sobota, 9 lipca 2016

Wiatr delikatnie czesał moją sierść, jednocześnie niosąc zapach roślin, żywicy i wilgotnej ziemi. Leżałem na wielkim głazie, który znajdował się na łące. Czułem pod sobą miękki, zielony i lekko wilgotny mech, który tworzył całkiem wygodne legowisko z wielkiego kamienia. Przed oczami miałem kołyszące się trawy, a słońce grzało prosto w mój kudłaty grzbiet. To była jedna z tych idealnych chwil, które mogły by trwać wiecznie. Ułożyłem łeb na wyciągniętych przed siebie łapach i przymknąłem oczy. Śpiew ptaków i szum liści spowodowały, że prawie od razu zasnąłem. Obudził mnie zapach. Powoli otworzyłem oczy i uniosłem łeb, biorąc głęboki wdech. W powietrzu dało się wyczuć nikłą woń krwi. Tak słabą, że trudno było stwierdzić do kogo należy i z której dokładnie strony dochodzi. Powoli wstałem i zeskoczyłem z kamienia, prosto w wysoką trawę, która sięgała mi aż po grzbiet. Musiałem spać długo, ponieważ słońce powoli chowało się za horyzontem, a temperatura wyraźnie spadła. Zacząłem węszyć, a gdy znów poczułem zapach krwi, powoli ruszyłem za tropem. Zapach wyraźnie dochodził z lasu, a w momencie gdy przekroczyłem linię drzew, przybrał na sile. Zacząłem truchtać, aż w końcu ujrzałem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stanistic Music