Quest#15 - Specjalny
Opis: "Majowie mieli racje" Tylko te słowa przychodzą ci do głowy, gdy widzisz nadchodzącą katastrofę. Ludzie, całe sfory ludzi przyszły do zamku i wszędzie wywieszają jakieś niezrozumiałe tabliczki. Psy powoli są łapane, jeden po drugim. Część trafia do ludzkich domów, inni do schronisk, a niektórzy lądują na ulicy. Sfora jest w rozsypce. Straciliśmy dom, jedność nadzieje.... Jak to naprawić?
Pytanie, które powinny pojawić się w tekście:
~ Dlaczego ludzie tu przyszli?
~ Co stało się z twoją rodziną, alfami, betą i gammą??
~ Gdzie trafiłeś?
~ Ile tam zostałeś? Dobrze ci się tam żyło?
~ Czy zdarzyły się w między czasie jakieś przygody?
~ Jak znalazłeś inne psy ze sfory?
~ Jak odbiliście zamek? Czy w ogóle wam się udało?
~ Ile trwała ta rozsypka?
~ Co z twoim towarzyszem?
~ Czy coś się później zmieniło?
~ Jak ludzie znaleźli zamek? Jak się przed tym uchronić?
Długość opowiadania: Minimum 2000 słów.
Nagroda: doświadczenie: +60; złoto: +60
Dym wżerał się w mój nos, drażniąc całe drogi oddechowe. Moje nieugięte i chłodne niebieskie ślepia łzawiły od jego nadmiaru. Skąd wziął się ogień? I dlaczego do cholery, musiał być tak uciążliwy? Czyżbym trafił do Piekła? Może umarłem i moje ciało jest palone na stosie zwęglonych ciał innych psów? Zakaszlałem, ale odgłos zabrzmiał głucho i pusto, jakbym znajdował się w czymś co wycisza wszelkie dźwięki. Nagle coś zamajaczyło w kłębach ciemnego dymu, jakaś postać, a właściwie jej zarys. Człowiek.
~*~
Obudziłem się, gwałtownie wciągając powietrze - cudnie czyste, pachnące moją komnatą i niosące ze sobą delikatne nutki lasu. A więc to był tylko sen? Poniekąd ucieszyłem się z faktu, że nie uduszę się dymem. Z drugiej jednak strony ogarnął mnie dziwny niepokój. Dotąd nie miałem snów, a w każdym razie nie takich wyraźnych. Czasami tylko jakiś obraz majaczył na granicy mojego umysłu, który nie był zdolny zapamiętać go na przyszłość. Spowodować mógł to fakt, że rzadko zasypiałem naprawdę głęboko, zawsze pozostawając czujnym w razie ataku wroga. Nawet na Zamku Royal Dogs nie czułem się zupełnie bezpieczny. Oblizałem się po pysku, gdy doleciała do mnie ledwo wyczuwalna woń jedzenia, która przyfrunęła tu aż z jadalni. Nie zamierzałem marnować czasu na siedzeniu w łóżku i rozmyślaniu nad jakimś chorym snem. Energicznie zeskoczyłem z posłania i udałem się w kierunku jadalni. Nos podpowiadał mi, że to będzie smaczny posiłek. Minąłem kilkanaście komnat, skręcając w coraz to nowe korytarze, by w końcu dotrzeć do ogromnej sali w której unosił się zapach jedzenia. Dopiero teraz mogłem dokładnie wyczuć co będzie podane na śniadanie. Ustawiłem się w kolejce po swoją porcję, obserwując inne psy dla zabicia czasu. Większość osobników zachowywała się normalnie, jedli, śmiali się i rozmawiali. Mimo tego dało wyczuć się jakieś dziwne napięcie, a śmiech nie był tak radosny by nie rzec, że wręcz lekko podszyty nutkami strachu. Szczerze nie miałem pojęcia co było tego przyczyną. Być może wina pochodziła od strony pogody i ciśnienia, a może coś się stało, co wzbudziło w sforzanach niepokój? Niestety, jestem tylko zwykłym psem, bez żadnych nadnaturalnych zdolności do przewidywania przyszłości czy też wiedzy o wszystkim. Zwyczajnie nie miałem pojęcia i w sumie średnio mnie to obchodziło. Przecież nie mamy