jego niewolnicy umierali w przeciągu tygodnia. Szukał kogoś wytrzymałego fizycznie i psychicznie. Rzeźnik nie mógł odpuścić takiej okazji. Sprzedał Perseusza za pokaźną sumkę. Chłopak musiał mieszkać na obrzeżach miasta, gdzie jego zadaniem stało się grzebanie zwłok. Ciężka praca wyrobiła w nim mięśnie, a styczność z umarłymi, wyrobiła w jego organizmie odporność. Pracował u grabarza ponad miesiąc. Nie próżnował przez ten czas - mieszkanie na obrzeżach umożliwiło mu ucieczkę. Po czasie przygotowań, cierpliwie czekał na nastanie północy. Aż w końcu nadeszła odpowiednia pora. Uciekł.
"My name is searching since you stole my only soul."
"Me imię to szukający, odkąd ukradłaś mą jedyną duszę."
Perseusz włóczył się po świecie, szukając swojego miejsca na Ziemi. Niestety, zdawało się, że ono nie istnieje. Chłopak wciąż w podróży, zwiedził dobry kawałek świata. Aż w końcu natrafił na niewielką grupę ludzi, która starała się przeżyć i walczyć z mutantami. Przyjęli go w swoje szeregi, dali mu ubranie, broń oraz jedzenie i dach nad głową. Grupa ta była wiecznie w podróży, codziennie nocowali w innym miejscu, a do tego rządziła się swoimi twardymi prawami. Perseusz na nowo podjął trening, gdyż w czasie prawie trzyletniego pobytu stracił formę i wychudł. Rok zajął mu powrót do formy, nauczenie się na powrót walki oraz strzelania z pistoletu. Nie wiadomo kiedy, zżył się ze swoimi maskami, przez co ludzie mu ufali. Został jednym z najlepszych wojowników. I poczuł coś czego nigdy nie czuł ... lojalność.
Nad Percym ciążyło jakieś fatum. I tym razem to co polubił, zostało mu odebrane. Tym razem przez potężną grupę mutantów. Wszyscy zginęli, mutanci i ludzie, prócz niego. Znów musiał rodzić sobie sam i włóczyć się po świecie. Przeżył wiele, stał się mądrzejszy, mniej narwany i bardziej cierpliwy. To właśnie w tedy stał się częścią otoczenia, był niewidzialny, był wszystkim i jednocześnie nikim. I tak jego charakter został ukształtowany. Proces dobiegł końca.
"My name is revenge and I’m here to save my name."
"Moje imię to zemsta i jestem tu by ocalić me imię."
Był samotnym wilkiem, przemierzającym wymarłą krainę. Aż w końcu natrafił na Ligę. Organizację, która zajmuje się walką. Bez zbędnych oporów postanowił dołączyć. Prócz poczucia bezpieczeństwa, powodowała nim chęć zemsty. Wzięcia odwetu na tych parszywcach, którzy zabili mu rodzinę i zniszczyli świat.
Krewni: "Zostawili po sobie takie rany, które miały nigdy się nie zabliźnić."
Partner: "Związki to sznury. Miłość to pętla."
Login: sowa38
Imię: Perseusz
Pseudonim/przydomek: Percy, Czarny Żniwiarz
Wiek: 20 lat, a wygląda na 18 - 19.
Płeć: Mężczyzna
Przynależność: Liga
Aparycja: Percy to wysoki, szczupły i wysportowany chłopak, umięśniony, lecz nie do przesady. Waga odpowiednia do wzrostu i budowy, choć bliżej nieznana. Perseusz posiada czarne proste włosy oraz ciemnoniebieskie oczy. Do jego cery w żadnym wypadku nie pasuje określenie "blada", aczkolwiek nie jest jakoś bardzo ciemna. To chyba oczywiste, że jego ciało zdobią blizny. Kilka mniejszych, wyglądających jak ugryzienie psa, na lewej łydce. Trzy blizny wyglądające jak ślady po szponach, idące od lewej łopatki w dół, lekko po skosie, ku prawemu boku. Do tego pozioma cienka blizna, znajdująca się tuż pod lewym żebrem. Zazwyczaj chodzi ubrany w jeansy i białą koszulę. Jego drugi strój od "brudnej roboty" składa się z: czarnej, przylegającej do ciała koszulki z krótkim rękawem (gdy jest ciepło) bądź czarnego, przylegającego do ciała ubrania, kształtem przypominającego golf, aczkolwiek stworzonego z lekkiego materiału (gdy jest zimno). Posiada też czarne spodnie, przypominające jeansy, aczkolwiek bardziej elastyczne i wygodne. Do tego obowiązkowo czarne rękawiczki, płaszcz w barwach zielono - czarnych z kołnierzem, oraz maska. Maska zakrywa całą jego twarz, zostawiając tylko otwory na oczy. Jest biała z namalowaną fioletową błyskawicą przecinającą prawe oko, oraz z "uśmiechem" który zastygł w neutralnym wyrazie. Do tego pod płaszczem na ubraniu trzyma pasy (dwa idące przez ramiona jak szelki, łączą się z jednym przeciągniętym dookoła jego ciała). To one skrywają jego broń. Przy pasku od spodni, skryta jest kieszeń, oraz posiada pas na lewym udzie, również z kieszenią.
Bez Płaszcza: http://oi27.tinypic.com/2d934b5.jpg
Maska i
Broń: http://38.media.tumblr.com/81f94e5c49d8fe0c5de1c0757dca8f11/tumblr_ndul7iXskY1rbrys3o1_500.gif
Charakter:
"Całe dobro przemija i całe zło przemija, a my nie możemy nic zrobić, żeby zmienić cokolwiek albo kogokolwiek. A już w najmniejszym stopniu samych siebie."
Perseusz jest doskonałym aktorem. Maski, które nosił, stały się z biegiem czasu jego częścią od której nie sposób się uwolnić. Jego środek jest zimny niczym hartowana stal, otoczony miękką i z pozoru ciepłą powłoką. Spróbuj jej tylko dotknąć, a przekonasz się, że zamiast ciepła poczujesz żywy ogień. Mieszaninę furii i sztuczności, kłamstwa i nieszczerych uśmiechów, od których roi się w życiu Percy'ego. Ten chłopak tylko z pozoru jest sympatyczny.
"Piękne kłamstwa. Kłamstwa, które nosimy tak długo, że już nie pamiętamy, co jest pod nimi."
Sztuczne uśmiechy, pozostaną sztuczne, tak samo jak jego zimne spojrzenie, przeszywające kogoś innego na wylot. Nie można uznać go za osobnika honorowego czy lojalnego. Ważny jest dla niego, tylko i wyłącznie własny grzbiet, którego nie będzie dla innych ryzykował. Ten człowiek to zagadka, bo jak coś takiego może przemierzać nasz nieskończenie dobry świat? Może udaje mu się to dzięki teatrzykowi jaki potrafi odegrać? Percy to morderca bez żadnych skrupułów, nie zawaha się zabić kogoś innego, oczywiście każde morderstwo musi mieć motyw. Nie zabija pierwszego lepszego przechodnia. Perseusz jest trochę sadystą ... i masochistą. Własny ból, również sprawami mu coś w rodzaju przyjemności. Dlatego trenuje, puki nie padnie na ziemię, ledwo żywy. Dojść z nim do porozumienia jest zadziwiająco łatwo ... ale czy to będzie prawdziwe porozumienie?
"Mogę zabić ciebie, ale dla ciebie zabijać nie będę."
On zawsze ma gdzieś swoje "ale", nawet jeśli go nie powie. W kontaktach jego stopione z nim maski, przydają się, nadając mu czasem wyraz sztucznego zaufania czy też uprzejmości. Nawet wprawne oko będzie miało problem z rozróżnieniem co jest sztuczne a co prawdziwe, bo Percy jest uszyty z kłamstw i podchodów, słodkich uśmiechów w ciemną noc, nim cię zamorduje z zimną krwią. On nie zlituje się nad nikim, dziewczyna, chłopak, dziecko ... jeśli będzie mu to na rękę zrobi to. Nie zabija bez powodu, jednak dla niego wiele rzeczy może być powodem. Jak wytrzymać z tymże osobnikiem? Starać mu się nie podpaść, okazać szacunek i zejść z oczu. Albo się z nim zaprzyjaźnić. Why not?
"Nigdy nie powiedziałem, że to w porządku. Mój świat nie jest czarno-biały, nie składa się z tego, co dobre i złe. Twój też nie powinien taki być. Nasz świat to tylko lepsze i gorsze, mrok jaśniejszy i ciemniejszy. Tak jest lepiej."
Wbrew pozorom, Percy to nie tylko kolorowa maska za którą czai się bariera furii, chroniąca jego puste i bezbarwne wnętrze. Bo choć nijaki i bezosobowy, to nawet ktoś taki jak on ma coś więcej do zaoferowania niż tylko pusty szkielet. Pozyskuje znajomych nie po to by ich po nocach mordować, lecz by mieć informacje jakie pozyskuje prowadząc niezobowiązującą rozmowę czy też zwyczajnie plotkując. Nawet takie ucieleśnienie zła jak on, potrzebuje kogoś do towarzystwa. Takiego kogoś przy kim może udawać normalnego jak również kogoś przy kim będzie mógł pokazać swoją naturę. On nie ma podwójnego charakteru. Jego maski są częścią niego, nie musi wysilać się z udawaniem. Ba! On to uwielbia. Uwielbia być normalnym.
"A we mnie samym wilki dwa
Oblicze dobra, oblicze zła
Walczą ze sobą nieustannie
Wygrywa ten którego karmię."
- Czy naprawdę każdy myśli, że jestem tylko i wyłącznie mordercą w kolorowej masce? Hola, hola! Jeszcze jestem zdrowy na umyśle, a moja maska wcale nie jest tylko ładną ozdobą. Została stworzona z tego co kiedyś straciłem i już nigdy nie odzyskam. Jednak jakie są podstawy by twierdzić, że to przelekramowana sztuczka? To była część mnie, nie należąca już do mnie, ale usilnie zatrzymana na mojej twarzy. Taki byłbym gdyby nie przeszłość. Czy to więc umieszcza mnie w kategorii zwykłych kłamców? To, że potrafię zabić kiedy chcę i co chcę nie ma teraz znaczenia. Morderstwo musi mieć motyw. -
- Mój sztuczny uśmiech większość ludzi bierze za całkowicie naturalny. Pewnie ktoś mógłby spytać po co przybieram maskę kiedy nie mam złych zamiarów? Bo nie potrafię inaczej. Mógłbym mieć dobre intencje i mówić chłodnym czyli normalnym głosem, co skutkowało by wzmożoną ostrożnością. O wiele lepszy efekt daje maska i sztuczny uśmiech. Proste. A to, że nie mam zawsze dobrych intencji i potrafię w tedy używać maski to już inna sprawa. -
"Und der Haifisch der hat Tränen // Rekin też płacze
Und die laufen vom Gesicht // Łzy spływają po twarzy
Doch der Haifisch lebt im Wasser // Lecz rekin żyje w wodzie
So die Tränen sieht man nicht. // Dlatego ich nie widać."
Powoli brniemy dalej. Percy to osobnik z poczuciem humoru, które posiada nie tylko jego maska, ale wszystkie warstwy składające się na jego osobę. Humor zwyczajny, który karmi się sucharami i dowcipami. Humor czarny, czerpiący uciechę ze "zła". Humor będący formą sarkazmu i ironii. Wszystkie rodzaje w jednym! Na twarzy tego młodzieńca może i gości sztuczny uśmiech, albo wręcz przeciwnie - jego twarz jest niczym wykuta z kamienia, ale to wcale nie odzwierciedla tego co dzieje się w jego wnętrzu. A dzieje się wiele. Percy często bije się z myślami, sprzecznymi sygnałami, które wysyła jego mózg. Tak jakby jego puste wnętrze chciało zapełnić się jakimiś pozytywnymi emocjami, które zniszczą jego maskę na tysiące drobnych kawałeczków. Bo nie będzie mu już potrzebna. Z drugiej strony jest tym kim jest. Wychowanie, przyzwyczajenie i strach przed odkryciem, spychają wszelkie pozytywne myśli i uczucia na granicę świadomości. Są w jego podświadomości, a wątpliwości jest coraz więcej. Nie potrafi odpowiadać na własne pytania i nie może oczekiwać, że oświecenie nagle na niego spadnie. Psychika w kawałkach, zakryta maską. Tak wiele skryte za jednym uśmiechem. Cała przeszłość. Wszystkie myśli. Wątpliwości. Strach.
A przecież człowiek to stworzenie stadne. Potrzebuje towarzystwa. Uczuć. I choćby wychowywać go na mordercę, kłamcę i samotnika to podświadomie będzie dążyć do kontaktów z drugim człowiekiem. W każdym razie tak jest w jego przypadku.
"I'm an angel with a shotgun // Jestem aniołem ze strzelbą,
Fighting till' the war's won // Walczę, dopóki nie wygram wojny,
I don't care if heaven won't take me back. // Nie dbam o to, czy niebo weźmie mnie z powrotem."
Otóż ktoś będący Perseuszem, nie może być mikroskopijny i chuderlawym kujonem z zerowym pojęciem o walce, prawda? Prawda. Percy jest wysportowanym chłopakiem, jak już było wspomniane, lekko masochistyczne skłonności zaowocowały długimi ćwiczeniami. A ćwiczenia mają to do siebie, że zazwyczaj coś po nich zostaje. A biorąc pod uwagę przeszłość Percy'ego właściwie szlifowały jego umiejętności. Chłopak ten uwielbia sport i wysiłek fizyczny, ale nie w postaci nudnej siatkówki czy piłki nożnej. Bo gdzie mu się to przyda? Percy od najmłodszych lat wykazywał wręcz niezdrowe zainteresowanie względem walki, przemocy i broni. Może miało na to wpływ otoczenie w jakim dorastał. W każdym razie decyzja o szkoleniu nie należała do niego, a do osób postronnych, które uwielbiały bawić się cudzym życiem. Przeszedł Piekło na ziemi, które zmieniło mu psychikę, charakter i w ogóle go całego. Stał się silniejszy, ale niestabilny. Teraz już nic na to nie poradzisz. Ma walkę we krwi, w instynkcie, w odruchach bezwarunkowych, a może i genach? Percy potrafi walczyć wręcz jak i bronią, którą w jego rękach może stać się wszystko. W walce charakteryzuje go pomysłowość, spryt i kocie ruchy. Walka to dla niego coś w czym jest na prawdę dobry. Coś w czym czuje się pewnie. Coś gdzie nie potrzeba mu sztucznych uśmiechów. Coś w czym czuje, że żyje. Coś gdzie jest sobą, nie maską, nie furią, nie bezosobową pustką, tylko Perseuszem.
Nie zawsze wygrywa, nie zawsze wychodzi bez szwanku, ale mimo to kocha walczyć.
Historia:
"My name is hatred of the reasons we both know."
"Me imię to nienawiść z powodów, które oboje znamy."
Perseusz urodził się jeszcze w czasie gdy wszystko było normalne w niewielkiej miejscowości pod górami. Niestety, gdy był niemowlęciem nastał "koniec świata". Wszystko zostało zniszczone. Miasteczko w którym się urodził, zdążyło przeżyć kataklizm. Rzeki z gór nie niosły tak dużo szkodliwych substancji, jak te płynące w miastach. Dalekie położenie od cywilizacji i mała ilość ludzi, utrudniała przenoszenie się epidemii. Nic jednak nie mogło powstrzymać mutacji zwierząt i niektórych ludzi. Mieszkańcy wykształcili własną strukturę, dzięki zorganizowaniu. Wzniesiono barykadę, ocalałe rośliny pilnie chroniono podobnie jak zwierzęta. Gromadzono zapasy i wodę pitną. Całej społeczności dowodził Ksiądz z miejscowej parafii, oraz mężczyzna, którego zaczęto nazywać Sułtanem. Wszyscy mimo trudnych warunków starali się żyć w miarę normalnie. Niestety było to niemożliwe. Ochotnicy podjęli się zadania bronienia wioski. Nazywali się Strażnikami bądź Łowcami. Do ich zadań należało zabijanie dzikich i zmutowanych zwierząt i ludzi. W takim świecie dorastał Percy. Jego matką była Hana (jap. kwiat), rudowłosa kobieta o błękitnych oczach, a ojcem Halt, ciemnowłosy mężczyzna o prawie czarnych oczach w dodatku Łowca. Niby mógł stać się chłopakiem zdrowym psychicznie, lojalnym i uczciwym. Niestety prawda jest trochę inna. Halt był ogólnie szanowanym człowiekiem, doskonałym wojownikiem i zabójcą. Jednakże na tle kontaktów towarzyskich wypadał źle, wręcz fatalnie. Zupełnie tak jakby nigdy nie schodził z pola bitwy, a poza akcją nie potrafił odnaleźć się w życiu. Hana była osobą łatwo dostosowującą się do nowego środowiska, miłą acz ostrożną i nieufną. Tylko z pozoru idealną i nieskazitelnie dobrą. Można więc stwierdzić, iż Perseusz otrzymał w prezencie dość ciekawe geny, które z pewnością zagrały duża rolę w jego charakterze. To jednak nie wszystko. Jak wiadomo charakter to nie tylko geny. Osobowość kształtuje się głównie przez otoczenie i wychowanie. Po Percym od dnia jego narodzin spodziewano się tylko dwóch rzeczy: urody matki i umiejętności ojca. Z rozkazu Księdza i Sułtana miał skrócone dzieciństwo, już od najmłodszych lat miał być traktowany jako uczeń. Siedział wśród o wiele starszych dzieci, ucząc się tego co oni - sztuki walki i zabijania mutantów. Jego niezwykle chłonny umysł, był zwyczajnie zbyt młody by poradzić sobie z takimi treningami. Był najmłodszym uczniem i jak można się domyślić, pozostali nie zamierzali traktować go jak równego sobie. Wyzwiska, dokuczanie, bójki i samotność, ciągnęły się za Perseuszem przez długi czas. W ten właśnie sposób na jego serduszku pojawiła się pierwsza ciemna rysa.
"My name is empty cause you drained away the love."
"Me imię to pusty, bo wysączyłaś całą miłość."
Perseusz rósł i powoli spełniał wszelkie wymagania. Był sprytny, silny, zabójczy i do tego przystojny. Co z tego? Był też chamski, arogancki i agresywny. Nie krył się z niczym, a jako taki szacunek okazywał tylko względem swoich rodziców. Nic więc dziwnego, że syn Sułtana - Albert widział w nim zagrożenie. Właśnie, kim był Albert? Odpowiedź brzmi: miał odziedziczyć wioskę po ojcu, a przy tym był nijaki i zdawał sobie z tego sprawę. Niewielki. Nieszczególnie inteligentny, nie był też uzdolniony w żadnej innej dziedzinie. Jedynak, o włosach barwy brudnej marchewki i małych szarych oczkach, cztery lata starszy od Perseusza. Od urodzenia z niepokojem obserwował rozwój Percy'ego. Wiele razy próbował namówić ojca by coś z nim zrobił. Nie przyniosło to jednak żadnych skutków. Mimo paskudnego charakteru, jakim odznaczał się Percy, cała wioska była z niego dumna. Cieszyła się, że ma idealnego wojownika - co z tego, że zabójcę i chama? Wielu rodziców chciało wydać za niego swoje córki, licząc na specjalne względy. Jednakże Percy nie przejawiał zainteresowania na tym punkcie. Odpowiedź leży w tym, iż nikt nie brał pod uwagę jego wieku. Był za młody by myśleć o takich sprawach. A to, że wyglądał na więcej lat niż miał w rzeczywistości, nie miało znaczenia, jeśli chodzi o psychikę. Tłum go męczył. Wiecznie wlepione w niego ślepia, pełne aprobaty słowa, uprzejme uśmiechy ... miał ochotę od tego uciec, chciał by go nie zauważali. Nie cierpiał gdy wszyscy traktowali go jak bóstwo. Zaczął więc coraz bardziej się cofać, oddalać, uciekać ... Coraz więcej czasu spędzał w samotności bądź z ojcem, którego darzył szacunkiem i który był jego nauczycielem. Mogło by się wydawać, że Halt i Hana są jedynymi osobami, które traktują go normalnie. Nie licząc morderczych treningów. Ale i tak było to lepsze od wpatrzonego weń tłumu. I tak oto Percy wyrósł na samotnika, który nie lubi być w centrum uwagi.
"My name is screaming like the sound of your heart failing."
"Moje imię to krzyczący, jak dźwięk twego serca które zawiodło."
Albert miał dość. Jego ojciec był wpatrzony w Percy'ego jak w obrazek. Wychwalał go jako chlubę wioski i łechtał swoje ego, mówiąc, iż wszystko za sprawą jego decyzji. Nikt nie zauważył zmian w zachowaniu młodzieńca. Ot jeszcze jedno dziwactwo i tyle. Stosunek wieśniaków do syna Halta nie zmienił się ani odrobinę. Albert zaciskał zęby w bezsilnej złości. Chciał za wszelką cenę zmyć z powierzchni ziemi, tego przemądrzałego bobka. W jego główce zaczął formować się plan. Coraz częściej spędzał czas na treningach, a nie sam na sam z dziewczynami. Miał on jeden cel - wyeliminować Percy'ego, a jako, że nikt nie przyznawał mu racji, musiał zrobić to sam. Tymczasem Perseusza z rzadka widywano w centrum wioski i prawie nigdy w pobliżu innych. Większość czasu spędzał sam bądź na treningach. Teoretycznie mógł już skończyć treningi i tylko od czasu do czasu coś tam poćwiczyć. Jednak na wszelkie takie propozycje odpowiadał "nie". Jego wyobcowanie zaowocowało tym, iż nie zauważył knowań Alberta. Był zupełnie nieprzygotowany, gdy wracając wieczorem po męczącym treningu natknął się na syna Sułtana, który powiedział jedynie - Wyzywam cię na pojedynek, Perseuszu synu Halta. - W młodym chłopaku krew się zagotowała, a zmęczenie minęło momentalnie. Ten wypierdek chciał z nim konkurować?! Z sadystycznym uśmieszkiem przyjął wyzwanie. Wynik był dość oczywisty. Percy zmęczony treningiem, który prowadził od rana do wieczora, marzący o czymś do picia i słodkim śnie. Oraz Albert, wypoczęty, ciężko trenujący od kilku dni, czekający na tę chwilę i mający element zaskoczenia. Percy miał znaczącą przewagę. Walka była krótka, lecz brutalna. Perseusz w pierwszym starciu darował życie poturbowanemu Albertowi, lecz ten nie chciał na tym poprzestać. Krzyknął, że mają walczyć na śmierć i życie. A więc co mu pozostało? Minutę później ziemia przesiąkła krwią. Całe zajście widziało zaledwie kilka osób, w tym Halt. Zdawkowo kiwnął głową synowi z lekkim uśmiechem i zniknął w plątaninie domów. Natomiast inni wcale nie byli zadowoleni. Morderstwo to morderstwo. Ich spojrzenia dotąd pełne zachwytu i uwielbienia, zaczęły ujawniać strach i niechęć. Percy dręczony od tygodni tamtymi dobrymi spojrzeniami od pierwszego wejrzenia zakochał się w tych złych. Na jego twarzy wychynął uśmiech prawdziwego sadysty i mordercy, którym się stał tamtego wieczora.
"My name is loco like the motive that betrayed me."
"Moje imię to szaleństwo, jak powód Twojej zdrady."
Sielanka nie trwa nigdy wiecznie. Gdy Perseusz miał piętnaście lat na jego wioskę napadła zorganizowana grupa z "Miasta". Najeźdźcy nie spodziewali się tak zorganizowanej i skutecznej obrony ze strony wieśniaków. Jednak, po chwilowej przewadze zdobytej zaskoczeniem, wioska zaczęła upadać. Strażnicy i Łowcy nigdy nie byli zbyt liczni, a ich broń stanowiły noże, sztylety, łuki i rzeczy, które można znaleźć w niewielkim miasteczku, prawie wsi. Nie mieli zbyt wielkich szans przeciw mniej zorganizowanej, aczkolwiek lepiej uzbrojonej chordzie, której przewagę dawały pistolety. Wielu ludzi zginęło po obu stronach, a wieśniaków wzięto do niewoli. Perseusz widział jak jego ojciec ginie raniąc śmiertelnie pięciu przeciwników i nie daje rady szóstemu. Jego matka zginęła również bohaterską śmiercią, przyjmując na siebie cios, który miał zabić Percy'ego. Kiedy wojna się skończyła w pierwszej kolejności zabito Księdza i Sułtana, a resztę wzięto do niewoli. Osobno dziewczęta i kobiety oraz chłopców i mężczyzn. Percy nie mógł zbyt wiele zrobić ze związanymi rękoma, bez broni i otoczony. W mieście czekała na niego niewolnicza praca, której chcąc nie chcąc musiał się poddać. Początkowy opór został stłumiony batami, które poraniły mu plecy, brzuch, nogi i ręce. Nie miał konkretnej pracy. Raz miał coś czyścić, począwszy od zamiatania ulic aż po czyszczenie toalet. Innym razem miał zajmować się usługiwaniem wyżej postawionym ludziom. W końcu znalazł posadę u kata, który wymierzał "sprawiedliwość". Jego zajęciem była pomoc człowiekowi, który katował i zabijał ludzi. Wieczne oglądanie cierpienia i słuchanie krzyków konających ludzi, uodporniło go na cudze cierpienie. Jego właściciel był z początku niezadowolony, że niewolnikowi praca nie przysparza cierpienia. Jednakże musiał przyznać, że chłopak dobrze sprawował się w swojej rol i jak dotąd nie popadł w szaleństwo, ani nie chciał popełnić samobójstwa. Zaczął go nawet lepiej traktować. Niestety, umarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Perseusza postanowił wziąć znajomy kata - rzeźnik. Percy musiał teraz mordować zwierzątka, patroszyć, wyrabiać skóry itd. Po pracy u kata, nie sprawiało mu to najmniejszych trudności. Los był jednak kapryśny. Grabarz budził lęk wśród ludzi, którzy omijali go szerokim łukiem. Podobno jego niewolnicy umierali w przeciągu tygodnia. Szukał kogoś wytrzymałego fizycznie i psychicznie. Rzeźnik nie mógł odpuścić takiej okazji. Sprzedał Perseusza za pokaźną sumkę. Chłopak musiał mieszkać na obrzeżach miasta, gdzie jego zadaniem stało się grzebanie zwłok. Ciężka praca wyrobiła w nim mięśnie, a styczność z umarłymi, wyrobiła w jego organizmie odporność. Pracował u grabarza ponad miesiąc. Nie próżnował przez ten czas - mieszkanie na obrzeżach umożliwiło mu ucieczkę. Po czasie przygotowań, cierpliwie czekał na nastanie północy. Aż w końcu nadeszła odpowiednia pora. Uciekł.
"My name is searching since you stole my only soul."
"Me imię to szukający, odkąd ukradłaś mą jedyną duszę."
Perseusz włóczył się po świecie, szukając swojego miejsca na Ziemi. Niestety, zdawało się, że ono nie istnieje. Chłopak wciąż w podróży, zwiedził dobry kawałek świata. Aż w końcu natrafił na niewielką grupę ludzi, która starała się przeżyć i walczyć z mutantami. Przyjęli go w swoje szeregi, dali mu ubranie, broń oraz jedzenie i dach nad głową. Grupa ta była wiecznie w podróży, codziennie nocowali w innym miejscu, a do tego rządziła się swoimi twardymi prawami. Perseusz na nowo podjął trening, gdyż w czasie prawie trzyletniego pobytu stracił formę i wychudł. Rok zajął mu powrót do formy, nauczenie się na powrót walki oraz strzelania z pistoletu. Nie wiadomo kiedy, zżył się ze swoimi maskami, przez co ludzie mu ufali. Został jednym z najlepszych wojowników. I poczuł coś czego nigdy nie czuł ... lojalność.
Nad Percym ciążyło jakieś fatum. I tym razem to co polubił, zostało mu odebrane. Tym razem przez potężną grupę mutantów. Wszyscy zginęli, mutanci i ludzie, prócz niego. Znów musiał rodzić sobie sam i włóczyć się po świecie. Przeżył wiele, stał się mądrzejszy, mniej narwany i bardziej cierpliwy. To właśnie w tedy stał się częścią otoczenia, był niewidzialny, był wszystkim i jednocześnie nikim. I tak jego charakter został ukształtowany. Proces dobiegł końca.
"My name is revenge and I’m here to save my name."
"Moje imię to zemsta i jestem tu by ocalić me imię."
Był samotnym wilkiem, przemierzającym wymarłą krainę. Aż w końcu natrafił na Ligę. Organizację, która zajmuje się walką. Bez zbędnych oporów postanowił dołączyć. Prócz poczucia bezpieczeństwa, powodowała nim chęć zemsty. Wzięcia odwetu na tych parszywcach, którzy zabili mu rodzinę i zniszczyli świat.
Krewni: "Zostawili po sobie takie rany, które miały nigdy się nie zabliźnić."
Partner: "Związki to sznury. Miłość to pętla."
Login: sowa38
niedziela, 26 czerwca 2016
http://smaklata.blogspot.com/
http://img11.deviantart.net/396a/i/2013/248/2/3/darker_than_black____le_and_hei_by_tejama-d6l4zis.png
http://orig14.deviantart.net/2707/f/2010/195/c/d/darker_than_black___hei_by_antijowy.png
http://orig00.deviantart.net/eb54/f/2009/362/6/a/hei_stamp_by_kamishu.png
http://orig00.deviantart.net/ca54/f/2008/194/2/e/ice_cream_by_master_deus.gif
https://67.media.tumblr.com/1e45e8bcf77e9ffd5ccd5d7a76a27264/tumblr_nwjg8jJFTa1sfyp69o2_500.gif
http://pa1.narvii.com/6122/6af5d91808bcf5a471cdb30cc88848b5d856538c_hq.gif
http://data.whicdn.com/images/79455509/original.gif
http://66.media.tumblr.com/tumblr_mcb6ynR2wX1ruf6qeo1_500.gif
Motto: "Gdzieś w każdym z nas niezłomny duch,
Wiedzie nas do walki w bezimienny grób,
Nie czekaj laurów, nie czekaj braw,
Jedyną nagrodą kpina i piach."
Imię: Perseusz Lee.
Jak widać posiada dwa imiona, przy czym używa skrótu od tego pierwszego - Percy.
Nazwisko: Grant
Wiek: 18 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Demon
Wygląd zewnętrzny:
~ wzrost: 195
~ waga: Odpowiednia
~ cechy charakterystyczne: Ano, kilka blizn się znajdzie. Głównie na plecach. I na lewej łydce (Rapier go ząbkami udziabała, jak była mała).
~ kolor oczu Dark Blue
~ kolor włosów Black
Orientacja: Aseksualny/Hetero
Cechy Charakteru:
"Całe dobro przemija i całe zło przemija, a my nie możemy nic zrobić, żeby zmienić cokolwiek albo kogokolwiek. A już w najmniejszym stopniu samych siebie."
Perseusz jest doskonałym aktorem. Maski, które nosił, stały się z biegiem czasu jego częścią od której nie sposób się uwolnić. Jego środek jest zimny niczym hartowana stal, otoczony miękką i z pozoru ciepłą powłoką. Spróbuj jej tylko dotknąć, a przekonasz się, że zamiast ciepła poczujesz żywy ogień. Mieszaninę furii i sztuczności, kłamstwa i nieszczerych uśmiechów, od których roi się w życiu Percy'ego. Ten chłopak tylko z pozoru jest sympatyczny.
"Piękne kłamstwa. Kłamstwa, które nosimy tak długo, że już nie pamiętamy, co jest pod nimi."
Sztuczne uśmiechy, pozostaną sztuczne, tak samo jak jego zimne spojrzenie, przeszywające kogoś innego na wylot. Nie można uznać go za osobnika honorowego czy lojalnego. Ważny jest dla niego, tylko i wyłącznie własny grzbiet, którego nie będzie dla innych ryzykował. Ten człowiek to zagadka, bo jak coś takiego może przemierzać nasz nieskończenie dobry świat? Może udaje mu się to dzięki teatrzykowi jaki potrafi odegrać? Percy to morderca bez żadnych skrupułów, nie zawaha się zabić kogoś innego, oczywiście każde morderstwo musi mieć motyw. Nie zabija pierwszego lepszego przechodnia. Perseusz jest trochę sadystą ... i masochistą. Własny ból, również sprawami mu coś w rodzaju przyjemności. Dlatego trenuje, puki nie padnie na ziemię, ledwo żywy. Dojść z nim do porozumienia jest zadziwiająco łatwo ... ale czy to będzie prawdziwe porozumienie?
"Mogę zabić ciebie, ale dla ciebie zabijać nie będę."
On zawsze ma gdzieś swoje "ale", nawet jeśli go nie powie. W kontaktach jego stopione z nim maski, przydają się, nadając mu czasem wyraz sztucznego zaufania czy też uprzejmości. Nawet wprawne oko będzie miało problem z rozróżnieniem co jest sztuczne a co prawdziwe, bo Percy jest uszyty z kłamstw i podchodów, słodkich uśmiechów w ciemną noc, nim cię zamorduje z zimną krwią. On nie zlituje się nad nikim, dziewczyna, chłopak, dziecko ... jeśli będzie mu to na rękę zrobi to. Nie zabija bez powodu, jednak dla niego wiele rzeczy może być powodem. Jak wytrzymać z tymże osobnikiem? Starać mu się nie podpaść, okazać szacunek i zejść z oczu. Albo się z nim zaprzyjaźnić. Why not?
"Nigdy nie powiedziałem, że to w porządku. Mój świat nie jest czarno-biały, nie składa się z tego, co dobre i złe. Twój też nie powinien taki być. Nasz świat to tylko lepsze i gorsze, mrok jaśniejszy i ciemniejszy. Tak jest lepiej."
Wbrew pozorom, Percy to nie tylko kolorowa maska za którą czai się bariera furii, chroniąca jego puste i bezbarwne wnętrze. Bo choć nijaki i bezosobowy, to nawet ktoś taki jak on ma coś więcej do zaoferowania niż tylko pusty szkielet. Pozyskuje znajomych nie po to by ich po nocach mordować, lecz by mieć informacje jakie pozyskuje prowadząc niezobowiązującą rozmowę czy też zwyczajnie plotkując. Nawet takie ucieleśnienie zła jak on, potrzebuje kogoś do towarzystwa. Takiego kogoś przy kim może udawać normalnego jak również kogoś przy kim będzie mógł pokazać swoją naturę. On nie ma podwójnego charakteru. Jego maski są częścią niego, nie musi wysilać się z udawaniem. Ba! On to uwielbia. Uwielbia być normalnym.
"A we mnie samym wilki dwa
Oblicze dobra, oblicze zła
Walczą ze sobą nieustannie
Wygrywa ten którego karmię."
- Czy naprawdę każdy myśli, że jestem tylko i wyłącznie mordercą w kolorowej masce? Hola, hola! Jeszcze jestem zdrowy na umyśle, a moja maska wcale nie jest tylko ładną ozdobą. Została stworzona z tego co kiedyś straciłem i już nigdy nie odzyskam. Jednak jakie są podstawy by twierdzić, że to przelekramowana sztuczka? To była część mnie, nie należąca już do mnie, ale usilnie zatrzymana na mojej twarzy. Taki byłbym gdyby nie przeszłość. Czy to więc umieszcza mnie w kategorii zwykłych kłamców? To, że potrafię zabić kiedy chcę i co chcę nie ma teraz znaczenia. Morderstwo musi mieć motyw. -
- Mój sztuczny uśmiech większość ludzi bierze za całkowicie naturalny. Pewnie ktoś mógłby spytać po co przybieram maskę kiedy nie mam złych zamiarów? Bo nie potrafię inaczej. Mógłbym mieć dobre intencje i mówić chłodnym czyli normalnym głosem, co skutkowało by wzmożoną ostrożnością. O wiele lepszy efekt daje maska i sztuczny uśmiech. Proste. A to, że nie mam zawsze dobrych intencji i potrafię w tedy używać maski to już inna sprawa. -
"Und der Haifisch der hat Tränen // Rekin też płacze
Und die laufen vom Gesicht // Łzy spływają po twarzyDoch der Haifisch lebt im Wasser // Lecz rekin żyje w wodzie
So die Tränen sieht man nicht. // Dlatego ich nie widać."
Powoli brniemy dalej. Percy to osobnik z poczuciem humoru, które posiada nie tylko jego maska, ale wszystkie warstwy składające się na jego osobę. Humor zwyczajny, który karmi się sucharami i dowcipami. Humor czarny, czerpiący uciechę ze "zła". Humor będący formą sarkazmu i ironii. Wszystkie rodzaje w jednym! Na twarzy tego młodzieńca może i gości sztuczny uśmiech, albo wręcz przeciwnie - jego twarz jest niczym wykuta z kamienia, ale to wcale nie odzwierciedla tego co dzieje się w jego wnętrzu. A dzieje się wiele. Percy często bije się z myślami, sprzecznymi sygnałami, które wysyła jego mózg. Tak jakby jego puste wnętrze chciało zapełnić się jakimiś pozytywnymi emocjami, które zniszczą jego maskę na tysiące drobnych kawałeczków. Bo nie będzie mu już potrzebna. Z drugiej strony jest tym kim jest. Wychowanie, przyzwyczajenie i strach przed odkryciem, spychają wszelkie pozytywne myśli i uczucia na granicę świadomości. Są w jego podświadomości, a wątpliwości jest coraz więcej. Nie potrafi odpowiadać na własne pytania i nie może oczekiwać, że oświecenie nagle na niego spadnie. Psychika w kawałkach, zakryta maską. Tak wiele skryte za jednym uśmiechem. Cała przeszłość. Wszystkie myśli. Wątpliwości. Strach.
A przecież człowiek to stworzenie stadne. Potrzebuje towarzystwa. Uczuć. I choćby wychowywać go na mordercę, kłamcę i samotnika to podświadomie będzie dążyć do kontaktów z drugim człowiekiem. W każdym razie tak jest w jego przypadku.
"I'm an angel with a shotgun // Jestem aniołem ze strzelbą,
Fighting till' the war's won // Walczę, dopóki nie wygram wojny,
I don't care if heaven won't take me back. // Nie dbam o to, czy niebo weźmie mnie z powrotem."
Porzućmy może temat psychiki Percy'ego, bo w końcu nie tylko do niej ogranicza się jego osoba. Pora na rozmowę o czymś innym. Przyjemniejszym do czytania i łatwiejszym do zrozumienia.
O walce i te pe.
Otóż ktoś będący Perseuszem, nie może być mikroskopijny i chuderlawym kujonem z zerowym pojęciem o walce, prawda? Prawda. Percy jest wysportowanym chłopakiem, jak już było wspomniane, lekko masochistyczne skłonności zaowocowały długimi ćwiczeniami. A ćwiczenia mają to do siebie, że zazwyczaj coś po nich zostaje. A biorąc pod uwagę przeszłość Percy'ego (której specjalnie tu nie napiszę ^^) właściwie szlifowały jego umiejętności. Chłopak ten uwielbia sport i wysiłek fizyczny, ale nie w postaci nudnej siatkówki czy piłki nożnej. Bo gdzie mu się to przyda? Percy od najmłodszych lat wykazywał wręcz niezdrowe zainteresowanie względem walki, przemocy i broni. Może miało na to wpływ otoczenie w jakim dorastał. W każdym razie decyzja o szkoleniu nie należała do niego, a do osób postronnych, które uwielbiały bawić się cudzym życiem. Przeszedł Piekło na ziemi, które zmieniło mu psychikę, charakter i w ogóle go całego. Stał się silniejszy, ale niestabilny. Teraz już nic na to nie poradzisz. Ma walkę we krwi, w instynkcie, w odruchach bezwarunkowych, a może i genach? Percy potrafi walczyć wręcz jak i bronią, którą w jego rękach może stać się wszystko. W walce charakteryzuje go pomysłowość, spryt i kocie ruchy. Walka to dla niego coś w czym jest na prawdę dobry. Coś w czym czuje się pewnie. Coś gdzie nie potrzeba mu sztucznych uśmiechów. Coś w czym czuje, że żyje. Coś gdzie jest sobą, nie maską, nie furią, nie bezosobową pustką, tylko Perseuszem.
Nie zawsze wygrywa, nie zawsze wychodzi bez szwanku, ale mimo to kocha walczyć.
Głos: Shinedown - My Name (amv Darker Than Black)
https://www.youtube.com/watch?v=VRLP4AXU0H4
Praca/Klasa: Zwiadowca
Przedmioty: Do szkoły już nie chodzi, ale ma za sobą: Walkę wręcz, Obsługę broni białej, Nauki o zwierzątkach i latanie na smokach, Czarną Magię.
Smok/stworzenie magiczne:
http://orig15.deviantart.net/c6af/f/2014/012/9/f/smaug_by_mondfalke-d71y4ct.jpg
Rapier to duża smoczyca, o niebezpiecznym błysku w złotych ślepiach, opływowej i zwinnej sylwetce, a przede wszystkim wielkich skrzydłach, dzięki którym jej lot można porównać do lotu Nocnej Furii. Jest on gładki, szybki i nie wymagający zbyt wielu machnięć skrzydłami. Rapier ma charakterek i smocze poczucie humoru. Nie potrafi mówić, ani porozumiewać się telepatycznie, jednakże te braki nadrabia świetna mimika pyska, doskonale odwzorowująca ludzkie emocje. W przeciwieństwie do typowego smoka nie zieje ogniem, a błyskawicami ze śladowymi ilościami ognia. Jej ulubioną bronią jest ogon, który choć bez kolców, świetnie spełnia rolę bicza. Do tego dodajmy śnieżnobiałe kły, rozdwojony szorstki jak u kota język i skrzydła, zakończone szponami - choć posiada cztery łapy i nie musi podpierać się skrzydłami. Łuski smoczycy w dzień zdają się być ciemnoczerwone, za to w nocy zmieniają się na granat w odcieniu nocnego nieba. W obu przypadkach są matowe i stopniowo ciemnieją od brzucha ku górze, by przekształcić się w prawie czarną pręgę na kręgosłupie. Rapier nie posiada kolców, ani żadnych wypustek. Jej ciało jest pokryte gładkimi, niewielkimi łuskami, które może zjeżyć na karku i ogonie, tak jak rozzłoszczony kot. Do tego jej smukły łeb, zdobią rogi. Trzy duże pary, umieszczone w górnej części głowy oraz dwanaście mniejszych, znajdujących się na bokach pyska i brodzie (na samym spodzie pyska i gardle łuski są gładkie). Rogi są w tym samym kolorze co łuski i zdają się być stworzone z tej samej materii, choć po prawdzie są kośćmi wyrastającymi bezpośrednio z czaszki. Rapier może jeść ryby, mięso, jaja, mleko i owoce, z czego uwielbia węgorze, kozie mleko i jabłka. Ogólnie lubi jeść. I lubi swojego pana, choć okazuje to w dziwny sposób. Do tego bywa zazdrosna (najczęściej o pana), nie znosi zostawać długo sama, choć nie przepada za towarzystwem a szczególnie obcymi. Często ma focha, ale szybko jej mija. Potrafi udziabać, podrapać i przetrącić ogonem, więc miejcie się na baczności, bo uwielbia dominować nad innymi.
Umiejętności: Czymś co wyróżnia Perseusza z tłumu jest jego refleks - cud, miód i orzeszki. Zaraz po nim jest równowaga, zwinność, siła i szybkość. Refleks bardzo przydaje mu się podczas walki, gdzie odparowanie ciosu bądź jego uniknięcie, może decydować o życiu lub śmierci. Percy jest wysportowanym chłopakiem, więc z podstawowymi umiejętnościami nie jest u niego źle, aczkolwiek do osiągnięcia szczytu jeszcze długa droga. Niemniej jest jeszcze coś. Umiejętności, które nabył wskutek długich i ciężkich treningów. Mam tu na myśli sztukę kamuflażu, pozwalającą mu zniknąć w mroku oraz ciche, wręcz bezszelestne poruszanie się. Warto też wspomnieć o tym, że potrafi posługiwać się większością broni, aczkolwiek przy sobie nosi dwa sztylety na metalowym sznurze. Do tego uwielbia strzelać z łuku. I jak to powtarzał jego mistrz, a teraz on sam "Łuk bez cięciwy to tylko jeszcze jedna rzecz do dźwigania, łuk naciągnięty to broń." oraz "Zwykły łucznik doskonali się tak długo, aż zacznie trafiać. Lecz zwiadowca ćwiczy, dopóki nie przestanie chybiać!" Do tego jest demonem, choć w sumie nie tak do końca. Może 25% ludzkiej krwi w nim płynie, jeśli nie więcej. Pozostałe procenty daje mu możliwość korzystania z mocy. Percy panuje nad elektrycznością, a w jego umiejętności można wliczyć pozbawienie budynku prądu, porażenie kogoś prądem tak by stracił przytomność albo umarł ... Do tego w chwili korzystania z mocy, jego ciało okrywa niebieska aura, a źrenice święcą czerwienią. Aha i szybciej dochodzi do siebie niż zwykły śmiertelnik. Długowieczny i prawie nieśmiertelny.
Rodzina: "Zostawili po sobie takie rany, które miały nigdy się nie zabliźnić."
- Tatuś, demon, mistrzu - Halt.
- Mamcia, półdemon, mistrzyni - Hana
Zauroczenie: "Związki to sznury. Miłość to pętla."
Partner: Tak jak wyżej.
Inne zdjęcia:
Percy bez płaszcza
http://i27.tinypic.com/2d934b5.jpg
Podczas używania mocy
http://orig14.deviantart.net/2707/f/2010/195/c/d/darker_than_black___hei_by_antijowy.png
http://pa1.narvii.com/6122/6af5d91808bcf5a471cdb30cc88848b5d856538c_hq.gif
https://67.media.tumblr.com/1e45e8bcf77e9ffd5ccd5d7a76a27264/tumblr_nwjg8jJFTa1sfyp69o2_500.gif
Percy vs Percy
http://images5.fanpop.com/image/photos/30700000/l-darker-than-black-30738600-500-352.jpg
http://data.whicdn.com/images/79455509/original.gif
http://orig00.deviantart.net/eb54/f/2009/362/6/a/hei_stamp_by_kamishu.png
http://orig00.deviantart.net/ca54/f/2008/194/2/e/ice_cream_by_master_deus.gif
Inne informacje:
- Przy pierwszym kontakcie będzie chciał się zaprzyjaźnić, albo pozostać w neutralnych stosunkach. Nie chce mieć wrogów z ludzi, którzy mogą mu się przydać. Aczkolwiek nie będzie nachalny, nie ma też mowy o podlizywaniu się.
- Nie cierpi pustaków, zwykłych plastików czy też nadętych egoistów z zerowym poziomem inteligencji. Cukierkowych panienek też nie.
- Tylko w ostateczności odkrywa przed innymi, że jest demonem.
- Dobry w walce. Bójki są u niego na poziomie dziennym, aczkolwiek sam z siebie nie szuka zaczepki.
- Uwielbia jeść. Nie ma żadnej alergii na jedzenie, ani też nie stroni od słodyczy. Mało wybredny.
- Potrafi gotować na poziomie znośnym. Przydało by mu się więcej praktyki.
- Zazwyczaj chodzi ubrany w jeansy i białą koszulę. Jego drugi strój od "brudnej roboty" składa się z: czarnej, przylegającej do ciała koszulki z krótkim rękawem (gdy jest ciepło) bądź czarnego, przylegającego do ciała ubrania, kształtem przypominającego golf, aczkolwiek stworzonego z lekkiego materiału (gdy jest zimno). Posiada też czarne spodnie, przypominające jeansy, aczkolwiek bardziej elastyczne i wygodne. Do tego obowiązkowo czarne rękawiczki, płaszcz w barwach zielono - czarnych z kołnierzem, oraz maska. Maska zakrywa całą jego twarz, zostawiając tylko otwory na oczy. Jest biała z namalowaną fioletową błyskawicą przecinającą prawe oko, oraz z "uśmiechem" który zastygł w neutralnym wyrazie. Do tego pod płaszczem na ubraniu trzyma pasy (dwa idące przez ramiona jak szelki, łączą się z jednym przeciągniętym dookoła jego ciała). To one skrywają jego broń. Przy pasku od spodni, skryta jest kieszeń, oraz posiada pas na lewym udzie, również z kieszenią.
- Broń to nic innego jak dwa sztylety, które są rozdwojone (nie mają środka, tylko równoległe ostrza). Dzięki temu może chwycić i złamać broń przeciwnika. Do tego są dobrze wyważone, oraz przewodzą prąd. To samo tyczy się metalowych sznurów, połączonych ze sztyletami.
- Uwielbia świeże powietrze i naturę. Rzadko kiedy siedzi w domu, a zobaczenie go przed telewizorem to cud. Posiada komórkę z tych dawniejszych modeli - nie dotykowych oraz laptopa, który kurzy się na biurku.
- Mieszkanie urządzone prosto, stawiające na użyteczność niż wygodę. Czyste, nie ma czym robić bałaganu.
- Perfekcjonista w walce, a w życiu codziennym robi tak by było mu wygodnie.
- Szanuje naturę, lubi zwierzaczki, szczególnie te groźne.
Kontakt: sowa38 [Howrse] bulteriersowa@gmail.com [Autora, proszę, jeśli można :3]
sobota, 25 czerwca 2016
https://www.google.pl/search?tbm=isch&tbs=rimg%3ACcXZEgLX31gKIjgcCeBCFcIx3DT5hSFiQ1fJk_1kTElUDpBvE-n13gnrzodnGks1KzBfqwLdnUw9Ee3ZpXP4Rrw84uCoSCRwJ4EIVwjHcETUPe7OYkTRGKhIJNPmFIWJDV8kRvLRryTq_10AsqEgmT-RMSVQOkGxFVEHGiVQSjhioSCcT6fXeCevOhEQBBhV0J7HpyKhIJ2caSzUrMF-oRV8qTPkPUpTMqEgnAt2dTD0R7dhEnhDa-BToENCoSCWlc_1hGvDzi4EexgUXGYtyln&q=noragami%20gif%20tumblr&ved=0ahUKEwi4k-PY0sPNAhXEZpoKHTzCDTQQ9C8ICQ&dpr=1&biw=1366&bih=643#imgdii=Ipk_k6H_HJChZM%3A%3BIpk_k6H_HJChZM%3A%3BrWJ5np2X8w-7ZM%3A&imgrc=Ipk_k6H_HJChZM%3A
[center]
[b]Miano[/b]: Perseusz Lee Grand. Po prostu Percy.
[b]Wiek[/b]: 13 lat z czego wygląda na 14 - 15.
[b]Rasa[/b]: Zmiennokształtny
[b]Płeć[/b]: No zgadnij.
[b]Wygląd[/b]: Percy to chłopak o szczupłej i wysportowanej sylwetce. Jest dość wysoki, przez co nieraz brany jest za starszego, niż jest w rzeczywistości. Jego charakterystyczną cechą są oczy. Błękitne z pionową źrenicą, jak u jakiegoś dzikiego zwierzęcia. W ułamku sekundy potrafią z przyjaznych zmienić się w chłodne bryły lodu z niebezpiecznym błyskiem. Idąc dalej tropem rzucających się w oczy rzeczy, natrafimy na włosy. Czarne, wręcz granatowe, nie sięgające nawet ramion a mimo to, jakby się uprzeć to można by je związać w coś na kształt kucyka. Percy wiąże je w sytuacjach gdy ich długość mogła by mu przeszkadzać np. podczas walki, gry ... Aczkolwiek zdarza się to rzadko. Percy posiada dość jasną cerę, w każdym razie nie można powiedzieć by był opalony. Jednakże nie jest też bardzo blada.
[b]Historia[/b]: tekst
[b]Charakter[/b]: tekst
[b]Zainteresowania*[/b]: tekst
[b]Rodzina*[/b]: tekst
[b]Przyjaciele*[/b]: teskt
[b]Wrogowie*[/b]: tekst
[b]Ekwipunek*[/b]: tekst
[b]Inne[/b]: tekst
---
[color=#186F82]Towarzysz[/color]: tekst
[color=#186F82]Specjalizacja[/color]: teskt
[color=#186F82]Moc specjalna[/color]: tekst
[color=#186F82]Rzeczy specjalne[/color]: tekst
[/center]
https://www.google.pl/search?tbm=isch&tbs=rimg%3ACcXZEgLX31gKIjgcCeBCFcIx3DT5hSFiQ1fJk_1kTElUDpBvE-n13gnrzodnGks1KzBfqwLdnUw9Ee3ZpXP4Rrw84uCoSCRwJ4EIVwjHcETUPe7OYkTRGKhIJNPmFIWJDV8kRvLRryTq_10AsqEgmT-RMSVQOkGxFVEHGiVQSjhioSCcT6fXeCevOhEQBBhV0J7HpyKhIJ2caSzUrMF-oRV8qTPkPUpTMqEgnAt2dTD0R7dhEnhDa-BToENCoSCWlc_1hGvDzi4EexgUXGYtyln&q=noragami%20gif%20tumblr&ved=0ahUKEwi4k-PY0sPNAhXEZpoKHTzCDTQQ9C8ICQ&dpr=1&biw=1366&bih=643#imgdii=Ipk_k6H_HJChZM%3A%3BIpk_k6H_HJChZM%3A%3BrWJ5np2X8w-7ZM%3A&imgrc=Ipk_k6H_HJChZM%3A
[center]
[b]Miano[/b]: Perseusz Lee Grand. Po prostu Percy.
[b]Wiek[/b]: 13 lat z czego wygląda na 14 - 15.
[b]Rasa[/b]: Zmiennokształtny
[b]Płeć[/b]: No zgadnij.
[b]Wygląd[/b]: Percy to chłopak o szczupłej i wysportowanej sylwetce. Jest dość wysoki, przez co nieraz brany jest za starszego, niż jest w rzeczywistości. Jego charakterystyczną cechą są oczy. Błękitne z pionową źrenicą, jak u jakiegoś dzikiego zwierzęcia. W ułamku sekundy potrafią z przyjaznych zmienić się w chłodne bryły lodu z niebezpiecznym błyskiem. Idąc dalej tropem rzucających się w oczy rzeczy, natrafimy na włosy. Czarne, wręcz granatowe, nie sięgające nawet ramion a mimo to, jakby się uprzeć to można by je związać w coś na kształt kucyka. Percy wiąże je w sytuacjach gdy ich długość mogła by mu przeszkadzać np. podczas walki, gry ... Aczkolwiek zdarza się to rzadko. Percy posiada dość jasną cerę, w każdym razie nie można powiedzieć by był opalony. Jednakże nie jest też bardzo blada.
[b]Historia[/b]: tekst
[b]Charakter[/b]: tekst
[b]Zainteresowania*[/b]: tekst
[b]Rodzina*[/b]: tekst
[b]Przyjaciele*[/b]: teskt
[b]Wrogowie*[/b]: tekst
[b]Ekwipunek*[/b]: tekst
[b]Inne[/b]: tekst
---
[color=#186F82]Towarzysz[/color]: tekst
[color=#186F82]Specjalizacja[/color]: teskt
[color=#186F82]Moc specjalna[/color]: tekst
[color=#186F82]Rzeczy specjalne[/color]: tekst
[/center]
czwartek, 16 czerwca 2016
https://stadobialykruk.blogspot.com/p/tereny.html
Wygląd: http://img09.deviantart.net/3caf/i/2008/212/8/6/husky_rogue_by_wolf_rik.jpg
Wygląd dorosły: http://orig12.deviantart.net/2864/f/2012/057/a/1/a187ea41a1ae8fe19dd3142eae17cee3-d4r1b51.jpg
Imię: Goodbye
Rasa: Kundel jak się patrzy. Biały w czarne łaty z dodatkiem brązu. Do tego nie ma ponad połowy ogona, został mu tylko kilkucentymetrowy kikut (dużo dłuższy od np. ściętego ogona dobermana).
Płeć: Pies
Wiek: 10 miesięcy
Data urodzenia: 1 lipca
Charakter: Goodbye był zmuszony szybko dorosnąć, choć mu się to nie do końca udało. Jak na szczeniaka przystało jest bardzo ciekawski, życie nauczyło go jednak nie być zbyt lekkomyślnym czy naiwnym. Z pewną dozą rezerwy podchodzi do rzeczy nowych i nieznanych. Ktoś mógł by powiedzieć, że pewne zdarzenia zabiły w nim szczeniaka. Jest to jednak nieprawda, bo choć ostrożny, nadal potrafi podejść do niektórych sytuacji ze szczenięcą naiwnością, co czasami kończy się dobrze. Good jest osobą cichą, milczącą i cierpliwą (jak na szczenięce standardy), tak więc dla niektórych dorosłych może być istnym kłębkiem futrzastej energii. Jednak jeśli pies miał już do czynienia z młodymi z łatwością dostrzeże różnice między nimi a Goodbye'em. Pies ten był zmuszony zrezygnować z pewnych szczenięcych przywilejów, po to by przeżyć. Musiał wyrzec się swojej energicznej, lekkomyślnej i ufnej natury, która każe młodym wszędzie wtykać nos i zupełnie nie uważać na niebezpieczeństwa. Jeśli już będzie zmuszony rozmawiać z obcym psem, polegać będzie na uprzejmości i uległości. Próba dominacji ze strony szczenięcia mogła by w najlepszym wypadku wywołać śmiech, a w najgorszym spowodować śmierć psiaka. Goodbye potrafi się jednak odgryźć. Nie jest typem, który da sobą dyktować. Poczekaj aż podrośnie! Bye zapowiada się na buntowniczego i dominującego osobnika, który choć sympatyczny, będzie największą zmorą osób, które mu podpadną. Jest niesamowicie pamiętliwy, a zemstę może odłożyć na później ... na przykład do czasu aż podrośnie i przybędzie mu mięśni, oraz siły. Gdzieś tam w środku, pragnie by ktoś się nim zaopiekował i zastąpił dotychczasową rodzinę. Nauczył życia. W głębi duszy tęskni za czasami, gdy mógł baraszkować z rodzeństwem, nie przejmując się niczym więcej od tego by przewrócić starszego o kilka minut brata. Teraz cały jego świat napędza jedno słowo: przeżyć. Good jako prawie roczne szczenię nie ma zbyt dużych uzdolnień jeśli chodzi o polowanie. Potrafi złapać jakąś małą, głupiutką mysz bądź inne chore i słabe zwierzątko, na przykład ptaka ze złamanym skrzydłem. Goodbye przejawia umiejętności doskonałej orientacji w terenie, choć na zupełnie nowym terytorium może być z początku lekko zagubiony. Nie jest przecież jasnowidzem. Jak dotąd przeżył, co może wskazywać iż jest wytrzymały, choć nie należy przesadzać. Na życie patrzy optymistycznie z dużą ilością nadziei na lepsze jutro. Rzadko zdarza mu się marudzić i narzekać na trudne warunki. Słowo "walka" budzi w nim mieszane uczucia. Bitwy są czymś normalnym w życiu każdego zwierzęcia, ich podstaw uczą się już jako szczeniaki, bawiąc się między sobą. Z drugiej strony walka zawsze przynosi śmierć. Giną tam różne psy z obu stron, a mały Goodbye nie chciał by już nikogo więcej stracić. Mimo to planuje objąć posadę związaną z walką i nieustanną czujnością. Jako młody pies ma przed sobą całe życie. Jego charakter może zmienić się z wiekiem, kiedy zacznie dorastać i patrzeć na świat zupełnie inaczej. Jednak mimo to Bye będzie wiernym i lojalnym przyjacielem, niechcącym skrzywdzić bliskich mu osób. To pies, który z łatwością może się przywiązać, jeśli ktoś okaże mu serce i przygarnie. Potrafi zachowywać się taktownie i kulturalnie, choć czasami widać wyraźne braki w kontaktach z innymi, których nabawił się podczas życia w samotności.
Zainteresowania: (Co lubi, a czego nie lubi robić, ulubiony kolor itp.)
Rodzina: Kocha i tęskni. A ty nie jesteś godzien poznać ich imion.
Marzenie: Przeżyć. W przyszłości chciałby zostać Strażnikiem albo Obrońcą.
Inne zdjęcia: https://66.media.tumblr.com/c7adc62504a945d4e3f4634dd72dfee1/tumblr_mzg8fswLLB1sgopr4o1_500.gif
http://img08.deviantart.net/5f06/i/2009/119/5/2/willow_by_wolf_rik.jpg
Właściciel: sowa38 [Howrse] ZewKrwi [Blogger i inne]
Od Goodbye'a
Ostrożnie stawiałem odwykłe od betonu łapy na twardym podłożu. Miasto wyglądało jak szkielet od dawna martwego zwierzęcia, które choć umarło nie było zupełnie opuszczone. Tak jak w padlinie robaki i grzyby, tak w mieście ludzie i mutanty toczyli nieustanną walkę o przeżycie. A pomiędzy tym wszystkim ja - pies z krwi i kości, szara plama na tle ciemnych ruin, które po swoim upadku, lekko odsłoniły niebo. Zatrzymałem się i spojrzałem do góry. Niebo przykrywała ciemna warstwa chmur, a w powietrzu unosił się zapach deszczu. Zastrzygłem uszami. Nie powinienem znajdować się w tym miejscu, nie powinienem nawet o nim myśleć. To była ruina bez przyszłości, mimo, że dwunogi starali się utrzymać ją przy życiu choćby do następnej wiosny. Wiedziałem, że to tylko próżna nadzieja, że to w końcu upadnie. A więc po co tu przyszedłem? Czyżbym chciał się pożegnać? Po raz ostatni usłyszeć stukot pazurów o czarny asfalt? Nie wiem. Zamrugałem niebieskimi oczami i spojrzałem dookoła. Znajdowałem się na jednej z większych ulic, a mimo to opuszczonej. Po bokach drogi stały zniszczone wraki samochodów, wszędzie wokół walały się śmieci i szkło z powybijanych okien. Do tego ten zapach - dym, bród, mocz i psujące się jedzenie. Mieszanka tak daleka od świeżego zapachu lasu i łąk. Nawet zbliżający się deszcz nie będzie w stanie oczyścić tego miejsca, choć z pewnością dzięki niemu powietrze nie będzie tak przesiąknięte tym smrodem. Mocniejszy podmuch wiatru porwał ze sobą szeleszczącą reklamówkę, która zrobiła fikołka nad jezdnią i znikła za jednym z budynków. Nie było sensu stać w miejscu. Tylko tego by brakowało, alby jakiś twór wyczuł mój zapach i wziął mnie za potencjalny posiłek. Zmusiłem zmęczone łapy do truchtu. Dawniej pokrywała je piękna biała sierść, teraz były szaro - brązowe i śmierdziały ludzkim miastem podobnie jak reszta mnie. Z pewnością musiałem wyglądać jak samotny szary cień, widmo przeszłości, które przemierza to miasto. Lekko zgarbiony o kroku pozbawionym typowej lekkości, zmęczony życiem na krawędzi. Nawet nie pies tylko szczenię. Nagle do moich uszu dotarł dźwięk potrącanej puszki. Szybko poderwałem głowę i spojrzałem w tamtym kierunku. Jakiś człowiek wyszedł z rozwalającego się budynku. Był chudy i wysoki, a podarte ubrania wisiały na nim niczym worki. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały - moje niebieskie i bystre, jego brązowe i mętne. Mężczyzna podniósł kamień i cisnął nim w moją stronę. Warknąłem i uciekłem. Nie było po co go atakować. Jeszcze bym się czymś zaraził.
środa, 15 czerwca 2016
Przyjrzałem się bliżej osobie, która rozpoczęła rozmowę. Był to średniej wielkości szczeniak, na oko w typie owczarka o brązowej sierści, a właściwie szczenięcym puszku. Nie umknęła mi reakcja na moje pytanie. Szczeniak wyglądał jakby próbował zamaskować strach z dość średnim skutkiem. Postanowiłem nie zwracać na to uwagi. Co z tego, że przejrzałem dość mizerną sztuczkę suczki? Była tylko szczenięciem, który w żaden sposób nie mógł mi zaszkodzić, a już szczególnie w tedy kiedy nie będzie miała żadnych argumentów przeciwko mnie. Tak. Bo choć była szczenięciem, to jednak mogła wywołać niemałe kłopoty, gdyby zechciała komuś opowiedzieć o moim udawaniu. Oczywiście nie było to nic z czym nie potrafił bym sobie poradzić, jednak po co niepotrzebnie ściągać uwagę? No właśnie. Po nic.
- Jestem.. - niby łapała oddech, a jednak miałem wrażenie, że się waha. - Alletun. - w końcu zdradziła mi swoje imię. Co prawda miałem spore wątpliwości czy w rzeczywistości się tak nazywa, ale musiałem udawać, że jej wierzę. W każdym razie mój wyraz pyska pozostał bez zmian.
- Ja jestem Kyler. - przedstawiłem się. - Jesteś tu sama? - dodałem. Ciekawe gdzie podziewa się jej rodzina? Najprawdopodobniej też pływa albo siedzi na plaży, w końcu niewielu rodziców puściło by szczeniaka samego na plażę. Lekko się zaśmiałem i spojrzałem na suczkę, która ... zareagowała co najmniej niezwyczajnie. Jej małe ciałko zaczęło się trząść, a z jej morki dobyły się ciche popiskiwania. Czyżbym wzbudzał aż taki strach u szczeniąt? Niby wiem, że nie mam ręki do dzieciaków, no ale to już zakrawało na paranoję. Czy naprawdę każdy myśli, że jestem tylko i wyłącznie mordercą w kolorowej masce? Hola, hola! Jeszcze jestem zdrowy na umyśle, a moja maska wcale nie jest tylko ładną ozdobą. Została stworzona z tego co kiedyś straciłem i już nigdy nie odzyskam. Jednak jakie są podstawy by twierdzić, że to przelekramowana sztuczka? To była część mnie, nie należąca już do mnie, ale usilnie zatrzymana na moim pysku. Taki byłbym gdyby nie przeszłość. Czy to więc umieszcza mnie w kategorii zwykłych kłamców? Nie chciałem szczeniakowi zrobić krzywdy. To, że potrafię zabić kiedy chcę i co chcę nie ma teraz znaczenia. Morderstwo musi mieć motyw, a czym naraziła mi się ta suczka? Zupełnie niczym!
- Ej, ej! Nie bój się! - powiedziałem szybko, spoglądając na nią trochę bardziej miękko. - To, że jestem duży i czarny nie znaczy, że chcę zrobić ci krzywdę! Tak wyglądają ci źli tylko w bajkach. - powiedziałem, starając się przybrać najbardziej normalny i miły uśmiech na jaki było mnie stać. A było mnie stać! Większość psów brała go za całkowicie naturalny. Pewnie ktoś mógłby spytać po co przybieram maskę kiedy nie mam złych zamiarów? Bo nie potrafię inaczej. Mógłbym mieć dobre intencje i mówić chłodnym czyli normalnym głosem, co skutkowało by wzmożoną ostrożnością. O wiele lepszy efekt daje maska i sztuczny uśmiech. Proste jak moje uszy. A to, że nie ma zawsze dobrych intencji i potrafię w tedy używać maski to już inna sprawa. Skierowałem spojrzenie niebieskich oczu na szczeniaka.
<Nutella?>
- Jestem.. - niby łapała oddech, a jednak miałem wrażenie, że się waha. - Alletun. - w końcu zdradziła mi swoje imię. Co prawda miałem spore wątpliwości czy w rzeczywistości się tak nazywa, ale musiałem udawać, że jej wierzę. W każdym razie mój wyraz pyska pozostał bez zmian.
- Ja jestem Kyler. - przedstawiłem się. - Jesteś tu sama? - dodałem. Ciekawe gdzie podziewa się jej rodzina? Najprawdopodobniej też pływa albo siedzi na plaży, w końcu niewielu rodziców puściło by szczeniaka samego na plażę. Lekko się zaśmiałem i spojrzałem na suczkę, która ... zareagowała co najmniej niezwyczajnie. Jej małe ciałko zaczęło się trząść, a z jej morki dobyły się ciche popiskiwania. Czyżbym wzbudzał aż taki strach u szczeniąt? Niby wiem, że nie mam ręki do dzieciaków, no ale to już zakrawało na paranoję. Czy naprawdę każdy myśli, że jestem tylko i wyłącznie mordercą w kolorowej masce? Hola, hola! Jeszcze jestem zdrowy na umyśle, a moja maska wcale nie jest tylko ładną ozdobą. Została stworzona z tego co kiedyś straciłem i już nigdy nie odzyskam. Jednak jakie są podstawy by twierdzić, że to przelekramowana sztuczka? To była część mnie, nie należąca już do mnie, ale usilnie zatrzymana na moim pysku. Taki byłbym gdyby nie przeszłość. Czy to więc umieszcza mnie w kategorii zwykłych kłamców? Nie chciałem szczeniakowi zrobić krzywdy. To, że potrafię zabić kiedy chcę i co chcę nie ma teraz znaczenia. Morderstwo musi mieć motyw, a czym naraziła mi się ta suczka? Zupełnie niczym!
- Ej, ej! Nie bój się! - powiedziałem szybko, spoglądając na nią trochę bardziej miękko. - To, że jestem duży i czarny nie znaczy, że chcę zrobić ci krzywdę! Tak wyglądają ci źli tylko w bajkach. - powiedziałem, starając się przybrać najbardziej normalny i miły uśmiech na jaki było mnie stać. A było mnie stać! Większość psów brała go za całkowicie naturalny. Pewnie ktoś mógłby spytać po co przybieram maskę kiedy nie mam złych zamiarów? Bo nie potrafię inaczej. Mógłbym mieć dobre intencje i mówić chłodnym czyli normalnym głosem, co skutkowało by wzmożoną ostrożnością. O wiele lepszy efekt daje maska i sztuczny uśmiech. Proste jak moje uszy. A to, że nie ma zawsze dobrych intencji i potrafię w tedy używać maski to już inna sprawa. Skierowałem spojrzenie niebieskich oczu na szczeniaka.
<Nutella?>
wtorek, 14 czerwca 2016
Quest#15 - Specjalny
Quest#15 - Specjalny
Opis: "Majowie mieli racje" Tylko te słowa przychodzą ci do głowy, gdy widzisz nadchodzącą katastrofę. Ludzie, całe sfory ludzi przyszły do zamku i wszędzie wywieszają jakieś niezrozumiałe tabliczki. Psy powoli są łapane, jeden po drugim. Część trafia do ludzkich domów, inni do schronisk, a niektórzy lądują na ulicy. Sfora jest w rozsypce. Straciliśmy dom, jedność nadzieje.... Jak to naprawić?
Pytanie, które powinny pojawić się w tekście:
~ Dlaczego ludzie tu przyszli?
~ Co stało się z twoją rodziną, alfami, betą i gammą??
~ Gdzie trafiłeś?
~ Ile tam zostałeś? Dobrze ci się tam żyło?
~ Czy zdarzyły się w między czasie jakieś przygody?
~ Jak znalazłeś inne psy ze sfory?
~ Jak odbiliście zamek? Czy w ogóle wam się udało?
~ Ile trwała ta rozsypka?
~ Co z twoim towarzyszem?
~ Czy coś się później zmieniło?
~ Jak ludzie znaleźli zamek? Jak się przed tym uchronić?
Długość opowiadania: Minimum 2000 słów.
Nagroda: doświadczenie: +60; złoto: +60
Dym wżerał się w mój nos, drażniąc całe drogi oddechowe. Moje nieugięte i chłodne niebieskie ślepia łzawiły od jego nadmiaru. Skąd wziął się ogień? I dlaczego do cholery, musiał być tak uciążliwy? Czyżbym trafił do Piekła? Może umarłem i moje ciało jest palone na stosie zwęglonych ciał innych psów? Zakaszlałem, ale odgłos zabrzmiał głucho i pusto, jakbym znajdował się w czymś co wycisza wszelkie dźwięki. Nagle coś zamajaczyło w kłębach ciemnego dymu, jakaś postać, a właściwie jej zarys. Człowiek.
~*~
Obudziłem się, gwałtownie wciągając powietrze - cudnie czyste, pachnące moją komnatą i niosące ze sobą delikatne nutki lasu. A więc to był tylko sen? Poniekąd ucieszyłem się z faktu, że nie uduszę się dymem. Z drugiej jednak strony ogarnął mnie dziwny niepokój. Dotąd nie miałem snów, a w każdym razie nie takich wyraźnych. Czasami tylko jakiś obraz majaczył na granicy mojego umysłu, który nie był zdolny zapamiętać go na przyszłość. Spowodować mógł to fakt, że rzadko zasypiałem naprawdę głęboko, zawsze pozostawając czujnym w razie ataku wroga. Nawet na Zamku Royal Dogs nie czułem się zupełnie bezpieczny. Oblizałem się po pysku, gdy doleciała do mnie ledwo wyczuwalna woń jedzenia, która przyfrunęła tu aż z jadalni. Nie zamierzałem marnować czasu na siedzeniu w łóżku i rozmyślaniu nad jakimś chorym snem. Energicznie zeskoczyłem z posłania i udałem się w kierunku jadalni. Nos podpowiadał mi, że to będzie smaczny posiłek. Minąłem kilkanaście komnat, skręcając w coraz to nowe korytarze, by w końcu dotrzeć do ogromnej sali w której unosił się zapach jedzenia. Dopiero teraz mogłem dokładnie wyczuć co będzie podane na śniadanie. Ustawiłem się w kolejce po swoją porcję, obserwując inne psy dla zabicia czasu. Większość osobników zachowywała się normalnie, jedli, śmiali się i rozmawiali. Mimo tego dało wyczuć się jakieś dziwne napięcie, a śmiech nie był tak radosny by nie rzec, że wręcz lekko podszyty nutkami strachu. Szczerze nie miałem pojęcia co było tego przyczyną. Być może wina pochodziła od strony pogody i ciśnienia, a może coś się stało, co wzbudziło w sforzanach niepokój? Niestety, jestem tylko zwykłym psem, bez żadnych nadnaturalnych zdolności do przewidywania przyszłości czy też wiedzy o wszystkim. Zwyczajnie nie miałem pojęcia i w sumie średnio mnie to obchodziło. Przecież nie mamy na zamku seryjnego mordercy, gdyż nie było żadnej, nawet najmniejszej plotki na ten temat. Kolejka szybko szła do przodu, więc nie musiałem długo czekać na posiłek. Na talerzu widniało smakowicie pachnące królicze mięso z warzywami i ziołami dla podkreślenia smaku. Usiadłem przy jednym ze stołów w centrum jadalni i zabrałem się za jedzenie. Mięso i warzywa znikły w kilka minut, a ja najedzony siedziałem jeszcze chwilę, omiatając pomieszczenie ciekawskim spojrzeniem. Starałem się sprawiać wrażenie miłego, towarzyskiego i godnego zaufania psa, lecz w rzeczywistości byłem bezdusznym mordercą o doskonałej masce i iście lisim sprycie, który nie raz ratował mi skórę. Zależało mi na dobrej opinii i ogólnym zaufaniu, które zatarły by większość niechęci czy podejrzliwości względem obcych. No chyba, że chciałem wylecieć ze sfory na zbity pysk. Rozejrzałem się dookoła, szukając wzrokiem jakiegoś psa, który mógłby podzielić się ze mną informacjami w postaci powtórzenia plotek czy też luźnej rozmowy. Niestety miałem pecha. Wszyscy siedzieli w zbitych grupkach, świetnie czując się we własnym towarzystwie i z pewnością niechętnie podeszli by do perspektywy przyjęcia w swoje grono kogoś nowego. No cóż, jak widać nie mam po co tu siedzieć. Wstałem od stołu i skierowałem się ku wyjściu. Korzystając z wolnej chwili chciałem trochę pozwiedzać okolicę. Co prawda zostałem już oprowadzony przez Malagę, która pokazała mi wszystko co powinienem wiedzieć by się nie zgubić. Jednakże teraz chciałem się zrelaksować w jakimś względnie miłym miejscu. Gdy tylko opuściłem zamkowe mury, poczułem nieznośny wręcz upał. Gorące powietrze było suche i nieruchome, a niebo było czyste i błękitne. Po krótkim namyśle zdecydowałem się na wycieczkę na plażę. Może tam znajdę trochę ochłody? Kiedy szedłem wzbijałem małe obłoczki kurzu podrywające się ze spękanej ziemi. Upał grzał mnie w grzbiet i po parunastu metrach zacząłem żałować, że jednak nie zostałem w chłodnych zamkowych murach. Moje gęste futro świetnie sprawdzało się w zimie, lecz było uciążliwe w czasie letnich upałów. Przyśpieszyłem do truchtu, pragnąc szybciej znaleźć się na miejscu.
~*~
Na plaży nie było najmniejszej oznaki wiatru, a morze było gładkie niczym powierzchnia lustra. Żółty piasek parzył mnie w poduszeczki łap, nie pozwalając na odpoczynek. Spojrzałem na błękitne morze i zerwałem się do biegu. A co mi tam, raz na jakiś czas można zaszaleć. W pełnym pędzie wbiegłem do wody i zatrzymałem się dopiero w tedy, kiedy dno zniknęło i mogłem swobodnie płynąć. Ach! Jaka ulga! Woda była tak przyjemnie chłodna i orzeźwiająca. Co prawda nie dało się jej napić przez duże stężenie soli, ale to mi w niczym nie przeszkadzało. Grunt to miły chłodek, który ogarnął moje ciało. Na plaży było kilka psów, choć większość tak jak ja wybrała wodę. Katem oka obserwowałem jak kilka młodzików próbuje się nawzajem wepchnąć pod wodę, jakieś dwa psy urządzają wyścigi, a jeszcze inna osoba weszła zaledwie do połowy łap i to najwidoczniej jej wystarczyło.
- Hej! - usłyszałem za sobą obcy głos. Z przyjacielskim wyrazem pyska obróciłem się w kierunku obcego psa.
- Cześć! - odpowiedziałem. - Jak się nazywasz? - zapytałem.
<Ktoś? Pies? Suczka? Mniej więcej ktoś normalny i przyjacielski.>
Opis: "Majowie mieli racje" Tylko te słowa przychodzą ci do głowy, gdy widzisz nadchodzącą katastrofę. Ludzie, całe sfory ludzi przyszły do zamku i wszędzie wywieszają jakieś niezrozumiałe tabliczki. Psy powoli są łapane, jeden po drugim. Część trafia do ludzkich domów, inni do schronisk, a niektórzy lądują na ulicy. Sfora jest w rozsypce. Straciliśmy dom, jedność nadzieje.... Jak to naprawić?
Pytanie, które powinny pojawić się w tekście:
~ Dlaczego ludzie tu przyszli?
~ Co stało się z twoją rodziną, alfami, betą i gammą??
~ Gdzie trafiłeś?
~ Ile tam zostałeś? Dobrze ci się tam żyło?
~ Czy zdarzyły się w między czasie jakieś przygody?
~ Jak znalazłeś inne psy ze sfory?
~ Jak odbiliście zamek? Czy w ogóle wam się udało?
~ Ile trwała ta rozsypka?
~ Co z twoim towarzyszem?
~ Czy coś się później zmieniło?
~ Jak ludzie znaleźli zamek? Jak się przed tym uchronić?
Długość opowiadania: Minimum 2000 słów.
Nagroda: doświadczenie: +60; złoto: +60
Dym wżerał się w mój nos, drażniąc całe drogi oddechowe. Moje nieugięte i chłodne niebieskie ślepia łzawiły od jego nadmiaru. Skąd wziął się ogień? I dlaczego do cholery, musiał być tak uciążliwy? Czyżbym trafił do Piekła? Może umarłem i moje ciało jest palone na stosie zwęglonych ciał innych psów? Zakaszlałem, ale odgłos zabrzmiał głucho i pusto, jakbym znajdował się w czymś co wycisza wszelkie dźwięki. Nagle coś zamajaczyło w kłębach ciemnego dymu, jakaś postać, a właściwie jej zarys. Człowiek.
~*~
Obudziłem się, gwałtownie wciągając powietrze - cudnie czyste, pachnące moją komnatą i niosące ze sobą delikatne nutki lasu. A więc to był tylko sen? Poniekąd ucieszyłem się z faktu, że nie uduszę się dymem. Z drugiej jednak strony ogarnął mnie dziwny niepokój. Dotąd nie miałem snów, a w każdym razie nie takich wyraźnych. Czasami tylko jakiś obraz majaczył na granicy mojego umysłu, który nie był zdolny zapamiętać go na przyszłość. Spowodować mógł to fakt, że rzadko zasypiałem naprawdę głęboko, zawsze pozostawając czujnym w razie ataku wroga. Nawet na Zamku Royal Dogs nie czułem się zupełnie bezpieczny. Oblizałem się po pysku, gdy doleciała do mnie ledwo wyczuwalna woń jedzenia, która przyfrunęła tu aż z jadalni. Nie zamierzałem marnować czasu na siedzeniu w łóżku i rozmyślaniu nad jakimś chorym snem. Energicznie zeskoczyłem z posłania i udałem się w kierunku jadalni. Nos podpowiadał mi, że to będzie smaczny posiłek. Minąłem kilkanaście komnat, skręcając w coraz to nowe korytarze, by w końcu dotrzeć do ogromnej sali w której unosił się zapach jedzenia. Dopiero teraz mogłem dokładnie wyczuć co będzie podane na śniadanie. Ustawiłem się w kolejce po swoją porcję, obserwując inne psy dla zabicia czasu. Większość osobników zachowywała się normalnie, jedli, śmiali się i rozmawiali. Mimo tego dało wyczuć się jakieś dziwne napięcie, a śmiech nie był tak radosny by nie rzec, że wręcz lekko podszyty nutkami strachu. Szczerze nie miałem pojęcia co było tego przyczyną. Być może wina pochodziła od strony pogody i ciśnienia, a może coś się stało, co wzbudziło w sforzanach niepokój? Niestety, jestem tylko zwykłym psem, bez żadnych nadnaturalnych zdolności do przewidywania przyszłości czy też wiedzy o wszystkim. Zwyczajnie nie miałem pojęcia i w sumie średnio mnie to obchodziło. Przecież nie mamy na zamku seryjnego mordercy, gdyż nie było żadnej, nawet najmniejszej plotki na ten temat. Kolejka szybko szła do przodu, więc nie musiałem długo czekać na posiłek. Na talerzu widniało smakowicie pachnące królicze mięso z warzywami i ziołami dla podkreślenia smaku. Usiadłem przy jednym ze stołów w centrum jadalni i zabrałem się za jedzenie. Mięso i warzywa znikły w kilka minut, a ja najedzony siedziałem jeszcze chwilę, omiatając pomieszczenie ciekawskim spojrzeniem. Starałem się sprawiać wrażenie miłego, towarzyskiego i godnego zaufania psa, lecz w rzeczywistości byłem bezdusznym mordercą o doskonałej masce i iście lisim sprycie, który nie raz ratował mi skórę. Zależało mi na dobrej opinii i ogólnym zaufaniu, które zatarły by większość niechęci czy podejrzliwości względem obcych. No chyba, że chciałem wylecieć ze sfory na zbity pysk. Rozejrzałem się dookoła, szukając wzrokiem jakiegoś psa, który mógłby podzielić się ze mną informacjami w postaci powtórzenia plotek czy też luźnej rozmowy. Niestety miałem pecha. Wszyscy siedzieli w zbitych grupkach, świetnie czując się we własnym towarzystwie i z pewnością niechętnie podeszli by do perspektywy przyjęcia w swoje grono kogoś nowego. No cóż, jak widać nie mam po co tu siedzieć. Wstałem od stołu i skierowałem się ku wyjściu. Korzystając z wolnej chwili chciałem trochę pozwiedzać okolicę. Co prawda zostałem już oprowadzony przez Malagę, która pokazała mi wszystko co powinienem wiedzieć by się nie zgubić. Jednakże teraz chciałem się zrelaksować w jakimś względnie miłym miejscu. Gdy tylko opuściłem zamkowe mury, poczułem nieznośny wręcz upał. Gorące powietrze było suche i nieruchome, a niebo było czyste i błękitne. Po krótkim namyśle zdecydowałem się na wycieczkę na plażę. Może tam znajdę trochę ochłody? Kiedy szedłem wzbijałem małe obłoczki kurzu podrywające się ze spękanej ziemi. Upał grzał mnie w grzbiet i po parunastu metrach zacząłem żałować, że jednak nie zostałem w chłodnych zamkowych murach. Moje gęste futro świetnie sprawdzało się w zimie, lecz było uciążliwe w czasie letnich upałów. Przyśpieszyłem do truchtu, pragnąc szybciej znaleźć się na miejscu.
~*~
Na plaży nie było najmniejszej oznaki wiatru, a morze było gładkie niczym powierzchnia lustra. Żółty piasek parzył mnie w poduszeczki łap, nie pozwalając na odpoczynek. Spojrzałem na błękitne morze i zerwałem się do biegu. A co mi tam, raz na jakiś czas można zaszaleć. W pełnym pędzie wbiegłem do wody i zatrzymałem się dopiero w tedy, kiedy dno zniknęło i mogłem swobodnie płynąć. Ach! Jaka ulga! Woda była tak przyjemnie chłodna i orzeźwiająca. Co prawda nie dało się jej napić przez duże stężenie soli, ale to mi w niczym nie przeszkadzało. Grunt to miły chłodek, który ogarnął moje ciało. Na plaży było kilka psów, choć większość tak jak ja wybrała wodę. Katem oka obserwowałem jak kilka młodzików próbuje się nawzajem wepchnąć pod wodę, jakieś dwa psy urządzają wyścigi, a jeszcze inna osoba weszła zaledwie do połowy łap i to najwidoczniej jej wystarczyło.
- Hej! - usłyszałem za sobą obcy głos. Z przyjacielskim wyrazem pyska obróciłem się w kierunku obcego psa.
- Cześć! - odpowiedziałem. - Jak się nazywasz? - zapytałem.
<Ktoś? Pies? Suczka? Mniej więcej ktoś normalny i przyjacielski.>
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Wkurzyłem się. Byłem zły na siebie, za swój idiotyczny pomysł odnośnie walki w garażu. Byłem wściekły na Malagę za to, że siłą zerwała ze mnie moją maskę i odkryła czarną dziurę - pustkę, bez charakteru i osobowości. Byłem wkurzony na te zapchlone collie, które musiały nas zaatakować.
Płonąłem od środka, a każdą komórkę mojego ciała wypełniał gniew, który znalazł ujście w postaci warkotu i wilczego spojrzenia. Szarpnięciem otworzyłem drzwi i zatrzasnąłem je tak, że huk rozszedł się po komnacie i bliskich pomieszczeniach. Zacisnąłem szczeki. Miałem ochotę coś zniszczyć, wbić w to zęby i szarpać aż rozleci się na drobne strzępy, obojętnie co by to było: zwierze, dwunóg, poduszka ... Cokolwiek. Musiałem się ogarnąć, ale kto myśli o uspokojeniu się, kiedy w jego wnętrzu szaleje burza napędzana furią? No właśnie, bardzo niewiele osób. Podbiegłem do własnego łóżka, chwyciłem w zęby najbliżej leżącą poduszkę i zacząłem ją drzeć na strzępy. Prucie się materiału brzmiało jak rozdzierana skóra, puch wylatujący ze środka był krwawymi ochłapami, a pękający szew brzmiał w moich uszach jak odgłos łamanej kości. Kiedy skończyłem, cała komnata była pokryta białym pierzem z poduszki, oraz strzępkami poszewki. Otrzepałem się, bardziej po to by przywołać się do porządku, niż po to by strzepnąć z siebie pióra i rozejrzałem się w okół. Dobrze, że skończyło się tylko na poduszce. Kto wie do czego mogła by doprowadzić furia, kiedy nie zaspokoił bym swej żądzy krwi poduszką? Aż prawie współczuję moim sąsiadom. Prawie.
Teoretycznie powinienem posprzątać i ukryć ślady swojej "zbrodni", ale zwyczajnie byłem zbyt wściekły by spróbować odnaleźć spokój w tak rutynowym zajęciu jak sprzątanie. Zamiast tego, większość piór zmiotłem do jednego z kątów, by tam poczekały, aż najdzie mnie ochota na porządki. Wziąłem głęboki oddech i walnąłem się na łóżko. Miękki materac zapadł się pode mną, a puszysta kołdra zachęcała do poleżenia na niej trochę dłużej. Zamknąłem oczy i odpłynąłem w stan, który nie był jeszcze snem, ale letargiem gdzieś na pograniczu jawy a nocnych marzeń. Przeleżałem tak z dobrych kilka minut, gdy obudziło mnie pukanie do drzwi. Lekko jęknąłem wstając. Medyk opatrzył mnie tuż po sytuacji z garażem, ale jak widać środki przeciwbólowe mają swój limit działania. Rana na nodze, chyba znowu się otworzyła. Cholera. Lekko utykając podszedłem do drzwi i otworzyłem je zdecydowanym ruchem. Na moim pysku widniał wyćwiczony uśmiech, ale znikł natychmiast gdy tylko zobaczyłem kto dobijał się do drzwi. Malaga.
- Czego? - burknąłem tonem który nie zachęcał do rozmowy. Miałem nadzieję nie widzieć dalmatynki przynajmniej do końca tego dnia, a tu proszę. Sama przylazła z tym swoim nieugiętym spojrzeniem niebieskich oczu, zupełnie nie odpowiadających jej cętkowanemu umaszczeniu.
- Przyszłam z propozycją. Zaprosisz mnie do środka? - zapytała. Miałem ochotę warknąć "nie" i zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Może rzeczywiście powinienem tak zrobić? Aczkolwiek mówiła coś o propozycji ... no i znała moją tajemnicę, moją tożsamość ... czułem się przed nią odkryty, zbyt widoczny. I za to byłem na nią tak wściekły. Wpuściłem ją do środka, zamykając drzwi, które lekko trzasnęły.
- Naucz mnie walczyć. - trzeba przyznać, że nie owijała w bawełnę. Uniosłem jedną brew, zbyt zły by przybrać wyraz zdziwienia. "Naucz mnie walczyć" ona tak na serio? To nie żadna kpina? Kto normalny ... Ech, dajmy sobie spokój z tym porównywaniem się do normalnych. Mnie i Maladze daleko było od określenia "normalność". Lekko zmarszczyłem nos.
- Jeszcze czego. - parsknąłem z nuta kpiny w głosie. - Od razu mówię, żebyś poszukała sobie innego nauczyciela. - nie miałem zamiaru jej widzieć przynajmniej przez najbliższe godziny, a może i dni? Jakoś sobie poradzę, znajdę innego przewodnika. Może i zachowywałem się jak nadąsany szczeniak, ale prawdę było, że jeszcze nigdy nikt nie odkrył mnie z taką łatwością. Nikt nie powiedział, że mu to nie przeszkadza ... Wszyscy się mnie bali, a ja w obawie o zachowanie tajemnicy, mordowałem ich na miejscu. Tymczasem Malaga nie była taka. Powiedziała prosto z mostu co o tym sądzi i czego ode mnie oczekuje. Chce nauczyć się walczyć, chociaż wie, że będzie się uczyła od mordercy. Zamrugałem oczami, którymi próbowałem dostrzec co też kryje się w tej nakrapianej głowie. Moje decyzje i zachowanie były kierowane złością i furią, paląca potrzebą ucieczki od osoby, która stanowi potencjalne zagrożenie. A jeśli złość się myli? Malaga nie wyglądała na kłamcę, przynajmniej nie w tej chwili. A jaki sens miało by wydawanie swojego nauczyciela? Czy uczeń nie zostałby również obarczony winą?
- A jeśli zapłacę? - propozycja suczki przerwała moje myśli. Widać dalmatynka wzięła moje milczenie za odmowę, ale upór kazał jej dalej próbować. Pytanie brzmiało: czy warto się zgodzić czy może lepiej odmówić? Czy jak wyrzucę ją za drzwi z niczym, to jeszcze kiedyś ją zobaczę? Czy będę mógł czuć się bezpiecznie, wiedząc, że ona wie? Niestety nikt nie udzielił mi odpowiedzi. Musiałem podjąć decyzję teraz, wiedząc, że to od niej zależy całkiem sporo.
- Zastanowię się ... - mruknąłem niepewnie. - I nie chcę pieniędzy ani innych tym podobnych. Kiedyś mi zapłacisz w inny sposób. - powiedziałem, już bez warkotu w głosie. To śmieszne, ale nie byłem warczącą kulą furii skrytą pod maską. To co za nią ukrywałem było wrakiem, bezosobowym, nijakim istnieniem, które nie miało prawa ujrzeć światła. Ani zły ani dobry. Nijaki, szary jak reszta psów, morderca bez skrupułów. I właśnie dlatego miałem kolorową maskę, która rozświetlała trochę tą szarość i to nie tylko dla innych, lecz dla mnie samego także. Nie chciałem wariować. Jeszcze nie. Lubiłem fałszywy uśmiech i szczenięce wygłupy, choć nie były moje. Należały do cech straconych przed laty, których już nigdy nie odzyskam. Mogłem się z tym pogodzić, rozpaczać, albo uczynić z nich idealną maskę. Wybrałem najlepszą z opcji.
- Ziemia do Kylera! - usłyszałem głos suczki, po czym zdałem sobie sprawę, że na chwilę odleciałem. Zastrzygłem uszami i spojrzałem twardo na dalmatynkę. - To jak? - zapytała, wyraźnie oczekując odpowiedzi. Odwróciłem głowę, patrząc gdzieś za siebie, na świat za oknem.
- Niech ci będzie. - mruknąłem. - Ale będziesz się uczyć na moich warunkach. - dodałem, znów spoglądając na Malagę. Po złości zostało bardzo niewiele, tylko zimne spojrzenie i marszczący się co jakiś czas nos. Może ta decyzja nie jest taka zła? Może.
***
Chciała się uczyć walki? Ona? Nie byłem pewien czy to taki dobry pomysł, by zostać czyimś nauczycielem. Zbyt wiele mogłem jej przekazać, a nie chciałem mieć kogoś z równymi umiejętnościami w dodatku wiedzącego co kryje się pod szczenięcą maską. Z drugiej strony byłem tym nowym, który dopiero wyrabiał sobie miejsce w hierarchii sfory. Może pomoc tej suczce mogła by mi pomóc wybić się trochę wyżej w opinii innych? Zmierzyłem Malagę chłodnym spojrzeniem, niepewny co odpowiedzieć na jej propozycję. Mówiła coś o zapłacie, aczkolwiek płacić można na różne sposoby, nie tylko pieniędzmi. Po za tym nigdy nie pożądałem kasy czy innych dóbr materialnych, dotąd wystarczyły mi moje własne umiejętności i przyjemność płynąca z noszenia maski.
- To jak? - zapytała suczka, chyba lekko zirytowana, aczkolwiek zdeterminowana by uzyskać twierdzącą odpowiedź.
- Pomyślmy ... - mruknąłem, podchodząc do Malagi. Zacząłem ją powoli okrążać, jednocześnie patrząc się na nią w sposób który przywodził na myśl kupca, oglądającego towar niepewnej jakości. Szedłem blisko niej, praktycznie się o nią ocierając. Dalmatynka rzuciła mi spojrzenie, które mogło być wyrazem złości, irytacji jak i niepewności, wyrażanej przez agresję. Nie obchodziło mnie to zbytnio. Suczka była tylko jedną z marionetek tego świata i zdawało się, że nie próbuje wybić się poza szary tłum. Przynajmniej aż do teraz. Zatrzymałem się tuż przed nią. Spojrzałem w jej oczy chłodnym niczym stal wzrokiem.
- Dlaczego mam cię nauczyć walki? - zapytałem. - Dlaczego chcesz walczyć? Przecież jesteś tylko suczką, w dodatku farmerką. Nie potrzebne ci moje umiejętności, wystarczy, że masz instynkt jak każdy inny pies. - powiedziałem, patrząc na nią uważnie. Nie wiem czy zdawała sobie sprawę z faktu, że ją sprawdzam. Nie zamierzam uczyć byle kogo, a tym bardziej pustej suki, co mimo swoich umiejętności stchórzy na widok byle przeciwnika.
Płonąłem od środka, a każdą komórkę mojego ciała wypełniał gniew, który znalazł ujście w postaci warkotu i wilczego spojrzenia. Szarpnięciem otworzyłem drzwi i zatrzasnąłem je tak, że huk rozszedł się po komnacie i bliskich pomieszczeniach. Zacisnąłem szczeki. Miałem ochotę coś zniszczyć, wbić w to zęby i szarpać aż rozleci się na drobne strzępy, obojętnie co by to było: zwierze, dwunóg, poduszka ... Cokolwiek. Musiałem się ogarnąć, ale kto myśli o uspokojeniu się, kiedy w jego wnętrzu szaleje burza napędzana furią? No właśnie, bardzo niewiele osób. Podbiegłem do własnego łóżka, chwyciłem w zęby najbliżej leżącą poduszkę i zacząłem ją drzeć na strzępy. Prucie się materiału brzmiało jak rozdzierana skóra, puch wylatujący ze środka był krwawymi ochłapami, a pękający szew brzmiał w moich uszach jak odgłos łamanej kości. Kiedy skończyłem, cała komnata była pokryta białym pierzem z poduszki, oraz strzępkami poszewki. Otrzepałem się, bardziej po to by przywołać się do porządku, niż po to by strzepnąć z siebie pióra i rozejrzałem się w okół. Dobrze, że skończyło się tylko na poduszce. Kto wie do czego mogła by doprowadzić furia, kiedy nie zaspokoił bym swej żądzy krwi poduszką? Aż prawie współczuję moim sąsiadom. Prawie.
Teoretycznie powinienem posprzątać i ukryć ślady swojej "zbrodni", ale zwyczajnie byłem zbyt wściekły by spróbować odnaleźć spokój w tak rutynowym zajęciu jak sprzątanie. Zamiast tego, większość piór zmiotłem do jednego z kątów, by tam poczekały, aż najdzie mnie ochota na porządki. Wziąłem głęboki oddech i walnąłem się na łóżko. Miękki materac zapadł się pode mną, a puszysta kołdra zachęcała do poleżenia na niej trochę dłużej. Zamknąłem oczy i odpłynąłem w stan, który nie był jeszcze snem, ale letargiem gdzieś na pograniczu jawy a nocnych marzeń. Przeleżałem tak z dobrych kilka minut, gdy obudziło mnie pukanie do drzwi. Lekko jęknąłem wstając. Medyk opatrzył mnie tuż po sytuacji z garażem, ale jak widać środki przeciwbólowe mają swój limit działania. Rana na nodze, chyba znowu się otworzyła. Cholera. Lekko utykając podszedłem do drzwi i otworzyłem je zdecydowanym ruchem. Na moim pysku widniał wyćwiczony uśmiech, ale znikł natychmiast gdy tylko zobaczyłem kto dobijał się do drzwi. Malaga.
- Czego? - burknąłem tonem który nie zachęcał do rozmowy. Miałem nadzieję nie widzieć dalmatynki przynajmniej do końca tego dnia, a tu proszę. Sama przylazła z tym swoim nieugiętym spojrzeniem niebieskich oczu, zupełnie nie odpowiadających jej cętkowanemu umaszczeniu.
- Przyszłam z propozycją. Zaprosisz mnie do środka? - zapytała. Miałem ochotę warknąć "nie" i zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Może rzeczywiście powinienem tak zrobić? Aczkolwiek mówiła coś o propozycji ... no i znała moją tajemnicę, moją tożsamość ... czułem się przed nią odkryty, zbyt widoczny. I za to byłem na nią tak wściekły. Wpuściłem ją do środka, zamykając drzwi, które lekko trzasnęły.
- Naucz mnie walczyć. - trzeba przyznać, że nie owijała w bawełnę. Uniosłem jedną brew, zbyt zły by przybrać wyraz zdziwienia. "Naucz mnie walczyć" ona tak na serio? To nie żadna kpina? Kto normalny ... Ech, dajmy sobie spokój z tym porównywaniem się do normalnych. Mnie i Maladze daleko było od określenia "normalność". Lekko zmarszczyłem nos.
- Jeszcze czego. - parsknąłem z nuta kpiny w głosie. - Od razu mówię, żebyś poszukała sobie innego nauczyciela. - nie miałem zamiaru jej widzieć przynajmniej przez najbliższe godziny, a może i dni? Jakoś sobie poradzę, znajdę innego przewodnika. Może i zachowywałem się jak nadąsany szczeniak, ale prawdę było, że jeszcze nigdy nikt nie odkrył mnie z taką łatwością. Nikt nie powiedział, że mu to nie przeszkadza ... Wszyscy się mnie bali, a ja w obawie o zachowanie tajemnicy, mordowałem ich na miejscu. Tymczasem Malaga nie była taka. Powiedziała prosto z mostu co o tym sądzi i czego ode mnie oczekuje. Chce nauczyć się walczyć, chociaż wie, że będzie się uczyła od mordercy. Zamrugałem oczami, którymi próbowałem dostrzec co też kryje się w tej nakrapianej głowie. Moje decyzje i zachowanie były kierowane złością i furią, paląca potrzebą ucieczki od osoby, która stanowi potencjalne zagrożenie. A jeśli złość się myli? Malaga nie wyglądała na kłamcę, przynajmniej nie w tej chwili. A jaki sens miało by wydawanie swojego nauczyciela? Czy uczeń nie zostałby również obarczony winą?
- A jeśli zapłacę? - propozycja suczki przerwała moje myśli. Widać dalmatynka wzięła moje milczenie za odmowę, ale upór kazał jej dalej próbować. Pytanie brzmiało: czy warto się zgodzić czy może lepiej odmówić? Czy jak wyrzucę ją za drzwi z niczym, to jeszcze kiedyś ją zobaczę? Czy będę mógł czuć się bezpiecznie, wiedząc, że ona wie? Niestety nikt nie udzielił mi odpowiedzi. Musiałem podjąć decyzję teraz, wiedząc, że to od niej zależy całkiem sporo.
- Zastanowię się ... - mruknąłem niepewnie. - I nie chcę pieniędzy ani innych tym podobnych. Kiedyś mi zapłacisz w inny sposób. - powiedziałem, już bez warkotu w głosie. To śmieszne, ale nie byłem warczącą kulą furii skrytą pod maską. To co za nią ukrywałem było wrakiem, bezosobowym, nijakim istnieniem, które nie miało prawa ujrzeć światła. Ani zły ani dobry. Nijaki, szary jak reszta psów, morderca bez skrupułów. I właśnie dlatego miałem kolorową maskę, która rozświetlała trochę tą szarość i to nie tylko dla innych, lecz dla mnie samego także. Nie chciałem wariować. Jeszcze nie. Lubiłem fałszywy uśmiech i szczenięce wygłupy, choć nie były moje. Należały do cech straconych przed laty, których już nigdy nie odzyskam. Mogłem się z tym pogodzić, rozpaczać, albo uczynić z nich idealną maskę. Wybrałem najlepszą z opcji.
- Ziemia do Kylera! - usłyszałem głos suczki, po czym zdałem sobie sprawę, że na chwilę odleciałem. Zastrzygłem uszami i spojrzałem twardo na dalmatynkę. - To jak? - zapytała, wyraźnie oczekując odpowiedzi. Odwróciłem głowę, patrząc gdzieś za siebie, na świat za oknem.
- Niech ci będzie. - mruknąłem. - Ale będziesz się uczyć na moich warunkach. - dodałem, znów spoglądając na Malagę. Po złości zostało bardzo niewiele, tylko zimne spojrzenie i marszczący się co jakiś czas nos. Może ta decyzja nie jest taka zła? Może.
***
Chciała się uczyć walki? Ona? Nie byłem pewien czy to taki dobry pomysł, by zostać czyimś nauczycielem. Zbyt wiele mogłem jej przekazać, a nie chciałem mieć kogoś z równymi umiejętnościami w dodatku wiedzącego co kryje się pod szczenięcą maską. Z drugiej strony byłem tym nowym, który dopiero wyrabiał sobie miejsce w hierarchii sfory. Może pomoc tej suczce mogła by mi pomóc wybić się trochę wyżej w opinii innych? Zmierzyłem Malagę chłodnym spojrzeniem, niepewny co odpowiedzieć na jej propozycję. Mówiła coś o zapłacie, aczkolwiek płacić można na różne sposoby, nie tylko pieniędzmi. Po za tym nigdy nie pożądałem kasy czy innych dóbr materialnych, dotąd wystarczyły mi moje własne umiejętności i przyjemność płynąca z noszenia maski.
- To jak? - zapytała suczka, chyba lekko zirytowana, aczkolwiek zdeterminowana by uzyskać twierdzącą odpowiedź.
- Pomyślmy ... - mruknąłem, podchodząc do Malagi. Zacząłem ją powoli okrążać, jednocześnie patrząc się na nią w sposób który przywodził na myśl kupca, oglądającego towar niepewnej jakości. Szedłem blisko niej, praktycznie się o nią ocierając. Dalmatynka rzuciła mi spojrzenie, które mogło być wyrazem złości, irytacji jak i niepewności, wyrażanej przez agresję. Nie obchodziło mnie to zbytnio. Suczka była tylko jedną z marionetek tego świata i zdawało się, że nie próbuje wybić się poza szary tłum. Przynajmniej aż do teraz. Zatrzymałem się tuż przed nią. Spojrzałem w jej oczy chłodnym niczym stal wzrokiem.
- Dlaczego mam cię nauczyć walki? - zapytałem. - Dlaczego chcesz walczyć? Przecież jesteś tylko suczką, w dodatku farmerką. Nie potrzebne ci moje umiejętności, wystarczy, że masz instynkt jak każdy inny pies. - powiedziałem, patrząc na nią uważnie. Nie wiem czy zdawała sobie sprawę z faktu, że ją sprawdzam. Nie zamierzam uczyć byle kogo, a tym bardziej pustej suki, co mimo swoich umiejętności stchórzy na widok byle przeciwnika.
Subskrybuj:
Posty (Atom)