na zamku seryjnego mordercy, gdyż nie było żadnej, nawet najmniejszej plotki na ten temat. Kolejka szybko szła do przodu, więc nie musiałem długo czekać na posiłek. Na talerzu widniało smakowicie pachnące królicze mięso z warzywami i ziołami dla podkreślenia smaku. Usiadłem przy jednym ze stołów w centrum jadalni i zabrałem się za jedzenie. Mięso i warzywa znikły w kilka minut, a ja najedzony siedziałem jeszcze chwilę, omiatając pomieszczenie ciekawskim spojrzeniem. Starałem się sprawiać wrażenie miłego, towarzyskiego i godnego zaufania psa, lecz w rzeczywistości byłem bezdusznym mordercą o doskonałej masce i iście lisim sprycie, który nie raz ratował mi skórę. Zależało mi na dobrej opinii i ogólnym zaufaniu, które zatarły by większość niechęci czy podejrzliwości względem obcych. No chyba, że chciałem wylecieć ze sfory na zbity pysk. Rozejrzałem się dookoła, szukając wzrokiem jakiegoś psa, który mógłby podzielić się ze mną informacjami w postaci powtórzenia plotek czy też luźnej rozmowy. Niestety miałem pecha. Wszyscy siedzieli w zbitych grupkach, świetnie czując się we własnym towarzystwie i z pewnością niechętnie podeszli by do perspektywy przyjęcia w swoje grono kogoś nowego. No cóż, jak widać nie mam po co tu siedzieć. Wstałem od stołu i skierowałem się ku wyjściu. Korzystając z wolnej chwili chciałem trochę pozwiedzać okolicę. Co prawda zostałem już oprowadzony przez Malagę, która pokazała mi wszystko co powinienem wiedzieć by się nie zgubić. Jednakże teraz chciałem się zrelaksować w jakimś względnie miłym miejscu. Gdy tylko opuściłem zamkowe mury, poczułem nieznośny wręcz upał. Gorące powietrze było suche i nieruchome, a niebo było czyste i błękitne. Po krótkim namyśle zdecydowałem się na wycieczkę na plażę. Może tam znajdę trochę ochłody? Kiedy szedłem wzbijałem małe obłoczki kurzu podrywające się ze spękanej ziemi. Upał grzał mnie w grzbiet i po parunastu metrach zacząłem żałować, że jednak nie zostałem w chłodnych zamkowych murach. Moje gęste futro świetnie sprawdzało się w zimie, lecz było uciążliwe w czasie letnich upałów. Przyśpieszyłem do truchtu, pragnąc szybciej znaleźć się na miejscu.
~*~
Na plaży nie było najmniejszej oznaki wiatru, a morze było gładkie niczym powierzchnia lustra. Żółty piasek parzył mnie w poduszeczki łap, nie pozwalając na odpoczynek. Spojrzałem na błękitne morze i zerwałem się do biegu. A co mi tam, raz na jakiś czas można zaszaleć. W pełnym pędzie wbiegłem do wody i zatrzymałem się dopiero w tedy, kiedy dno zniknęło i mogłem swobodnie płynąć. Ach! Jaka ulga! Woda była tak przyjemnie chłodna i orzeźwiająca. Co prawda nie dało się jej napić przez duże stężenie soli, ale to mi w niczym nie przeszkadzało. Grunt to miły chłodek, który ogarnął moje ciało. Na plaży było kilka psów, choć większość tak jak ja wybrała wodę. Katem oka obserwowałem jak kilka młodzików próbuje się nawzajem wepchnąć pod wodę, jakieś dwa psy urządzają wyścigi, a jeszcze inna osoba weszła zaledwie do połowy łap i to najwidoczniej jej wystarczyło.
- Hej! - usłyszałem za sobą obcy głos. Z przyjacielskim wyrazem pyska obróciłem się w kierunku obcego psa.
- Cześć! - odpowiedziałem. - Jak się nazywasz? - zapytałem.
<Ktoś? Pies? Suczka? Mniej więcej ktoś normalny i przyjacielski.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz